niedziela, 29 czerwca 2014

DZIEŃ #6 + Sprzedaję ciastka na jarmarku

Witajcie :)

Nie dodałam wczoraj postu, ponieważ przez to sprzedawanie ciastek byłam wykończona. O dziesiątej rano poszłam z siostrą do parku, gdzie odbywała się impreza (wystawa zwierząt + coś w stylu jarmarku, mnóstwo straganów itp.) i zaczęłyśmy sprzedawać. Po sprzedaniu kilkunastu ciastek Maja była zmęczona, więc wróciłyśmy do domu i zjadłyśmy mnóstwo owoców, bo to było jedyne, czego nam się chciało, zwłaszcza arbuza z lodówki. Poczytałam jej Percy'ego Jacksona, normalnie czytam jej to na dobranoc, ale teraz była strasznie zmęczona, więc się położyła na kanapie ,a ja jej poczytałam. Po godzinie wróciłyśmy i sprzedawałyśmy prawie do trzeciej, a potem jeszcze koło czwartej poszłam już sama, Maja poszła z mamą oglądać wszystkie stragany i zwierzęta. Bez niej nic nie udało mi się sprzedać! Wróciła do mnie jeszcze potem, i mimo że było już mało ludzi, to sprzedałyśmy 5 ciastek! Ludzie kupowali, jak im mówiłyśmy, że zbieramy na trampolinę xD Jak byłam sama, to nie mogłam tego powiedzieć, bo by mi nie uwierzyli. Po powrocie do domu upiekłam jeszcze 40 ciastek, które sprzedam dzisiaj (a przynajmniej mam taką nadzieję).

W piątek przyjechała do nas babcia, a wczoraj jeszcze ciocia z dziećmi, ponieważ mama zaprosiła ją na wystawę zwierząt, żeby dzieci miały frajdę. I to są chyba dwie najmilsze osoby w mojej rodzinie :) Dzięki nim mój dzień był mega udany, babcia zrobiła najlepszy obiad świata (jak to babcia) i zjedliśmy go wszyscy wspólnie, jak za dawnych dobrych czasów, kiedy u babci mieszkało jeszcze całe rodzeństwo mamy. Jedynym przedstawicielem płci męskiej w naszym gronie był synek cioci, siedmiomiesięczny Hugo, najcudowniejszy bobas świata i chyba jedyny bobas, który mnie nie wkurza. Nie przypominam sobie, żebym choć raz usłyszała jego krzyk. W ciszy pełza po dywanie lub siedzi na czyichś rękach, w ogóle nie płacze ani nie jęczy. Jakby go nie było. A jak go nosiłam na rękach, to się tak słodko do mnie uśmiechał :)
nasze ciacha, z boku leży mój telefon dla porównania

W trzech ostatnich latach też sprzedawałam na tej imprezie, tylko że nie ciastka, ale własnoręcznie robione zwierzątka z koralików (tu możecie zobaczyć zdjęcia). Zarabiałam ok. 150 zł w dwa dni. Pamiętam, że pierwszego dnia sprzedałam 2 zwierzątka, a drugiego kilkanaście. Po prostu w niedzielę przychodzi więcej ludzi. Mam nadzieję, że dzisiaj będzie tak samo. O 9:45 już muszę tam być, ponieważ chwilę później z kościoła wyleje się masa ludzi i wszyscy pójdą do parku na imprezę. Tyle potencjalnych klientów! Zobaczymy, jak mi dzisiaj pójdzie i wieczorem wam wszystko opiszę. Jeśli macie jakieś pytania, zadawajcie w komentarzach, na wszystkie odpowiem w wieczornym poście.

A oto podsumowanie szóstego dnia Wyzwania:

Sport: 
chodzenie i sprzedawanie ciastek przez dobre pół dnia

Jedzenie:
śniadanie: twarożek, pomidory, kromka z masłem, kawałek oscypka
II śniadanie: kawałek arbuza, brzoskwinie
obiad: indyk nadziewany serem feta i suszonymi pomidorami, ziemniak, mizeria  oraz pierogi z jagodami. 
Między tymi daniami było kilka godzin przerwy, jednak z powodu ciągłego biegania w tą i z powrotem na jarmark, za nic w świecie nie mogę sobie przypomnieć, co zjadłam najpierw. Pierogi zjadłam o trzeciej (tego jestem pewna, bo mam zdjęcie), a indyka chyba bardziej w okolicach kolacji, ale równie dobrze mogłam zjeść go wcześniej. Po prostu nie wiem! Katastrofa!
wszystko, co zjadłam później: 2,5 ciastka, kawałek arbuza, brzoskwinia, koktajl jagodowo-truskawkowy; to chyba tyle, ale nie jestem pewna - czyli jest źle, wręcz karygodnie

Ocena:
3+

Trója za to, że nie jestem do końca pewna, co zjadłam po obiedzie. Nie zjadłam normalnej kolacji, tylko dziubdziałam po trochu różnych rzeczy, co jest bardzo złe, bo człowiek nie jest w stanie kontrolować ilości zjedzonych rzeczy. Poza tym zjadłam aż 2,5 ciastka, choć nie powinnam jeść w ogóle. No ale była u mnie i ciocia, i babcia, i każdy zjadł ciastka, które się nie sprzedały (było ich z 10), a jak wszyscy jedzą, no to weź nie jedz! Nie da się!!! No, da się, ale jest to trudne. W każdym razie dzisiaj obiecuję nie zjeść ani jednego, nie ważne, ile mi zostanie. Lepiej wyrzucić niż tyć, nie mówiąc już o tym, że słodycze mają prawie zero wartości odżywczych (prawie, bo czekolada ma np. magnez, ale istnieje milion lepszych źródeł magnezu).

Na koniec zdjęcia tego, co zjadłam:

prawie zawsze w weekendy jemy takie śniadanie, to już taka tradycja :)

babciowe pierogi z jagodami

koktajl jagodowo-truskawkowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku,
tutaj możesz śmiało wyrazić swoją opinię. Jednak zanim to zrobisz, weź pod uwagę, że większość informacji na tym blogu to też opinie, takie same jak twoja. Nie musisz im wierzyć, nie muszą ci się podobać, ale musisz je szanować. Amen i zapraszam do komentowania :)