piątek, 23 lutego 2018

Trzy lata później

Nie sądziłam, że napiszę kolejny post na tym blogu. Ale życie lubi zaskakiwać i prowadzić nas w nieznane kierunki. I oto jestem w powrotem w USA. Niemal trzy lata po powrocie z Teksasu.

Wiele się wydarzyło od mojej pierwszej "Amerykańskiej przygody". A teraz zaczynam drugą - tak, wróciłam do Stanów! Od dziecka ciągnęło mnie do tego kraju, więc nie było mowy, aby skończyło się na przygodzie w Teksasie. Jestem głodna podróży! Marzę, aby któregoś dnia wybrać się na roadtrip dookoła Stanów i lepiej poznać ten kraj. Na razie jestem "tylko" na Hawajach.

Hawaje od roku były moim marzeniem. Na początku 2017 roku zaczęłam oglądać mnóstwo youtuberów z Hawajów, a na ich kanały trafiłam szukając wiedzy na temat weganizmu. Ich życie zainspirowało mnie do tego stopnia, że sama zostałam weganką, a później zamarzyła mi się podróż w tropiki. Na początku wydawało mi się, że to niemożliwe: przecież nie tak łatwo dostać wizę, znaleźć dach nad głową, zarobić na to wszystko... W końcu Hawaje to najdroższy stan w USA! No i to tak daleko... jakieś dziesięć czy dwadzieścia tysięcy kilometrów od Polski! I ja mam tam jechać?! To niewykonalne!

Chyba że...

No właśnie. Zamiast mówić, że się nie da, lepiej zastanowić się, co zrobić, żeby się dało.

O moich hawajskich marzeniach opowiadałam wszystkim dookoła. Któregoś dnia koleżanka powiedziała do mnie "No to jedź! Załatw wszystko krok po kroku i jedź!". No i się zaczęło. Rozwiązywałam wszystkie problemy po jednym na raz. Zaczęłam oczywiście od wizy, a kiedy udało mi się ją dostać, zaczęłam skakać z radości. Jadę na Hawaje!

Oczywiście później pojawiło się z milion innych problemów, ale pokonywałam jeden po drugim. Znalazłam miejsce, w które chciałabym pojechać: farmę owocową, która nazywa się Kanekiki. Skontaktowałam się z właścicielami i po kilku mailach i rozmowach na Skype oznajmili, że z przyjemnością mnie przyjmą. I właśnie tu teraz mieszkam. Jest to świetna opcja dla młodych ludzi, zdecydowanie tańsza i na początku na pewno bezpieczniejsza od wynajmu mieszkania czy pokoju w nieznanej okolicy. W zamian za 2-4 godziny pracy na farmie dziennie otrzymuję dach nad głową i część jedzenia. Jest idealnie!

Farma, na której jestem, znajduje się na największej wyspie Hawajów, czyli Big Island (oryginalna nazwa, co nie?). Z Polski leci się tu 30-40 godzin. Jest to swojego rodzaju wegańska społeczność: wszyscy jemy tylko wegańskie i surowe jedzenie, bez żadnych niezdrowych dodatków. Zwracamy uwagę na "Non-violent communication" - sposób porozumiewania się opracowany przez Marshalla Rosenberga. Po polsku to jest "Porozumienie bez przemocy" - bardzo polecam, obczajcie tę książkę. 

Jest nas tu 15 osób, w tym 3 właścicieli. To jedni z najfajniejszych dorosłych, jakich kiedykolwiek poznałam! Mają 65-67 lat, ale wyglądają dużo młodziej i są bardzo młodzi na duchu. To pewnie zasługa surowego weganizmu (witarianizmu? - chyba tak to się zwie, po angielsku raw vegan). Oni wszyscy jedzą tak od dziesięcioleci i trzymają się lepiej niż jacykolwiek inni ludzie w tym wieku, jakich znam. Bardzo nas wszystkich inspirują. Razem przyrządzamy jedzenie, razem pracujemy na farmie. Jest genialnie!

Moja praca to między innymi zbieranie owoców, odchwaszczanie, ścinanie drzew, sprzątanie, sadzenie nowych roślin, itp, itd. Dosłownie wszystko, co można robić na farmie. Jeżeli coś musi być zrobione, to właśnie to robimy. Razem pracujemy dla całej społeczności i rozwijamy to miejsce.

Ludzie przyjeżdżają tu najczęściej na okres od miesiąca do sześciu miesięcy, także cały czas ktoś przyjeżdża i wyjeżdża. Panuje mega atmosfera: dzielimy podobne wartości i świetnie się dogadujemy. Dawno nie śmiałam się tyle co tutaj, a jestem osobą, która generalnie dużo się uśmiecha :) Czuć tu prawdziwą wolność, a jednocześnie szacunek dla innych osób. Razem gotujemy, dzielimy się przepisami, pracujemy, zbieramy owoce, śpimy w grupowych chatkach, jeździmy stopem w ciekawe miejsca, oglądamy filmy, gramy na ukulele, dyskutujemy, opowiadamy historie, uczymy się, gramy w planszówki i nigdy się nie nudzimy. Ludzie są niesamowici otwarci, pozytywnie nastawieni i bardzo pomocni.

Jestem tu już trzy tygodnie i czuję się jak ryba w wodzie! Zostanę tu jeszcze dziesięć tygodni. Jeśli chcecie śledzić moją przygodę na Hawajach, zajrzyjcie tutaj: 

Na tej playliście na YouTube znajdziecie wszystkie moje filmy z Hawajów. Możecie zobaczyć całą farmę, nasze zbiory na farmie, moją chatkę, zakupy spożywcze, lot na Hawaje i wiele więcej!

Poniżej wrzucam trochę fotek z Hawajów :)

〰Aloha!













































środa, 7 października 2015

Przeciętna amerykańska nastolatka

W różnych częściach świata ludzie inaczej wyglądają, inaczej się ubierają, inaczej się zachowują, inaczej reagują w danych sytuacjach, inaczej się odżywiają. Dzisiaj podam wam "przepis" na amerykańską nastolatkę. Oczywiście traktujcie to z przymrużeniem oka, nie każda dziewczyna w USA codziennie tak wygląda i tak się zachowuje, ale patrząc ogólnie, a nie jednostkowo, jest to prawda.

1. Kubek ze Starbucksa.
Większość licealistek posiada samochód i dojeżdża samodzielnie do szkoły. A że po drodze zawsze jest Starbucks, gdzie przepyszna kawa kosztuje ok. 4$ (jak w Polsce 4 zł), to dlaczego by tam nie zajechać? Rano każdy jest przecież śpiący, poza tym taki kubek to +10 do szpanu.

Serio, tak jest. 90% osób przychodzi do szkoły z kubkiem pełnym napoju, kupionym w drodze do szkoły. Nie zawsze jest to Starbucks, czasem Sonic (mam o nim filmik na YouTubie, jakby kogoś interesowało), SacPac czy cokolwiek innego. W takim kubku mieści się ponad litr napoju, z wyjątkiem Starbucksa, tam pół litra i oni wypijają dwa takie kubki dziennie, przecież w drodze powrotnej ze szkoły także trzeba się napić (o czymś takim jak woda zapomniano). W ten sposób Amerykanie konsumują kilkaset gramów cukrów prostych dziennie. Ciekawe, dlaczego są grubi i chorują...

2. iPhone
Absolutnie każdy ma tutaj iPhona, biedni starsze wersje (czytaj: 5c i 5s), reszta 6. Elita ma nowy model już w dniu premiery. Te telefony są dla nich dość tanie, w końcu przeciętne zarobki to 4-5 tys. dolarów miesięcznie u niższej średniej klasy. Nastolatki przychodzą do szkoły z MacBookami, każde dziecko posiada iPada od najmłodszych lat (jest to standard, podobnie jak kojec czy pampersy). Ile osób, tyle iPhonów. Piszą na nich notatki, robią zdjęcia tekstom w książkach, nauczyciele tworzą specjalne gry na telefon, w które gra się na lekcjach. Podoba mi się takie wykorzystanie telefonów do nauki, sama korzystam z tego codziennie na studiach.


3. Plecak JanSport
Plecak z tej firmy ma co druga osoba. Próbowałam się dowiedzieć, dlaczego, ale nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie. Wszystkie plecaki JanSport mają ten sam krój, różnią się za to kolorami. Na korytarzach jest bardzo kolorowo, co przypadło mi do gustu. Oczywiście ta firma nie jest monopolistą - indywidualiści chcący wyrazić siebie mają plecaki np. z Hogwartu, za to stylowe dziewczyny - elita, plecaki od designerów Michael Kors i Louis Vuitton. Niewiele osób używa toreb, za to są tacy (zazwyczaj gracze futbolu), którzy przychodzą do szkoły z samym telefonem. W końcu notatki się dostaje, a ołówek można pożyczyć od nauczyciela.


4. Luźny T-shirt
Idzie korytarzem dziewczyna. Starbucks, iPhone 6, przyjechała do szkoły Lexusem. Nierzadki widok. Buty Tory Burch, plecak Michael Kors, jeansy Abercrombie... i zwykły T-shirt za 2$. To bardzo powszechny widok i nikt nie widzi w tym nic dziwnego. W końcu po co ubierać się w jakieś niewygodne bluzki z dziwnych materiałów. Wygoda przede wszystkim.






5. Kozaki i długie kremowe skarpetki
Niezależnie od pory roku co druga dziewczyna jest tak ubrana. W końcu w szkole zawsze jest zimno (przez klimatyzację), na pewno się nie zgrzeje. Kozaki są wysokie, prawie do kolan, a kremowe skarpetki wystają 3-5 cm powyżej linii, gdzie kończy się but. Bardzo spodobała mi się ta moda i sama kupiłam sobie podobny zestaw :)



6. Smycz
Szkolny regulamin wymaga, aby każdy uczeń nosił na szyi swój identyfikator, taką jakby legitymację. Nie wolno go zdejmować (ale kto by tego przestrzegał...). Ludzie nie przepadają w tym kraju za kolorem czarnym, a właśnie taka jest smycz zapewniana przez szkołę, więc kupują sobie kolorowe smycze. Grube i chude, jednokolorowe i tęczowe, wyszywane cekinami lub własnoręcznie dekorowane. Na nich zawieszają ID. Bardzo mi się ten zwyczaj spodobał, smycz stawała się częścią garderoby.




7. Fryzura "na szybko"

O ile część osób codziennie rano układa włosy i robi pełny makijaż, o tyle większość związuje je w byle jakiego koka czy kucyka, ewentualnie zostawia tak, jak się ułożyły podczas snu. Któregoś dnia dyskutowaliśmy z nauczycielką od psychologii, ile czasu kto poświęca rano na zrobienie fryzury. Nauczycielka - 15 minut. Bardzo popularna cheerleaderka - 0 minut. Powiedziała, że tego dnia nawet nie przeczesała włosów. Co prawda dzień czy dwa wcześniej musiała je ułożyć, widać było, że są zakręcone na lokówce, ale tego ranka w ogóle się nimi nie przejmowała. Bo po co? Dobrze wyglądała.


Jak wam się podoba takie podsumowanie? O czym chcielibyście przeczytać w kolejnych postach? A może jest coś, co powinnam zmienić? Jestem otwarta na sugestie :)

Do zobaczenia w następną środę!

sobota, 26 września 2015

Poradnik wymieńca - Jaką fundację wybrać?

Na wstępie zapraszam was na mój nowy instagram: mariakrasowska :)

Nadeszła jesień - czas planowania wymian i wypełniania aplikacji. Przyszli wymieńcy są podekscytowani czekającą ich przygodą (bo jeszcze nie mają pojęcia, ile papierkowej roboty ich czeka :D). Często pojawia się pytanie: Jaką fundację wybrać?

Wchodzimy na stronę biura podróży Foster, gdzie mamy do wyboru kilkanaście fundacji. Na pozór niczym się nie różnią, oprócz ceny. Wchodzimy w Google i trafiamy na Rotary, Why Not USA i różne inne. Tam znów mamy do wyboru pozornie identyczne fundacje.

NO ALE SKORO SĄ IDENTYCZNE, TO SKĄD ROZBIEŻNOŚĆ CEN OD 5000$ DO 20.000$?!

Nie jestem jasnowidzem i nie mam wiele doświadczenia - w końcu wyjechałam z tylko jedną fundacją, innych nie przetestowałam. Ale rozmawiając z koleżankami z innych fundacji i czytając blogi wymieńców doszłam do pewnych wniosków, więc podzielę się z wami moją wiedzą.

Co oferują fundacje, co może wpływać na cenę:
- orientation, najczęściej w Nowym Jorku, czyli kilkudniową wycieczkę ze zwiedzaniem miasta i poradami różnych ludzi dotyczących wymiany, wliczoną w cenę wymiany
- bilet lotniczy wliczony w cenę wymiany
- kieszonkowe na wymianie
- lepsze warunki na miejscu, np. umowa zobowiązująca host rodzinę do płacenia za wasz lunch itp.
- fundacje kasujące 20 tys. $ wysyłają was do szkół prywatnych

Więcej różnic z opisu fundacji raczej nie znajdziecie. Ale różnice są. Tańsza fundacja nie bez powodu oferuje niską cenę:
- mało płaci koordynatorom, którzy wskutek niskiej pensji pracują w dwóch/trzech pracach na raz, nie mają na nic czasu i totalnie olewają swoich podopiecznych
- znajduje rodziny na odwal, żeby tylko znaleźć miejsce dla jak największej ilości wymieńców i zgarnąć kasę
- nie ma nic w ofercie, żadnego orientation, wycieczek, biletu lotniczego.

Natomiast droga fundacja wręcz przeciwnie.

Oczywiście wiele zależy od rodziny, na jaką traficie, od szkoły i koordynatora. W droższej fundacji macie większe szanse na życie w Amerykańskim Śnie, natomiast jadąc z tańszej fundacji prawdopodobnie powtórzycie moją historię, choć znam nieliczne osoby, które są bardzo zadowolone z ISE. Ja jednak odradzam. Dlaczego? Jak czytaliście bloga, to wiecie. Jeśli nie, to przeczytajcie.

Wiem, że w Polskich realiach zarobkowych wyjazd z najtańszą fundacją to często jedyna możliwość, a i tak mocno nadszarpuje budżet rodzinny. Do tego to kieszonkowe! Czyi rodzice są w stanie wybulać 300$ miesięcznie na wasze potrzeby w USA? Jeśli jesteście w takiej sytuacji, to nie martwcie się. Jedźcie. Gwarantuję wam, że spokojnie przeżyjecie mając 50$ miesięcznie na różne wydatki. Kto chce zaszaleć i zasponsorować sobie całkiem nową garderobę (patrz: ja), może znaleźć pracę jako opiekunka do dzieci i zarabiać 10$ na godzinę. Polecam :)

A złą rodzinę można zmienić, więc tego też się nie obawiajcie :)

czwartek, 24 września 2015

Wyprawa rowerowa

Wczoraj pokonałam lenistwo, wsiadłam na rower i z bagażnikiem pełnym "Wysp X" wybrałam się na objazd bibliotek w celu sprzedaży książki. Nie jeżdżę do każdej biblioteki z osobna, odwiedzam tylko gminne, ponieważ tylko one mogą zawierać transakcje. Planowałam wybrać się do najbliższej gminy, potem wrócić do domu i napisać nowego posta jak w każdą środę. Jak się domyślacie, plan uległ zmianie. Stwierdziłam, że skoro już się fatygowałam te 10 km przez górzysty teren, to zajadę do następnej gminy. Szybko tego pożałowałam. Niestety, wyznaczanie trasy w mapach Google nie poinformowało mnie, że droga wiedzie po stromiznach. No ale skoro już zaczęłam jechać, to nie będę się wracać. Powoli powoli dopedałowałam do kolejnej gminnej biblioteki. Odpoczęłam, sprzedałam książki, zjadłam kanapkę i wyciągnęłam telefon z torby. Stwierdziłam, że nie chce mi się wracać do domu 20 km po piekielnie górzystym terenie, więc włączyłam mapę i (jakbym wcześniej tego dnia nie dostała nauczki) wyszukałam trasę do kolejnej gminy i biblioteki, na południe, aby zawrócić do Rzeszowa i stamtąd udać się do domu bez jazdy po górach. Taaaaak...

Na początku trasa wiodła cały czas pod górę. Do tego była 14:00, najmocniejsze słońce, zero cienia. "Jestem już tak wysoko, kiedyś ta góra musi się skończyć" - pomyślałam, pewna, że wkrótce będę jechać z górki i sobie odpocznę. Ale góra się nie kończyła. Parę razy zeszłam z roweru, żeby odpocząć, bo nawet na jedynce nie miałam siły jechać. Już miałam zawracać, kiedy z przeciwka wyjechała rowerem emerytka na składaku i popędziła w dół. Uznałam, że skoro jedzie w dół, to albo już jechała w górę, albo dopiero będzie, a skoro ona może, to ja też. No i pojechałam dalej. Góra się nie kończyła. Domów stało coraz mniej. Góra wciąż się nie kończyła. Wyjechałam z terenu zabudowanego. Góra wciąż się nie kończyła. Przestałam wymijać samochody, widziałam tylko jakiś traktor. Góra wciąż się nie kończyła. Skończyła się droga asfaltowa. Góra wciąż się nie kończyła. Nawigacja wyprowadziła mnie w pola i straciłam nadzieję na powrót do cywilizacji. A góra wciąż się nie kończyła. NO ILEŻ MOŻNA, KIEDYŚ MUSI SIĘ SKOŃCZYĆ!!!!!!!!!!! I po godzinie mordęgi w końcu dotarłam na szczyt.

Szczerze mówiąc, było warto. Wyjechałam chyba na najwyższą górę w okolicy i roztaczał się z niej przepiękny widok. Zobaczyłam cały Rzeszów, odkryłam też pole wiatrakowe na wschód od miasta, o którym nie miałam pojęcia. Wsiadłam na rower i ruszyłam dalej. Na początku po równym terenie, potem z górki. Powoli zaczęły pojawiać się domy, napotkałam mnóstwo ogródków pełnych dyń, potem wjechałam do jakiegoś miasteczka. Udało mi się dotrzeć do biblioteki. Przejechanie tych 10 km zajęło mi półtorej godziny.

Nie miałam siły jechać daleko, więc pojechałam do mamy do pracy (to tylko 10 km, pfff... po tym, co dzisiaj przejechałam, to pikuś) i razem wróciłyśmy do domu z rowerem załadowanym do samochodu.

Po przejechaniu tych 40 km w ekstremalnych warunkach nie pojadę do kolejnej biblioteki aż do czasu otrzymania prawa jazdy. Nie ma mowy.

czwartek, 17 września 2015

Wywiad i nowe filmiki

Dzisiaj mam dla was kilka internetowych nowości z moim udziałem. Ostatnio dostałam bardzo miłą propozycję wywiadu od jednej z blogerek, rezultaty prezentuję poniżej, dodałam też nowe filmiki na oba moje kanały na YouTube, które możecie tu obejrzeć.

Tutaj znajdziecie wywiad ze mną, w którym zdradzam, jak zaczęłam przygodę z serwisem YouTube, jaka jestem naprawdę, skąd czerpię inspirację oraz mówię co nieco na inne tematy:
http://milaa-my-world.blogspot.com/2015/09/wywiad-z-marysia-krasowska.html

Zapraszam do obejrzenia BFF Tag, który nagrałyśmy z Susi w przedostatni dzień wymiany:

A oto przepis na fantastyczne i w pełni zdrowe naleśniki z dynią, wprost idealne na jesień, gdyż mamy sezon na to warzywo:

Zrecenzowałam dla was książkę "Dieta bez pszenicy":


Na koniec razem z Mają podajemy nasz adres korespondencyjny:

Naszło mnie na wspomnienia i postanowiłam sprawdzić, co napisałam na blogu 365 dni temu:

Znaleźliście coś dla siebie w "ramówce"? ;) Dajcie znać w komentarzach!

środa, 16 września 2015

Poradnik wymieńca #5 - Kultura po amerykańsku

Wymieniec jadąc do innego kraju przeżywa szok kulturowy. Czasem mniejszy, czasem większy, ale zawsze jakiś. Z niektórych różnic pomiędzy kulturą Amerykanów a swoją często nie zdaje sobie sprawy aż do momentu, kiedy wyjdzie na głupka czy na chama. Co kraj to obyczaj. I choć USA nie różni się bardzo od Polski, to niektóre zwyczaje mnie zaskoczyły.

Amerykanie to niezwykle kulturalny naród. Ich hymn powinien brzmieć "proszę, dziękuję, przepraszam". Nie miałam o tym pojęcia, kiedy tam przyjechałam, więc przystosowywałam się do życia w nowym środowisku poprzez obserwację. Co kilka sekund słyszałam "dziękuję" z jednej strony, "proszę" z drugiej. Kiedy na lekcji nauczyciel puszczał kserówki po klasie i stos docierał do mnie, a ja przekazywałam go dalej, zawsze słyszałam "dziękuję" od osoby za mną. Na początku wydawało mi się to bardzo dziwne. Po co dziękować komuś za podanie kawałka papieru?! To tylko kartka! Nie rozumiałam tego. Ale kiedy wchodzisz między wrony, musisz krakać tak jak one, więc po pewnym czasie przywykłam i sama zaczęłam wszystkim za wszystko dziękować.

Po powrocie do Polski przeżyłam szok, społeczeństwo wydawało mi się nadzwyczaj chamskie i niekulturalne. Jadę rowerem, zjeżdżam komuś ze ścieżki, aby mógł przejechać, a on ani "be", ani "me", nawet na mnie nie spojrzał. Stoję przy kasie w supermarkecie, a tu jakaś baba pcha się za mnie, żeby odłożyć koszyk, z wzrokiem jakby chciała mnie zabić za to, że istnieję. Idę chodnikiem i mijam się z kimś nieznajomym, a on udaje, że mnie nie widzi i ma naburmuszoną minę. Ludzie drodzy, weźcie się uśmiechnijcie i zacznijcie używać magicznych słów!

Po kilku tygodniach przeszło mi, w końcu taki już jest nasz naród :) Ale siebie z powrotem nie zmieniłam, dalej mówię ludziom z uśmiechem "dzień dobry", nawet jak ich nie znam. Chyba że podejrzanie wyglądają, wtedy się nie odzywam. Znacznie częściej używam też słowa "dziękuję", w końcu nie zaszkodzi :) Oczywiście zachowuję umiar w tych manierach, bo by mnie wzięli za wariatkę! Poza tym uważam, że w Ameryce przez częstotliwość mówienia tych słów straciły one znaczenie. Nie wiadomo, czy ktoś naprawdę jest nam wdzięczny, czy dziękuje odruchowo, jak zaprogramowany robot. to samo tyczy się przeprosin, proszenia oraz kultowych "Hi, how are you?" (nikogo nie obchodzi, jak się masz) oraz "Have a great day!" (co za różnica, czy będzie dobry czy zły, i tak już wychodzisz). Na to pierwsze zawsze odpowiadasz "I'm good", choć często jest to kłamstwo. ALE mimo tego twój nastrój się poprawia, po prostu dlatego, że to powiedziałeś. Miło jest usłyszeć te magiczne słowa i człowiekowi od razu poprawia się samopoczucie.

Co się tyczy magicznych słów: Od przybytku głowa nie boli. Co za dużo, to nie zdrowo.

A teraz rada dla wymieńców: dziękujcie wszystkim za wszystko, przepraszajcie i proście na każdym kroku. Jeśli do taty mówicie "podasz sól?", to do host taty powiedzcie "podasz sól, proszę?". Jeśli do mamy mówicie "pa", kiedy podwozi was do szkoły, do host mamy powiedzcie "bardzo dziękuję za podwiezienie mnie, miłego dnia". Jeżeli przez przypadek dotkniecie kogoś palcem w klasie, powiedzcie "bardzo cię przepraszam". Nie ważne, jak dziwne i nienaturalne może wam się to wydawać, zróbcie to. Te słowa okażą się naprawdę magiczne i zaskarbicie sobie przyjaźń wielu osób.

Natomiast jeśli ich nie powiecie, wiele osób pomyśli, że jesteście zwykłymi chamami. Serio! Dowiedziałam się o tym wszystkim od drugiej host mamy, Jenn, która była otwarta na świat i wyjaśniała mi wszystkie amerykańskie zwyczaje. Dopiero wtedy zrozumiałam, że poprzez nieamerykańską kulturę dałyśmy z Mirabelle pierwszej host mamie dodatkowy powód, aby nas nienawidziła. Może nie podziękowałyśmy za obiad?

Jeżeli jesteś tegorocznym lub byłym wymieńcem, podziel się swoim zadaniem w komentarzach :) Jak wygląda kultura w miejscu, w którym przyszło ci żyć?

niedziela, 6 września 2015

Rok wymiany w zdjęciach

Zebrałam najlepsze zdjęcia z całego roku na wymianie i stworzyłam z nich filmik. Przy oglądaniu wracają wszystkie wspaniałe wspomnienia i jedyna myśl, jaka się pojawia, to: "Dlaczego wymiana się skończyła?! Ja chcę jeszcze raz!!!". No, może jeszcze jedna: "Dlaczego Hiszpania, Niemcy, Ekwador i Chiny są tak daleko?!". Obejrzyjcie sami:


środa, 2 września 2015

Na studia z GED

Hej, planujesz jakiegoś posta gdzie opiszesz swoje plany na przyszłość? Jaki kierunek w końcu wybrałaś, dlaczego etc.
Odpowiedz

No to odpowiadam :)

Miałam o mojej przyszłości napisać już jakiś czas temu, jednak zdecydowałam, że wstrzymam się, dopóki wszystko nie będzie w 100% pewne. Nie lubię, kiedy napiszę jedno, a w innym poście zaczynam wyjaśniać, że kilka rzeczy się zmieniło i piszę drugie. Jestem zapominalska, więc dla własnego dobra i w trosce o czytelników, których mogłabym nieźle skołować, piszę o rzeczach pewnych.

Pewne jest to, że od 25 września tego roku zaczynam studia. Wybór kierunku był trudny, miałam na to kilka dni (bardzo ciężkich dni), decyzja była o tyle skomplikowana, że planowałam w ogóle nie iść na studia, następnie zmieniłam zdanie, a kiedy musiałam wybrać kierunek, mogłam wybierać ze wszystkich dostępnych. Najchętniej uczyłabym się wszystkiego po trochu: informatyki, zarządzania, biologii, dietetyki, angielskiego, astronomii, tańca... Chyba pasowałyby mi studia w USA, gdzie można wybierać przedmioty :) W końcu zdecydowałam się na zarządzanie. Interesuję się biznesem i na pewno w przyszłości będę prowadzić działalność gospodarczą, więc sądzę, że mogę się tam dowiedzieć czegoś przydatnego. Jak naprawdę będzie, tego nie wiem. Nie sądzę, żebym zagrzała miejsce na uczelni na długo. Wymiana pokazała mi, jak cudownie jest zwiedzać świat, więc zamierzam przy pierwszej możliwej okazji wybrać się z Erasmusem na kolejny wyjazd. Po powrocie do kraju pewnie zdecyduję się na zmianę uczelni. W końcu siedzenie w jednym miejscu jest nudne, a nuda to mój najgorszy wróg. A zresztą, skąd mam wiedzieć, co będzie za dwa lata? Pożyjemy, zobaczymy.

A teraz trochę o GEDzie, żeby rozwiać wątpliwości i choćby odrobinę pomóc tym, którzy planują go zdawać.

1. Czy w Polsce można dostać się na każde studia z GEDem? 

Tak, absolutnie każde i to bez żadnego problemu. W marcu zmieniły się przepisy i jeśli posiadacie dokument, który uprawnia was do studiowania w kraju, w którym go zdobyliście, w Polsce też jest akceptowany z mocy prawa. Są też ograniczenia - nie każde państwo się liczy, ale lista państw jest długa i większość cywilizowanych krajów się na niej mieści; jeżeli w kraju, z którego pochodzi dokument, jesteście uprawnieni do studiowania tylko na wybranych kierunkach, to w Polsce możecie się ubiegać o przyjęcie tylko na właśnie te kierunki. GED uprawnia do wszystkich kierunków.

2. Czy trzeba mieć coś oprócz GEDu? 

Ja miałam ACT, ale chyba nie okazał się potrzebny. Nie wiem dokładnie, jak mi przeliczyli punkty, dostałam ich 207, nie wiem na ile, ale nie ważne ;) W każdym razie GED wystarcza. Jest jednak haczyk - trzeba załatwić sobie do niego Apostille, a ono jest wydawane przez Sekretarza Stanu. Dowiedziałam się o tym dopiero w Polsce, więc musiałam:
- napisać do ludzi od GEDu, aby przysłali mi notaryzowany oryginał (normalnie nie wydają oryginałów, wszystko jest online)
- po otrzymaniu powyższego wysłać go z powrotem do USA, do hostów, aby poszli do Sekretarza po Apostille
- czekać, aż GED z Apostille wróci do mnie pocztą

Trwało to dwa miesiące, ale się udało. Wczoraj dostarczyłam Apostille na uczelnię, nie musiałam go nawet tłumaczyć, wystarczyło, że reszta dokumentów jest przetłumaczona.

Pod ostatnim "poradnikiem wymieńca" pojawiły się komentarze, że na wymianie wcale nie jest tak źle, że jestem pesymistycznie nastawiona, że to zależy, na kogo się trafi, itp. Otóż pozwólcie, że wyjaśnię moje intencje. Owszem, u znacznej większości wymieńców nie pojawiają się duże problemy, ogólnie jest super, tęcze, jednorożce i te sprawy. Ale te osoby nie potrzebują żadnych porad! Same sobie świetnie radzą bez wsparcia z zewnątrz. Jednak są tacy, którzy mają kłopoty i to właśnie do nich adresuję moje porady. Chcę im pokazać, że z każdej sytuacji jest wyjście, żeby się nie załamywali i wzięli sprawy w swoje ręce. Że nie są samotni, że inni też przez to przechodzili, że to nie koniec świata i po pewnym czasie wszystko się ułoży :)

Jeżeli macie pomysły lub prośby na kolejne posty, napiszcie w komentarzach.