poniedziałek, 30 marca 2015

Post prosto z drzewa

Właśnie siedzę na drzewie nieopodal kortów tenisowych i czekam na rozpoczęcie lekcji. Dziewiąta i dziesiąta klasa piszą dziś testy z matematyki i z angielskiego, które są wymagane do ukończenia szkoły, więc dwie ostatnie klasy przychodzą do szkoły później, aby im nie przeszkadzać. Lekcje rozpoczynają się o 11:50, jednak autobus odebrał nas z domu o normalnej porannej godzinie i nie kursował ponownie. Kto ma samochód, ten może przybyć pózniej, inni nie mają wyboru i jadą rano. Musiałam coś ze sobą zrobić, więc poszłam za szkołę i znalazłam drzewo, które idealnie nadaje się do wspinaczki i do przesiadywania w wygodnej pozycji bez bólu tyłka. Postanowiłam pouczyć się do testu GED, który będę pisała prawdopodobnie w najbliższych dniach.



Wczoraj pojechałyśmy z Jenn do centrum ogrodniczego, aby kupić parę rzeczy i w końcu założyć od dawna planowany ogródek. Nabyłyśmy zioła oraz nasiona cukinii i groszku, jednak wrócimy po więcej. Kiedy chciałyśmy kupić ziemię, sprzedawczyni powiedziała nam, że będziemy potrzebowały kilkaset worków, ewentualnie możemy przyjechać pick-upem i załadować ziemię na tył ciężarówki. Tak się składa, że nie mamy pick-upa, więc kupiłyśmy jedynie pięć worków ziemi, aby zasadzić nasiona w doniczkach i przesadzić je do ogródka, kiedy będzie gotowy. W tym tygodniu Jenn ma zamiar poprosić kogoś z ciężarówką, aby przewiózł dla nas ziemię.

niedziela, 29 marca 2015

Wielkanoc

Dzisiaj rano zostałam w domu z dzieciakami, a hości pojechali do banku aby otworzyć nowe konto. Kiedy byłam w banku z Jenn we wtorek, aby otworzyć konto dla mnie (będę potrzebować wyciągu, żeby dopuścili mnie do GED), Colt i Liam urządzili sobie tor formuły 1 w holu i rozrabiali na całego, więc z litości nad bankierami dziś lepiej było zostawić ich w domu. Lubię się nimi opiekować, bo są bardzo grzeczni i spuszczenie ich z oka nie grozi pożarem.

W południe mieliśmy zjawić się w San Antonio w domu host babci, aby spotkać się z rodziną z okazji Wielkanocy. Obchodzimy święta dzisiaj, ponieważ za tydzień Jeff musi pracować. Mieliśmy wyjechać zaraz po załatwieniu spraw w banku, więc jednocześnie rozmawiałam z mamą na skype i wybierałam ubrania. Potem poszłam się uczesać i zrobić makijaż, Colt przyłączył sie do mnie i rozmawiał z moją mamą przez telefon. Bardzo go interesował pokój Mai oraz jej zabawki.

W drodze do San Antonio czytałam "Niezgodną", strasznie mnie wciągnęła i nie mogłam się oderwać. Kiedy skończyłam czytać, pożałowałam, że nie zabrałam z domu drugiej części. Wypożyczyłam ją z biblioteki w piątek podczas lunchu, kiedy powiedziałam koleżankom, jak bardzo zakochałam się w tej serii i że jutro wypożyczę kolejną cześć. Susi przypomniała mi, że jutro będzie sobota i nie idziemy wtedy szkoły (mój mózg nie zwraca uwagi na takie szczegóły), więc szybko pobiegłam do biblioteki i znalazłam książkę. Trochę się przestraszyłam, że ktoś ją wypożyczył przede mną, bo nie stała na swoim miejscu, ale odnalazłam ją po minucie nieco dalej. Dumnie wymaszerowałam na zewnątrz ze zdobyczą pod pachą. Niektóre książki są tak dobre, że przypominają mi na nowo, jak bardzo kocham czytać. Marzę o napisaniu właśnie takiej powieści. Uwielbiam to uczucie, kiedy kusi mnie, aby przeczytać ostatni rozdział i odkryć zakończenie, ale z drugiej strony nie chcę nigdy skończyć czytać i mam złamane serce, gdy do tego dochodzi.

Dojechaliśmy jako ostatni przez opóźnienie w banku. Razem z resztą gości ustawiliśmy się w okręgu dookoła stołu, złapaliśmy się za ręce i pomodliliśmy się. Zauważyłam, że tutaj nikt nie odmawia modlitw tak jak w Polsce (np. Ojcze Nasz), ale własnym słowami dziękuje się Bogu za to i owo, zawsze trzymając się przy tym za ręce. Po modlitwie przeszliśmy do kuchni, każdy wziął talerz i nałożył sobie to, na co miał ochotę. Wybór był między hamburgerem a hot-dogiem, do tego sałatka ziemniaczana, plastry pomidora, fasola i słynna Watergate Salad. Goście stwierdzili, że deserów mamy pod dostatkiem: ciasto sernikowo-kremowe z truskawkami, rozciapane, bo wypadło w samochodzie na wykładzinę do góry nogami, hości kupili je rano w HEB razem z mokrymi brownie, do tego host dziadek John upiekł niebieskie mufinki z gotowego proszku. Pyszności w ogromnej ilości.






Po jedzeniu razem z Jenn i Karen poszliśmy do ogrodu i schowałyśmy w różnych miejscach, od trawnika po dach, plastikowe jajka ze słodyczami w środku. Szczerze mówiąc jajka z Barona, które bardzo się popsuły w ostatnich latach i tak są lepsze niż te tutaj. Ale to nie ważne, nie muszę ich przecież jeść, najważniejsze jest american experience! Było bardzo fajnie, dzieci puściły się biegiem z linii startu z koszykami w ręku. Potem wszyscy usiedliśmy na trawie w cieniu drzewa magnolii i relaksowaliśmy się w piękny dzień.





Mama Karen - host cioci, przekazała dla mnie prezent, który ogromnie mnie zaskoczył. Uszyła dla mnie "quilt", czyli coś pomiędzy kocem a kołdrą. Wpiszcie w Google grafice i zobaczcie, bo ciężko to wyjaśnić. "Quilt" jest rodem z Teksasu, naszyte są na nim charakterystyczne dla tego stanu symbole i kształty. Jestem zachwycona, opatulę się nim w zimne polskie wieczory i wspomnę wymianę z uśmiechem na twarzy. Do tego dostałam długopisy do pisania po nim, więc zbiorę autografy od rodziny i znajomych. To jest o niebo lepsze od koszulki z podpisami, którą planowały stworzyć moje koleżanki! Z dnia na dzień coraz bardziej doceniam moje szczęście i to, że jestem tu z tyloma wspaniałymi ludźmi.





Kiedy goście pojechali do domu, Jeff i Jenn wybrali się do salonu lexusa w San Antonio, a ja zostałam u host dziadków z Coltem i z Liamem. Bardzo ich lubię, są przemiłymi ludźmi, mam teraz trzecich dziadków. Są chrześcijanami, więc zostałam nawrócona po raz drugi w Ameryce, pierwszy raz był na festynie w Dallas z Mirabelle i Kaeleigh. Wtedy dostałam lizaka, teraz bonus do znajomości z Johnem i Cindy. Watro być dyplomatką ;) Długo rozmawialiśmy, lubię zadawać rożnym ludziom te same pytania, niesamowite jest dla mnie, jak wiele można sie w tem sposób nauczyć. Każdy ma inną opinię i pragnie przekonać innych do swojego zdania. Jedni nachalnie, inni niezauważalnie, staram sie zawsze wyciągać z tego wnioski, które przydadzą mi się w przyszłości w biznesie.

Tak a propos biznesu i opinii, to pod ostatnim postem rozwinęła się kolejna z tych słynnych komentarzowego dyskusji, które występują pod postami kipiącymi od opinii, zwłaszcza nietypowych. Zapraszam do wzięcia udziału!

czwartek, 26 marca 2015

Powrót do szkoły

Ferie dobiegły końca i nadszedł czas na powrót do szkoły, do nauki i do tenisa, co jest równoznaczne z brakiem czasu na pisanie bloga. Przykładowo dziś wróciłam ze szkoły o w pół do siódmej, jednak jakimś cudem udało mi się znaleźć trochę czasu na napisanie posta. Postanowiłam napisać co nieco o nowościach w szkole.

Na historii omawiamy lata sześćdziesiąte, od wojny w Wietnamie do życia codziennego i mody. Zamach na Kennedy'ego, mniejszości walczące o swoje prawa, początki fast-foodów, rozwój telewizji - lata sześćdziesiąte są pełne ważnych wydarzeń. Uwielbiam naszego nauczyciela, który opowiada z pasją i robi wszystko, aby nas zainteresować tematem, co wychodzi mu świetnie. Aktualnie oglądamy film pt. "The 60's", nie jest to dokument ale normalny film o nastolatkach, polecam.

Na algebrze przeszliśmy do logarytmów i funkcji logarytmowych. Rzygam już tą algebrą, mam dziesiątki lepszych sposobów na zmarnowanie swojego czasu oraz miliony na wykorzystanie go efektywnie. Do tumanów nie uważających na lekcjach nie da się przemówić i wszystko jest wyjaśniane jak dla przedszkolaka, na szczęście jestem w stanie rozwiązać zadania na początku lekcji, a potem czytam książki. Dziś rozpoczęłam "Niezgodną" i już się wciągnęłam.

Psychologia znów zrobiła się fajna, ponieważ nasza nauczycielka wróciła z urlopu macierzyńskiego. Kiedy zobaczyłam ją w poniedziałek, to aż się wzruszyłam. Bardzo nam wszystkim jej brakowało, nikt nie wyjaśnia zagadnień tak dobrze jak ona. Uwielbiam, kiedy opowiada historie ze swojego życia dotyczące danego tematu, dzięki temu jestem w stanie wszystko zapamiętać. Zdaje sobie sprawę, że testy są trudne, więc robimy dużo ciekawych projektów, gdzie każdy dostaje 100%. Są czasochłonne, ale pożyteczne, nie to co algebra. Omawiamy teraz rozwój dziecka od momentu poczęcia, kiedy co się rozwija, jak formuje się mózg, jakie etapy rozwoju psychicznego przechodzi dziecko po narodzeniu. Zaciekawił mnie fakt, że dzieci zaczynają postrzegać głębię dopiero pomiędzy 1 a 2 rokiem życia, wcześniej można położyć je na krawędzi klifu, a one doraczkują do samego brzegu i spadną, bo nie są świadome, że w pewnym momencie kończy się ziemia a zaczyna powietrze.

Na teatrze przeszliśmy z komedii dell'arte do Szekspira. Przez ostatnie lekcje czytaliśmy Makbeta, teraz analizujemy postacie, następnie będziemy coś przedstawiać. Jeszcze nie wiem co, ale wydaje mi się, że może być ciekawie. Na teatrze zawsze jest ciekawie, choć nie sądzę, aby którykolwiek dział spodobał mi się bardziej niż improwizacja. Ostatnio się obijałam i spędzałam lekcje na telefonie, ponieważ Makbet był moją lekturą szkolną w Polsce i pamiętam mniej więcej, co się tam wydarzyło. Słucham jedynie wtedy, kiedy nauczyciel wtrąca swoje komentarze. Najciekawsza była historia, kiedy na studiach wystawiali "Makbeta" i ktoś kogoś przypadkowo zadźgał tępym nożem, a widownia nie zorientowała się, że koleś naprawdę się wykrwawia, zastanawiali się jedynie, jak wykonano tak realistyczne efekty specjalne i oklaskiwali aktora. Wszystko dobrze się skończyło, za to morał jest taki, że mamy się ostrożnie obchodzić z bronią na scenie, nawet tą fałszywą.

Na anatomii omawiamy system nerwowy. Nie jest to dla mnie nowość, ponieważ przerobiliśmy to tak samo szczegółowo na psychologii w zeszłym półroczu. Mimo to dowiaduję się wielu ciekawych informacji, gdyż patrzymy na to z fizjologicznego punktu widzenia, a nie psychologicznego. Mam na głowie kolejny projekt o narkotykach, jednak ten podoba mi się bardziej niż ten na psychologii, ponieważ zamiast omawiania licznych substancji mam się skupić na jednej, a konkretnie na amfetaminie, co pozwoli mi lepiej zapamiętać jak największą ilość detali.

Na tańcach nareszcie zaczęliśmy tańczyć! Hurra! Przez miesiąc nie robiliśmy dosłownie nic, nauczycielka miała na głowie wszystkie konkursy z Highsteppers i mnóstwo papierkowej roboty, której nie chciało jej się odwalać po pracy, więc robiła to w czasie naszych lekcji. Nikt się nie skarżył, jednak ja wolałabym tańczyć, w końcu nie bez powodu wybrałam tą lekcję. Za to wolny czas wykorzystałam na socjalizację z Susi i Mirabelle. Teraz przerabiamy "contemporary", uczymy się nowego układu.

Na angielskim także zaczęliśmy kolejny dział, nazywa się on "college and career". Piszemy CV, robimy testy osobowości, wybieramy dla siebie zawody, planujemy przyszłość, szukamy odpowiednich uniwersytetów. Dwa dni spędziliśmy w bibliotece na komputerach, aby opracować broszurę wybranego przez nas uniwersytetu z wymaganiami na kierunek, który chcemy studiować, kosztami, możliwościami pracy, itp. Nie podobało mi się to, ponieważ nie chcę studiować, ale co zrobić, kiedy cała reszta mojej klasy ma zamiar być pracownikami i projekt jest dla nich kształcący. Skleiłam parę zdań o Uniwersytecie Warszawskim, tak było najłatwiej, ponieważ nauczyciel nie ma możliwości sprawdzenia, czy moje wypociny to prawda. Dostałam 90%, czyli A. Skończyłam pisać najwcześniej ze wszystkich, więc miałam czas na poczytanie książki o biznesie. To jest edukacja dla mnie.

wtorek, 24 marca 2015

Sesja zdjęciowa

Ostatni dzień Spring Break zaczęłam od przygotowań do odwlekanej od miesiąca sesji zdjęciowej. Pogoda nareszcie się nade mną zlitowała, zrobiło się bardzo ciepło i słonecznie. Wyjęłam z garderoby kilka sukienek oraz kurtek i swetrów, zrobiłam sobie zdjęcia we wszystkich możliwych kombinacjach, aby wybrać najlepszą z nich. Zadzwoniłam do mamy na skype, doradziła mi kurtkę dżinsową i niebieską bluzkę. Spodobało mi się takie zestawienie, pozostało tylko pytanie, co ubrać jako dół. Na pewno nie spodnie, nie przy mojej wadze. Wybrałam spódnicę. Do plecaka spakowałam ubrania na zmianę, zrobiłam makijaż, zaplotłam warkocz i udałam się do domu fotografki.

Pojechałyśmy do centrum naszego małego miasteczka. Fotografka była bardzo miła i przyjemnie mi się z nią pracowało. Często robi zdjęcia w tej lokalizacji, więc zna ciekawe miejsca, gdzie można zrobić cudowne zdjęcia. Jestem bardzo zadowolona z efektów! Zaproponowałam koleżankom, żebyśmy zrobiły sobie sesję z tą fotografką pod koniec roku szkolnego, pomysł im się spodobał.

Po powrocie z sesji miałam wolną chatę - hości pojechali do klasy Jenn, aby rozwiesić wszystkie nowo zakupione dekoracje, a następnie do sklepu spożywczego. Jako że byłam ładnie ubrana a pogoda była perfekcyjna, postanowiłam nakręcić dla was nowy filmik na kanał "Ameryka oczami nastolatki" o nauce języków, który ujrzy światło dzienne najpewniej pod koniec tygodnia. Na "Zwariowanych" nie wstawię nic nowego w najbliższym czasie, bo skończył się 5 sezon. Zdecydowałam się nakręcić kolejny sezon, ale musicie uzbroić się w cierpliwość.

Skończyłam czytać "Biznes XXI wieku" i jestem zainspirowana do pracy nad przychodem pasywnym. Jeszcze nie wiem, co mogłabym otworzyć, ale zgodnie z radą Roberta Kiyosaki będzie to coś, co można łatwo powielić. Chcę stworzyć franczyzę, aby inni mogli bogacić siebie i mnie w tym samym czasie. 

Po południu dostałam moje zdjęcia z sesji, ponad 200 pięknych ujęć, które absolutnie kocham! Musiałam wybrać 25, które fotografka dla mnie obrobi. Było ciężko, przy selekcji podwoiłam ten numer, jednak w końcu udało mi się wytypować 25. Nie ma to wielkiego znaczenia, ponieważ i tak zachowuję wszystkie zdjęcia, a nie widzę wielkiej potrzeby obróbki, podobają mi się takie jakie są.

Wybrałam z mamą zdjęcie, które będzie na okładce mojej książki przy opisie autora. Okładka jest gotowa, czeka tylko na dokonanie niewielkich zmian. Kiedy dostanę ostateczną wersję, na pewno się z wami podzielę! Już się nie mogę doczekać wydania! Przy obiedzie miałyśmy burzę mózgów z Jenn na temat promocji książki. Jak na razie najciemniejszą stroną jest dla mnie dystrybucja, nie mam pojęcia, jak się do niej zabrać, ale jakoś dam radę. Wcześniej nie miałam pojęcia o procesie wydawniczym, ale daliśmy radę i okazało się to proste. Kilka lat temu nie miałam pojęcia o obrabianiu filmików, ale okazało się to proste. Dam radę! Chcę zobaczyć moją książkę w Empiku, a następnie w wersji anglojęzycznej.

Dinner był przepyszny, uwielbiam domowe gotowanie Jenn. Ktoś mnie pytał w komentarzu czy umiem jeść pałeczkami: umiem, nie jest to trudne, po prostu trzeba umieć ugotować ryż, aby się lepił. Jednak jem widelcem, bo tak mi wygodniej, pałeczki czasami nie chcą mnie słuchać, podobnie jak widelec i nóż nie chciały mnie słuchać, kiedy uczyłam się nimi jeść i przerzucałam się na widelec przy każdej możliwej okazji. Musiałabym trochę poćwiczyć, aby posługiwać się nimi komfortowo, tylko że mi się nie chce. Chociaż jak teraz o tym myślę, to wydaje mi się to dobrym pomysłem, bo będę jeść wolniej, co zaskutkuje jedzeniem mniej.


Sushi akurat ze sklepu:

Zdjęcia z sesji:







poniedziałek, 23 marca 2015

Lexus i koreańskie jedzenie

Rano pojechaliśmy do salonu samochodowego Lexusa. Hości chcą kupić albo małego "sportowego" lexusa, albo pickupa jakiejś innej marki, nie mogą się zdecydować. Doradziłam im, żeby kupili oba, bo oba mi się podobają. Oczywiście nie stać ich na dwa nowe samochody, więc moim zdaniem powinni kupić pickupa, będzie użyteczniejszy. Jednak lexus także byłby świetny, bardzo mi się w środku podobał, ponieważ był jasno-beżowy a nie szary, jak większość samochodów, którymi miałam okazję się przejechać. Jedyne co mi nie pasowało to to, że czułam się w środku klaustrofobicznie, przyzwyczaiłam się to ogromnych amerykańskich samochodów z trzema rzędami siedzeń i wysokimi dachami.

Na lunch pojechaliśmy do koreańskiej restauracji. Dołączyła do nas Virginia, która jest Koreanką, bez niej byśmy tam nie poszli. Koreańczycy słyną z tego, że wszystkich poza swoimi rodakami mają w nosie, więc obsługa byłaby okropna. Nawet mimo obecności Virginii kelnerka sprawiała wrażenie nienawidzącej życia, więc miałam prawdziwe "korean experience". Jenn wychwalała kuchnię koreańską od dawna, trochę się zawiodłam, jedzenie przeciętne. O wiele bardziej pasuje mi kuchnia japońska.

Ten talerz na środku to grill, pod nim znajduje się palnik. Po obu stronach możecie zobaczyć surowe mięso, które sami mieliśmy sobie przyrządzić.


Popołudnie spędziłam przed komputerem kończąc pisanie bloga i rozwijając kanał "Zwariowani".Youtube dodał nową funkcję o nazwie "karty", która umożliwia promowanie filmików w filmikach. Teraz przy oglądaniu odcinka o szpagacie automatycznie otrzymacie linki do filmów pokrewnych razem z miniaturami i opisem.

niedziela, 22 marca 2015

Sea World

W piątek z samego rana wsiedliśmy w samochód i wyruszyliśmy w kierunku Sea World. Jest to akwarium połączone z parkiem rozrywki, nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczę na żywo delfiny, rekiny, pingwiny, itd. Po drodze wstąpiliśmy na śniadaniowe taco do Dan's - mojego ulubionego miejsca, zamówiłam jak zwykle taco z bekonem, jajkiem i ziemniakiem oraz kręcone frytki na spółkę z Susi.

Wyprawa do San Antonio zajęła półtorej godziny. Przy wjeździe do Sea World trzeba było wykupić parking, 20$ w normalnej strefie, 23$ w strefie przy wejściu. Nawet w Zakopanem mają taniej! Zaparkowalismy przy wejściu, pokazaliśmy bilety kupione przez internet (online oferowali zniżkę 20$) i weszliśmy do środka.


Sea World przypominał mi Legoland. Do atrakcji prowadziły szerokie ścieżki, przy których stały stoiska z jedzeniem i z małymi atrakcjami oraz mnóstwo sklepów z pamiątkami. Wzięliśmy mapę, aby zorientować się, o której godzinie odbędą się pokazy ze zwierzętami, po czym udaliśmy się do basenu z delfinami. Strasznie mi się spodobały, zawsze chciałam zobaczyć je na żywo! Potem udaliśmy się do ciemnego budynku, w którym za wielkimi szybami pływały rekiny i rozmaite gatunki ryb. W niektórych z akwariów miałam okazję obejrzeć rafę koralową, była przepiękna! Mieszkające w niej ryby miały łuski we wszystkich możliwych kolorach, po prostu cudo!




Kiedy nadszedł czas na pierwszy pokaz, zaparkowalismy wózek Liama przy arenie i zajęliśmy miejsca w górnej części ogromnej widowni, aby uniknąć przemoknięcia do suchej nitki. Przedstawienie prowadziły trenerki orek, które opowiadały o tych zwierzętach i o opiece nad nimi. Orki wykonywały rozmaite triki, od wyskakiwania w górę do pływania w prędkością motorówki i ochlapywanie ludzi w dolnych rzędach za pomocą ogona.


Potem stanęłyśmy z Susi w kolejce do rollercoastera. Od zawsze chciałam się przejechać takim jak ten, gdzie zapięcie jest nie tylko w pasie, ale na całym ciele. Tabliczka informująca o czasie oczekiwania w kolejce pokazywała 15-20 minut, jednak spędziliśmy tam co najmniej dwa razy tyle, ponieważ chciałyśmy jechać w pierwszym rzędzie. Oczekiwanie było warte zachodu! Kiedy zaczęliśmy wjeżdżać do góry, ludzie za nami zaczęli mowić "Co ja właśnie zrobiłem?!", a mi przyspieszył puls. Nagle zaczęliśmy spadać w dół, po czym szarpnęło nami w górę po pętli i zaczęło obracać wokół własnej osi. Wszystkie te manewry po zakręconym torze o mało co nie urwały mi głowy. Jechaliśmy tak szybko, ze nie widziałam toru, wiec nie mogłam przygotować bezwładnego ciała na zakręty. Wiem, ze krzyczałam, ale nie wiem co i jak głośno, bo z emocji tego nie kontrolowałam. Susi także krzyczała, każdy chyba krzyczał, ale nie słyszałam tego, mój mózg był przeładowany bodźcami. Przejażdżka na odjazdowym rollercoasterze odhaczona, było nieziemsko!

Potem poszliśmy na kolejny pokaz, tym razem z delfinami i jakimiś białymi ssakami pływającymi, których nazwy nie pamiętam, bardzo podobny do pierwszego pokazu. Po nim poszliśmy zjeść lunch do bufetu z makaronem, pizzą i sałatkami, gdzie spotkałam się z najskromniejszym wyborem składników w życiu. Nie można wiele wymagać po parku rozrywki. Wzięłam po trochu wszystkiego, smakowało jak zwykły fast food, ani dobrze ani źle. Potem rozdzieliliśmy się z hostami i poszłyśmy z Susi zobaczyć pingwiny. Spodziewałam się, że będą większe, gatunków było dużo, ale wszystkie miały 60-70 cm wzrostu.


Po pingwinach zajrzałyśmy do sklepu z pamiątkami. Przy każdym miejscu, w którym oglądaliśmy zwierzęta, znajdował się sklep z pamiątkami, gdzie przedmioty miały nadruki i dekoracje z danym gatunkiem. Najbardziej podobało mi się pingwinie stoisko, solniczki, talerzyki, koszulki, czapki, magnesy, kapcie, itp. Ale nic tam nie kupiłam, wydałam ostatnio za dużo kasy. Dopiero pod koniec sprawiłam sobie przypinkę do torby w kształcie koszulki z flamingiem i napisem "Sea World", która towarzyszy przypinkom z Irlandii.

Po zobaczeniu aligatorów i zdjęciu z flamingami nie zostało więcej zwierząt, które mogłybyśmy zobaczyć. Otworzyłyśmy mapę i znalazłyśmy kolejne przedstawienie, tym razem ze zwierzętami domowymi i wewnątrz budynku. Byłam zaskoczona ilością pracy, którą treserzy musieli włożyć w show, reżyserią, rekwizytami i faktem, że udało im się wytresować koty. Wszystkie zwierzęta zostały skądś uratowane, kotów i psów było razem z 40, do tego mysz, świnka, dwie papugi, kaczki i gołębie. Najbardziej podobała mi się scena, kiedy pies poszedł do bankomatu, po czym kupił kwiaty, wsiadł do zdalnie sterowanego auta i odebrał swoją dziewczynę z jej domu.




Po przedstawieniu miałyśmy trochę czasu na sklepy z pamiątkami, po czym udałyśmy się na ostatnie przedstawienie. Jenn, która była w Sea World już kilka razy, powiedziała, że to lubi najbardziej. Odbyło się na arenie z basenem, brały w nim udział delfiny, jakieś inne pływające zwierzęta oraz akrobaci. Coś w sam raz dla mnie! Byłam zachwycona, nagrałam całość dla Mai, aby mogła obejrzeć w domu w Polsce, jeśli ktoś jest zainteresowany, może obejrzeć je tutaj: https://www.dropbox.com/s/mc1nnyv5yfudwkd/2015-03-20%2017.11.16.mov?dl=0


W drodze powrotnej odwieźliśmy Susi, w domu zasnęłam prawie natychmiast, taka byłam zmęczona. Mimo że Leah nie zabrała nas na Florydę, moje ferie uważam za udane!

sobota, 21 marca 2015

Pierogi, spacer po bagnie i spotkanie z wężem

Przepraszam za zaległości, ale w ciągu ostatnich dwóch dni nie miałam czasu na sklejenie choćby jednego zdania. W czwartek rano przerobiłam dla was kolejny filmik na YouTube, nad którym pracowałam od listopada. Mieszkamy w nowej dzielnicy, więc z tygodnia na tydzień przybywa tu domów. Na działce obok nas budowa rozpoczęła się właśnie w listopadzie, od pierwszego dnia robiłam zdjęcia postępów, po czym złożyłam je w filmik, gdzie klatka po klatce możecie obejrzeć cały proces. Przy każdym zdjęciu jest data, jeśli ominęłam dzień to albo była niedziela, albo trwały prace wewnątrz i nie było widać zmian, albo po ludzku zapomniałam. Wydaje mi się, że efekt jest zadowalający: https://youtu.be/zgUfbAXk4Sg

Później Jenn wybrała się do sklepu nauczycielskiego razem z koleżankami z pracy. Nauczyciel w ich szkole dostaje 150$ rocznie, które może wydać na pomoce naukowe i dekoracje do swojej klasy. Zostałam z domu z Coltem i z Liamem, poczytałam książkę i posiedziałam na komputerze. Jenn wróciła po południu, przywiozła dla mnie biały ser z Central Marketu - jedynego miejsca, gdzie można go dostać. Po południu oczekiwałam przybycia Susi i miałyśmy lepić pierogi, więc Jenn zaoferowała, że wstąpi do tego sklepu po drodze. Juhu!

Na lunch wybrały się z koleżankami do Cheesecake Factory (Fabryki Sernika, wbrew pozorom jest to restauracja, a nie cukiernia, jednak słyną z serników). Przywiozła mi kawałek sernika z białą czekoladą i orzechami macadamia, dla siebie kupiła czterowarstwowy sernikowo-czekoladowy, a dla Jeffa z ciastkami Oreo. Do tej pory miałam okazję spróbować ich sernika raz, wybrałam wtedy kokosowo-czekoladowy. Jest to jedyny placek jaki jadłam w USA, który dorównuje jednym z lepszych polskich ciast. Kawałek kosztuje chyba z 10$, ale jest warty swojej ceny.





Susi przyjechała przed czwartą, spóźniona. Jej hości zabrali ją na aukcję bydła (reakcja Jenn: "Oh no, this is where they sell baby cows from their moms! <smutna mina>), w drodze powrotnej ugrzęźli w błocie na pół metra i nie mogli się ruszyć. Nie wiem, jak udało im się wyjechać, pewnie zadzwonili po traktor. Od razu zabrałyśmy się za gotowanie pierogów, tłumaczyłam jej wszystko po kolei, ponieważ już od dawna prosiła mnie, abym nauczyła ją je robić. Połowę nadziałyśmy białym serem, połowę jabłkami, furorę jak zwykle zrobiły te pierwsze. Dwa nadziałam truskawkami, aby pokazać Susi różne opcje, te także jej smakowały. Dawno nie jadłam tak pysznego dania!

Ciekawostka: powiedziałam Susi, że na równi z białym serem kocham pierogi z jagodami. W szkole nauczono mnie, że po angielsku nazywają się blueberries, ale to nie jest prawda, ponieważ blueberries okazały się być borówkami amerykańskimi, a o jagodach w życiu nikt nie słyszał. Wujek Google i ciocia Wikipedia pozostali niezawodni, dowiedziałam się, że jagody znane nam to "bilberries". Przypuszczam, że rosną tylko na naszej szerokości geograficznej i nie da się ich wyhodować poza lasem, ale jeśli jestem w błędzie, olśnijcie mnie.



Po zjedzeniu pierogów poszłyśmy na spacer do parku. Jenn zabrała się za gotowanie dinneru nr 2, ponieważ dla amerykanów posiłek na słodko to deser, więc chciała ugotować coś słonego i japońskiego. Postanowiłam w takim wypadku zabrać telefon i powiedziałam Jenn, żeby do mnie zadzwoniła, kiedy będzie kończyć gotować, żebyśmy wróciły na czas do domu. Wzięłam japonki do ręki i poszłam boso, było tak ciepło, że czułam się jak nad morzem.
przy basenie w parku
Po dojściu do parku nie chciało nam się siedzieć w miejscu, więc zaproponowałam, żebyśmy odwiedziły Larę, która mieszka na osiedlu obok. Aby tam dojść, trzeba przejść przez wampirzy las. Przez przypadek wybrałam nie tą ścieżkę co trzeba i musiałyśmy przejść przez trawę, aby dotrzeć do właściwej ścieżki. Ziemia gdzieniegdzie była mokra i bagnista z powodu ostatnich deszczowych dni, Susi nie mogła wybrać lepszego dnia na wypróbowanie nowych conversów, na domiar złego białych. Kiedy przedzierałyśmy się przez trawę, miałam nadzieję, że nie spotkamy żadnych niemiłych zwierzątek, modlitwy zostały wysłuchane i udało nam się przeżyć. Doszłyśmy do strumyka, gdzie musiałyśmy przejść na drugą stronę, aby znów zmienić ścieżkę. Problem polegał na tym, że brzeg był błotnisty i śliski, a Susi miała nowe buty i nie chciała ich ani zamoczyć ani pobrudzić. W strumyku leżały dwie deski, po których mogłybyśmy spokojnie przejść na drugą stronę, gdyby nie fakt, że ostatnio padało i woda była o centymetr za wysoko. Ja mogłam wejść do wody bez problemu, więc przeszłam na drugą stronę, w końcu miałam japonki z Auchana za 3,99 zł. Chciałam dorzucić kilka desek, które leżały obok, ale Susi zdecydowała, że przejdzie po pniu drzewa, który znajdował się w zaroślach parę metrów dalej. Oparłam ręce na biodrach i westchnęłam z ulgą, a wtedy Susi się odwróciła i zaczęła krzyczeć "WĄĄĄĄĄĄĄĄŻ!!! Na szczęście gad skoczył do wody, a nie na Susi, ale mimo to wystraszyłam się na śmierć. Dorzuciłam parę desek i wypróbowałam je, po czym Susi przeszła na drugą stronę i minutę później byłyśmy na osiedlu Lary.

Zadzwoniłyśmy dzwonkiem do jej domu, otworzył nam jej host tato. Powiedział, że pozostała część rodziny wybrała się do kina na dwa filmy, więc wrócą późno w nocy. Zawróciłyśmy i ruszyłyśmy z powrotem do domu, tym razem obierając właściwą ścieżkę. Spotkałyśmy moje koleżanki z autobusu szkolnego na rowerach, chyba mnie nie poznały, nic nie powiedziały. W sumie sama nie znam ich imion, więc nie ważne. Zachód słońca wyglądał pięknie, dzień był ciepły, dosłownie jak środek polskiego lata. Susi była przerażona, kiedy jej to powiedziałam, w Hiszpanii jest o wiele goręcej.

Zjedliśmy japoński makaron, japońską dynię i brokuły, już nie japońskie. Do tego Jenn zaserwowała ryż, ale ograniczam węglowodany, jestem wystarczająco gruba. Na deser podzieliliśmy się sernikami (mówiłam coś byciu grubym?), więc każdy miał okazję spróbować każdego sernika, były pyszne, ale ten kokosowy, który zamówiłam za pierwszym razem, był jeszcze lepszy. Planowałyśmy obejrzeć "Kosogłosa", jednak nie wiadomo kiedy zrobiła się dziesiąta, więc położyłyśmy się spać. Przed zaśnięciem nie obyło się bez rozmów i narzekania, jakie jesteśmy grube i że nie da się schudnąć. Ktoś by zapytał, po co żarłyśmy ten głupi sernik, odpowiadam więc, że w Polsce takiego nie zjem, chcę doświadczyć ameryki. Poza tym próbowałam już wszystkiego, odchudzanie to niewykonalne. Już się nie mieszczę w niektóre spodnie, a Susi narzeka, że jak wróci do Hiszpanii i nadejdą wakacje, a razem z nimi plażowanie, to będzie wyglądać w bikini jak hipopotam. Zresztą ktoś już skomentował pod ostatnim postem, że przejrzał instagramy moich koleżanek i widać, że przytyły. Jeśli macie wypróbowany sposób na odchudzanie, chętnie go zastosuję. Najważniejsze to się nie poddawać! (I nie jeść sernika. Chyba zjem sernik.)

Jeśli ktoś nie śledzi mojej strony na facebooku, to zamieszczam tutaj to samo zdjęcie co tam:


czwartek, 19 marca 2015

Wyzwanie - majsterkowanie

Przed śniadaniem, podobnie jak wczoraj, wybrałam się na jogging, pogoda była cudowna. Obiegłam osiedle dookoła dwa razy, już przy pierwszym okrążeniu myślałam, że umrę. Jednak wiedziałam, że dam radę biec jeszcze przez długi czas, dowiedziałam się o tym na anatomii, kiedy przerabialiśmy rozdział o mięśniach. Mózgowi nie podoba się ból, zmęczenie i ogólnie robienie czegokolwiek, co wymaga wysiłku i zabiera cenną życiową energię, więc podpowiada "przestań biegać!". Udało mi się przebiec 5 km, potem wzięłam prysznic, zjadłam śniadanie i jak co dzień zapakowaliśmy się do samochodu.

Dziś celem był sklep Home Depot, coś w stylu Praktikera czy Castoramy. Potrzebowałyśmy kilku rzeczy: farby, aby przemalować kilka ścian z brązowego na niebieski, czterech desek do zbudowania ogrodu w formie piaskownicy - musimy wypełnić ją ziemią ze sklepu, ponieważ ziemia na naszym osiedlu jest glinowo-bagnista i nic na niej nie wyrośnie. Byłyśmy jedynymi przedstawicielkami płci żeńskiej w całym sklepie, a Liam i Colt stanowili przeciwieństwo grzecznych dzieci. Nie miałyśmy zielonego pojęcia czego szukamy, gdzie to znaleźć, jak to się nazywa, jak to wygląda. Na szczęście dzięki pomocy cierpliwych pracowników i klientów udało nam się wszystko odnaleźć. Najdłużej zajęło poszukiwanie odpowiednich wkrętów, Jenn stała na stoisku przez kwadrans zastanawiając się, który rodzaj spośród miliona wybrać, a ja próbowałam poskromić resztę towarzystwa.

Po powrocie do domu zabrałyśmy się za malowanie ścian. Muszę przyznać, że wyszło nam to niespodziewanie dobrze, obyło się bez większych problemów. Co prawda skończyła nam się taśma do malowania, ale użyłyśmy innej, do tego Colt niechcący pomalował nie tą ścianę co trzeba, ale miałyśmy zapasową farbę, aby to zamalować. Udało nam się nawet rozgryźć sekret rozkładania drabiny! Kiedy Jeff wrócił z pracy, zjedliśmy dinner (nachosy), a wieczorem obejrzeliśmy pierwszą część "Kosogłosa" jedząc lody "Ben&Jerry's". Film był genialny, trzymał mnie w napięciu od pierwszej sekundy, już nie mogę się doczekać ostatniej części! Muszę przeczytać książkę, nie wytrzymam do listopada. Czytałam ją już kiedyś, ale było to dwa lub trzy lata temu, więc nic nie pamiętam.

Wracając we wtorek z babysittingu widziałam tęczę:


środa, 18 marca 2015

Edukacja biznesowa

Wczoraj wieczorem Jeff wyjął listy ze skrzynki. Doszła do mnie książka "Bogaty ojciec, biedny ojciec - dla młodzieży", którą zamówiłam dwa tygodnie temu. Wędrowała aż z Anglii. Natychmiast zaczęłam ją czytać, tak mnie pochłonęła, że poszłam spać bardzo późno.

kocham to zdjęcie!

Rano świat ukrył się za mgłą, więc moja sesja zdjęciowa została przełożona po raz kolejny. Odwlekam to od miesiąca, wszystko przez deszcz, mam nadzieję, że w niedzielę uda się zrobić porządne zdjęcia w słońcu. Stwierdziłam, że skoro nigdzie nie jedziemy, to przed śniadaniem pobiegam. Tak też zrobiłam, mimo braku paliwa w żołądku przebiegłam aż 5 kilometrów, zazwyczaj biegam o wiele mniej. Potem wzięłam prysznic i napisałam bloga.

Okazało się, że jednak gdzieś pojedziemy, a mianowicie do azjatyckich sklepów, ponieważ skończyło nam się japońskie jedzenie. Wszystkie są położone na północy Austin, gdzie jest największa społeczność azjatów, dlatego dojazd zajął nam ponad pół godziny, ale było warto. Najpierw kupiłyśmy sushi w sklepie koreańskim, moim zdaniem najlepsze sushi świata, razem z Jenn zjadłyśmy od razu z 50 sztuk. Potem udałyśmy się do sklepu japońskiego, gdzie nabyłyśmy cały koszyk produktów, między innymi zieloną herbatę i kanapki japońskie - ryż z nadzieniem, np. łososiem lub glonami, zawinięty w inne glony, takie same w jakie zawija się sushi. Obżarłyśmy się do granic możliwości, ale wszystko było tak pyszne i lekkie, że mogłabym jeść bez końca.

kanapka i herbata
Potem zabrałyśmy się za sprzątanie strychu. Zaproponowałam, żebyśmy sprzedały niepotrzebne rzeczy przez internet, Jenn powiedziała, że mogę się tym zająć i wszystko wystawić. Dzielimy się 50-50. Biznes się kręci, muszę się odkuć po dwudniowym szaleństwie zakupowym. Wieczorem poszłam na babysitting, kiedy wracałam, zaczął padać lekki deszczyk i jednocześnie świeciło słońce, w oddali pojawiły się dwie tęcze. Przysiadłam na werandzie i właśnie piszę bloga, zaraz pójdę obejrzeć Dance Moms.

kolacja