niedziela, 31 sierpnia 2014

Mam laptopa! Nareszcie zdjęcia!

Dzisiaj rano pojechałam z host tatą do szkoły i na zewnątrz budynku malowaliśmy na biało drabiny dla Highsteppers, czyli zespołu tanecznego, w którym tańczy Kaeleigh. Ich nowy układ będzie właśnie z drabinami. Przyszło kilkanaście osób, głównie rodziców, ale też tancerek. Dużo osób było zainteresowanych moją wymianą i Polską, jeden tato pytał mnie, czy u nas też jest tak gorąco. Malowaliśmy drabiny od 10 do 11, ale mimo wczesnej godziny było 37 stopni i byłam cała mokra xD Pomalowaliśmy wspólnie około trzydziestu drabin, potem pojechaliśmy do domu. Byłam cała w farbie, całe szczęście, że John dał mi starą koszulkę, którą mogłam pobrudzić.

Jak dojechaliśmy do domu, okazało się, że w międzyczasie przyjechał kurier i przywiózł mojego laptopa. Skacząc z radości pobiegłam do mojego pokoju i go rozpakowałam. Pierwsze co zrobiłam, to poskypowałam z rodzicami przez prawie 2 godziny, mama dała mi przepis na naleśniki i mam zamiar zrobić je jutro na śniadanie, mam nadzieję, że nie spalę domu :D Dzisiaj na śniadanie zrobiłam sobie jajecznicę na cebuli i host mama wybałuszyła oczy, co też ja wyrabiam xD Oni tu nie znają jajecznicy, więc to było dla nich coś nowego, ale muszę wam powiedzieć, że tutejsze jajka i cebula mają o wiele mniej smaku niż te w Polsce. Amerykanie nie mają także pojęcia o białym serze, a ich żółty ser smakuje jak plastik. Także naleśniki pewnie zjemy z nutellą i z dżemem, spróbuję też z masłem orzechowym, którego hości mają chyba z 10 wielkich słoików w szafie z jedzeniem. Większość "słoików" tutaj jest plastikowa, bardzo rzadko widuję szklane.

Potem pojechaliśmy na Fire Fest do pobliskiego miasta, które nazywa się Buda :D Myślałam, że to będzie jakiś wielki festiwal itp. itd. a tu okazało się, że mieli tylko kilka straganów, pompowane zjeżdżalnie dla dzieci i strefę z jedzeniem i sceną, do której za wejście trzeba było zapłacić 20$, więc tam nie szliśmy. Ogólnie to był jakiś festiwal strażacki, strażacy mieli tam zawody w noszeniu kukieł na konstrukcję symulującą klatkę schodową i z powrotem, bieganiu po schodach itd. Była zaledwie garstka ludzi, może ze względu na upał jak na pustyni, i przez większość czasu staliśmy w miejscu, więc jedynie gadałam z host tatą. Z host mamą nie gadam za dużo, ona nie jest jakoś specjalnie rozmowna, ale jest miła.

Przy straganie ze szklanymi zwierzątkami ręcznie robionymi i rosyjskimi babuszkami zaczęłam gadać ze sprzedawcą i jak zwykle zeszło na rozmowę o wymianie. Powiedziałam mu, że jak byłam w tym roku nad morzem, to widziałam stoisko z takimi samymi zwierzątkami ze szkła, jakie on sprzedawał. Powiedział mi, że był w Polsce kilka razy i że to piękny kraj, i przyznałam mu rację. Mówił, że bardzo chciałby pojechać w góry, które są cudowne. Później pogadaliśmy o Krakowie :D Znał trochę rosyjskiego, powiedział mi jak jest "jeż" po rosyjsku, a ja mu powiedziałam po polsku. Zaoferował mi nawet zniżkę na zwierzątka, ale i tak nic nie kupiłam, bo mi to niepotrzebne do niczego.

Wieczorem pojechaliśmy do restauracji w Austin - "Texas Roadhouse. To było bardzo ciekawe doświadczenie xD Po pierwsze, na każdym stoliku stało wiaderko z orzeszkami ziemnymi i można było jeść, ile tylko się chciało. Co więcej, skorupki od orzechów należało wyrzucać na podłogę! Przynieśli nam także 2 koszyki bułeczek prosto z pieca i masło cynamonowe do tego! O jeju, zakochałam się w tych bułkach! Przy wejściu do restauracji można było zobaczyć, jak je wypiekają, widziałam jak piekli chyba z 500 bułeczek jednocześnie, co było całkiem normalne, ponieważ w restauracji była chmara ludzi i hałas jak w McDonaldzie. Nie zamawiałam nic, bo nie byłam zbyt głodna, do tego najadłam się orzeszkami i tymi bułkami oraz takimi kulkami wielkości piłki do ping-ponga, które pod chrupiącą powłoką miały ser żółty z warzywami i buły mega ostre. Je także dostaliśmy za darmo. Na dodatek hości i Mirabelle dali mi spróbować swoich dań, więc z restauracji wyszłam z pełnym brzuchem. Host mama zamówiła słodkie ziemniaki i jakieś warzywa, Sam miał makaron w serze żółtym i z mielonymi jabłkami, host tato sałatkę grecką a Mirabelle jakieś mięso, tłuczone ziemniaki z sosem i tego słodkiego ziemniaka. Ziemniak był bardzo dobry, pomarańczowy w środku i przekrojony na pół, a na górze były rozpuszczone i pieczone pianki marshmallows, takie do grillowania.

Ktoś z was mnie pytał, kto płaci w restauracji za jedzenie. No więc zazwyczaj płacą hości, ale dzisiaj na przykład kazali mi i Mirabelle płacić za siebie, więc już sama nie wiem. Zapytam ich jeszcze dzisiaj albo jutro. To znaczy ja i tak nic nie zamówiłam, więc nie płaciłam, ale Mirabelle tak, z czym na dodatek miała problem, bo nie rozumiała paragonu, który się tutaj wypełnia, wpisując napiwek i dając swój podpis, więc Lynne musiała jej pomóc. Wiem, że według zasad wymiany hości mają mi zapewnić 3 posiłki dziennie.

A propos restauracji, to tutaj trzeba dać kelnerowi napiwek i musi to być co najmniej 10% kwoty, jaką się wydało na jedzenie, nie wiem nawet czy nie 15%. Dowiedziałam się o tym od host taty kiedy gadaliśmy w restauracji, przegadaliśmy w sumie cały pobyt tam :D Fajnie się z nim gada, on bardzo lubi opowiadać mi o USA. Jak mu powiedziałam, że w Polsce nie wynosi się do domu jedzenia, którego się nie dojadło w restauracji, co jest normalne w USA, to był bardzo zdziwiony xD

A teraz to, na co wszyscy najbardziej czekali, czyli... zdjęcia!

Highsteppers - szkolny zespół taneczny, w którym tańczy Kaeleigh.
Nie ma tu wszystkich tancerek, w sumie jest ich ok. 50

To również ten zespół.

Ja i host siostra na meczu futbolu.

Ja i Sam - kazał mi zrobić zdjęcie swoim iPadem :)

Dzisiaj na festiwalu :) Mirabelle, Kaeleigh i ja.

Z Olą w samolocie do Amsterdamu.

Samolotowe jedzonko z pierwszego lotu. W drugim dostałam 10 razy więcej :D

sobota, 30 sierpnia 2014

Quizy, testy, finały, sprawdziany, kartkówki i reszta świata

W amerykańskiej szkole sprawa sprawdzianowa ma się nieco inaczej niż w Polsce. Tutaj pisze się quizy, czyli coś w stylu kartkówki, materiał jest z kilku lekcji a odpowiedzi w większości A, B, C, D, ewentualnie trzeba narysować jakiś schemat. Quizy są zazwyczaj raz w tygodniu, ja już miałam 3 :D Z matematyki i angielskiego dzisiaj, z tego ostatniego mam max punktów, z matmy chyba też. W środę miałam quiz z biologii i tam chyna nie mam maksa, ale i tak dobrze mi poszło. Większą ilość materiału obejmują testy, na razie nie miałam żadnego i nie będę mieć w najbliższej przyszłości, a na koniec semestrów pisze się finals z całego materiału.

Quiz z angielskiego był ze słownictwa. W środę dostaliśmy od nauczyciela kartki z trudnymi słowami zaczynającymi się na literę A i w domu mieliśmy napisać sobie definicje. W czwartek to sprawdzaliśmy, a nauczyciel podał nam O WIELE prostsze definicje xD Dzisiaj był quiz polegający na uzupełnieniu zdań tymi słowami. W sumie nie były takie trudne, było np. abdykować, accomplish, abyss - wielka głęboka dziura xD jak to zdefiniował nauczyciel. Potem sprawdzaliśmy nawzajem swoje testy, ja sprawdzałam odpowiedzi jakiegoś totalnego tumana, który z 14 słów 8 miał źle -,- No błagam, nawet ja - wymieniec - miałam 100%.

Na matmie robiliśmy quiz z factoringu, nie wiem jak to się nazywa po polsku, ale jest takie... trudno-łatwe xD Na lekcji robiliśmy dużo trudnych przykładów, ale na quizie były łatwe i chyba wszystko mam dobrze. Factoring polega na tym, że macie działanie np. n kwadrat - 2n - 63 i musicie zamienić to na dwa nawiasy, czyli wntym przypadku to będzie (n - 9)(n + 7). Po quizie robiliśmy działania na pierwiastkach, co akurat miałam w Polsce i dobrze mi idzie.

Po zjedzeniu lunchu poszłam do biblioteki, pani jak zauważyła, że jestem exchange student, to wpuściła mnie bez przepustki i pokazała całą bibliotekę, a potem wyjaśniła zasady. Książkę można pożyczyć na 3 tygodnie, potem można się spóźnić ze zwrotem o kolejne 3, a w 7 tygodniu naliczają dolara, ale nigdy więcej, nie ważne jak długo trzymacie książkę. Pożyczyłam Cross my heart, hope to die, z serii The Lying Game i już przeczytałam sporą część :D Plus bycia w USA jest taki, że mogę czytać ksiązki przed premierą w Polsce, na co czasami trzrba czekać i rok, a wniektórych przypadkach w ogóle można się nie doczekać.

W domu potańczyłam w pokoju Kaeleigh, bo ona ma pokój do tańca, do tego dzisiaj jest na meczu futbolu gdzieś daleko, bo tańczy tam razem z zespołem tanecznym ze szkoły - Hays Highsteppers. Wkurzał mnie jej kot, bo cały czas plątał mi się pod nogami, gdy tylko siadałam lub kucałam na podłodze. Jak go wyprosiłam za drzwi i zatrzasnęłam przed nosem, to tak miauczał, że musiałam go wpuścić. W ogóle wkurzają mnie wszystkie zwierzęta w tym domu. Na szczęście nie muszę wyprowadzać ich na spacer ani nic, tylko rano napełniam miski psów karmą. Ale ogólnie nie jest źle, żyje mi się tu dobrze, a koty do mojego pokoju nie mają wstępu, zawsze zamykam drzwi. Psy są tylko na dole, furtka w salonie nie pozwala im wychodzić nigdzie indziej i całe szczęście. Nie zrozumcie mnie źle, lubię zwierzęta, na przykład moja ciocia ma papugę, którą uwielbiam, a moja babcia ma psa, kota i zwierzęta hodowlane. Tylko że zwierzęta mojej babci nie mieszkają w domu i bawię się z nimi na podwórku i je uwielbiam. Hosci mają 5 wielkich psów i jednego malego + 2 koty, które są tylko w domu, jedynie psy są wypuszczane do ogrodu okazjonalnie. Nie rozumiem tego. Wszystkie kanapy są w sierści a na podłodze wala się karma. No trudno, jakoś przeżyję xD Poza tym jest super. Mam za to życiową lekcję: zero zwierzątek w domu. Ever.

piątek, 29 sierpnia 2014

Fajny dzień

Dzisiejszy dzień był bardzo przyjemny :) Rano pojechałam do szkoły autobusem, przystanek jest jakieś 10 metrów od mojego domu xD W szkole mieliśmy advisory schedule, czyli skrócony plan lekcji. Każda lekcja była 5 minut krótsza, żeby stworzyć dodatkową 35 minutową lekcję, podczas której wyświetlany był film o tym, jak się zachować w razie tornada, mordercy w szkole, niebezpiecznego zwierzęcia na terenie szkoły itp. Byliśmy też w wypożyczalni książek, żeby wypożyczyć psychologię. Tutaj nie kupuje się podręczników, tylko wypożycza na cały rok i nie trzeba ich nosić do szkoły, bo w klasach są, tylko mieć w domu. Ksiązki są ogromne i grube na 5 cm. Do niektórych przwdmiotów w ogóle nie potrzebujemy książek, do innych nie musimy wypożyczać, bo są w internecie.

Dzisiaj nie mieliśmy żadnego zadania domowego, więc po szkole nadrobiłam zaległości facebookowe i komentarzowe na blogu i youtubie, poczytałam blogi innych wymieńców itp. Potem John zawiózł mnie i Kaeleigh na tańce, ale się okazało, że przyszłyśmy za późno i lekcja właśnie się skończyła, więc zadzwoniłyśmy do host taty i razem pojechaliśmy do sklepu z bronią, sprzętem wędkarskim i kempingowym, ubraniami maskującymi i wypchanymi zwierzętami (te ostatnie nie były na sprzedaż xD) Potem pojechaliśmy do Walmartu, żeby kupić snacks. Kaeleigh wrzucała do koszyka masę słodyczy, które mają być przekąskami, wydaliśmy chyba ze 100$ o.O Ameryka. Tego nie ogarniesz. Jak im powiedziałam, że lubię wszystko, co czekoladowe, miętowo czekoladowe lub z dodatkiem tych rzeczy, to wzięli mi miętoweM&M's, miętowo-czekoladowe lody i jeszcze ser żółtyndo kanapek xD John opowiedział mi chyba o wszystkich produktach w sklepie xD Znalazlam nawet czekoladę milkę gdzieś w kącie, ale kosztowała praiwe 3$, więc moja potrzeba kupienia owego znajomego i lubianego produktu nagle tajemniczo zmalała.

W walmarcie mieli fajną podłogę hahahaha i robiłyśmy z Kaeleigh piruety :D Gadałyśmy o tańcu i różnych amerykańskich rzeczach, dowiedziałam się że żeby wejść do szkolnej biblioteki, trzeba mieś przepustkę od nauczyciela -,- No naprawdę, oni chyba powariowali z tym bezpieczeństwem. Coś jak dział Ksiąg Zakazanych w Hogwarcie. Może uważają, że w ten sposób powstrzymają terrorystę od kradzieży książek?! Naprawdę czasami rozumowanie tutejszych ludzi stanowiących prawo mnie dobija. Ameryka jest naprawdę fajnym krajem i mają tu o wiele lepsze rozwiązania niż u nas w większości przypadków, ale czasami niektóre procedury mnie po prostu dobijają. Przepustka do biblioteki? 5 minut przerwy? Chowanie rzeczy pod ławkami po ogłoszeniu alarmu przez radiowęzeł, żeby morderca przypadkiem ich nie zauważył i nie kapnął się, że w szkole ktoś przebywa? -,- -,- -,-

czwartek, 28 sierpnia 2014

Nienawidzę pisać bloga na tablecie

Dlaczego? Nie da się wrócic do miejsca, w krórym się chce coś zmienić bez usuwania całego tekstu. Dlatego też poprzedniego posta muszę skończyć tutaj, bo mie mogę wrócić do poprzedniego. Skończyłam na psychologii, idziemy dalej.

Po psychyligii mam lunch 35 minut, na razie siedziałam z Mirabelle ale od jutra siedzę z nową koleżanką, krórą poznałam na matmie. Jak nauczyciel powiedzial, że jestem exchange student, to krzyknęła "that' so cool!" xD Gadałam z nią kilka razy i już zaprosiła mnie na swoje urodziny i na halloween na chodzenie po domach! Do tego razem ze swoja koleżanką chcą zapznać mnie z Teksasem, cokolwiek to znaczy, w kazdym razie chcą mi pokazać jak najwięcej tutejszej kultury, miejsc itp. Strasznie się cieszę, szkoda tylko że może my gadać jedynie na lunchu, bo na przerwach nie ma kiedy a na lekcji się nie da, bo każdym ma swoją ławkę i cały czas coś robimy.

4. Algebra - nareszcie jest nasz prawdziwy nauczyciel, który jest trochę dziwny, ale mega dobrze tłumaczy, a w każdym razie o niebo lepiej od tego kolesia z zastępstwa. Mieliśmy już dwa zadania domowe, wcale nie takie łatwe, o wiele trudniejsze niż w polsce +tu nie ma odpowiedzi w ksiązce xD To nieprawda, że Amerykanie to tumany i mnożenia uczą się dopiero w gimnazjum, powiem wam że oni mają o wielemwiększą wiedzę niż Polacy, przynajmniej jeśli chodzi o woedzę ciekawą i praktyczną.

5. Anatomy and Physiology - odbuliśmy wycieczkę po laboratorium i jest odlotowe! Mamy takie wielkie stoły z różnymi akcesoriami, a blaty są żaroodporne co zostało nam pokazane w dość nietypowy sposób, a mianowicie nauczycielka napisała na stole jakieś słowo palnym płynem, po czym zgasiła światło i podpaliła płyn, a napis zapłonął :D Uwielbiam tklasę i nauczycielkę. Wysyła nam sms z przypomnieniami o zadaniac :) Dzisiaj mieliśmy quiz z zasad bezpiexzeństwa a potem mieliśmy wylosować małe karteczki z kubka i na ich podstawie dobrać się w grupy. Ja wylosowałam napis "Alvin" więc musiałam odnaleźć osoby z kartkami Simon i Theodore  z Alvina i wiewiórek xD i to była moja drużyna. Potem każdy uczeń wziął notebooka Samsung z szafki z laptopami i pracowaliśmy nad projektem.

Wrócę jeszcze do krojenia kotów, bo sprawa nie jest jasna, jak sądzę po przeczytaniu komentarzy. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych z was to może brzmieć okrutnie i w ogóle, ale dla mnie to jest naprawdę interesujące. Chcę zobaczyć, co jest w środku organizmu nie tylko na onrazku, ale ma żywo, żeby to zapamiętać i zdać sobie sprawę z tego, jak to wygląda w rzeczywistości. Interesuje mnie to po prostu, interesuje mnie biologia. Aczkolwiek moja host mama nie popiera tego, sama jest wegerarianką, zeby nie krzywodzić zwierząt. No cóż, mam inną opinię na ten temat, dlatego właśnie nazywa się to OPINIA i nikt nie musi się z nią zgadzać.

6. English - nauczyciel mówi chyba najmniej wyraźnie ze wszystkich, ale i tak go rozumiem, w ogóle nie mam problemu z rozumieniem kogokolwiek, czasami tylko proszę, żeby ktoś coś powtórzył. Rada dla wszystch: oglądajcie filmy i seriale po angielsku i bez napisów, w kilka tygodni nauczycie się języka. Sprawdzone na mnie. Wszystcy ki tu mówią, że mój angielski jest świetny, takze chyba działa :) Wracając do tematu, omawiamy teraz opowiadania indiańskie, na razie w sumie tulko jedno. Różnica między tym a wierszami w polsce jest taka, że to opowiadanie jest ciekawe, pisane prostym językiem i nauczyciel wszystko wyjaśnia i cały czas z nami gada i to NIE JEST monolog xD

7. Business Information Management - klasa przesiadła się na komputery, ja gadałam z nauczycielką przez część lekcji, bo i tal mam zmienić tą klasę, więc nie musze nic robić. Nauczycielka jest z norwegii i jeździ do kołobrzegu na wakacje czasami :D Gadałam z nią o stufiach w USA i jest chętna mi pomóc, powiedziała nawet że mogę jąodwiedzic i że ma sąsiadkę z Polski, także możemy odwiedzić tyakże ją i zadać pytania. Zobaczymy, co z tego wyniknie, mam nadzieję, że uda mi się dowiedzieć jak najwięcej! Bardzo lubię tą nauczycielkę i gdyby nie fakt, że totalnie nie interesuje mnie microsoft office, to chcętnie bym została na jej lekcji. Aż mi szkoda zmieniać klasę, aletaniec będzie fajniejszy i tamta nauczycielska też jest fajna :)

40 stopni Celsjusza? Bluza i adidasy!

Znów opuściłam jeden dzień blogowania, ale obiecuję odkupić grzechy gdy dojdzie mój MacBook :D Wszystko przez brak czasu, masę spraw do załatwienia, szkołę, znów brak czasu... Nie będę pisać dwóch osobnych postów z dwócj dni, wcisnę wszystko tutaj.

Po pierwsze, szkoła. Nawiązując do tutułu posta, musicie wiedzieć że u nas jest codziennie 36-38 stopni (w cieniu!), w nocy 25. W szkole mamy dress code, jeszcze nie zdążyłam się z nim dokładnie zapozanć (ech, brak czasu, brak czasu), ale jest tam napisane, że nie wolno nosić uczniom bluzek na cienkich ramiączkach ani szortów krótszych niż linia środkowego placa  gdy staniecie na baczność i przyłożycie rękę do uda. Tego drugiego mnóstwo osób nie przestrzega i nic się nie dzieje, jedyne co może się stać ro że nauczyciel wyśle taką osobę do pielęgniarki a ona da jej inne ciuchy albo zadzwoni do rodziców, żeby coś przywieźli. Jeśli chodzi o bluzko to tego się przestrzega z prostego powodu: le jest zimno. Wszystkie sale są klimatyzowane więc bczy swetra ani rusz, a pod nimi można mieć cokolwiek, bluzkę na ramiączkach także. Minusnjest taki, że szkoła ma 4 budynki i większość uczniów ma lekcje we wszystkicj, także podczas przechodzenia z klasy do klasy (lub przebiegania, w moim przypadku, gdyż zazwyczaj po lekcji pytam o coś nauczyciela i muszę nadrobić czas) jest ekstremalnie gorąco. Do tego te 5 minutowe przerwy i pół kilometra do pokonania + ewentualne wc, pytanie do nauczyciela... mission impossible. Tutaj do klasy wchodzi się przed dzwonkiem, po dzwonku nauczyciel zamyka drzwi i nie da się ich otworzyć od zewnątrz bez klucza. Oczywiście można zapukać i nauczyciel otworzy (uczniom nie wolno, choć to kolejna nieprzestrzegana reguła), ale może wymagać wycieczki do sekretariatu w celu wypełnienia papierka, że się spóźniło. To wszystko to jakieś dziwne amerykańskie środki bezpieczeństwa przeciw strzelaninom w szkołach, terrorystom itp. ale nawet nauczycoele uważają je za głupie. Tak samo gdy chcecie iść do łazienki na lekcji to musicie wpisać się na kartkę i wziąć świstek papieru na podkładce ze sobą. Niektórzy nauczyciele są na tyle acjonalni, że nie każą tego robić, zwłaszcza ci, którzy mają klasy na korytarzacniepatrolowanych przez ochronę (tak, mamy tu ochronę).

Dzisiaj na lunchu byłam wyrobić swoje ID, czyli odpowiednik legitymacji szkolnej. Wystałam się w mega długiej kolejce, ale szybko poszło, potem musiałam wypełnić karteczkę z imieniem, nazwiskiem, klasą i numerem ID i dać fotografce. Ona robiła uczniom zdjęcia i po kilku sekundach plastikowe ID wychodziło z drukarki. I pomyśleć,że u nas na zwykłą legitymację czeka się miesiąc -,- ID wisi na smyczy i trzeba mieć je przy sobie w szkolnym autobusie i w szkole, inaczej mogą nas nie wpuścić do obu tych rzeczy.


Kolejna rzecz, którą musiałam załatwić, to zmiana klas. Zmieniam ten pseudobiznes na taniec. Wczoraj rano miałam 20 minut, więc ledwo zdążyłam odstać swoje w kolejce do sektetariatu, gdzie dostałam do wypełnienia kartkę na której miałam wpisać, co i na co chcę zmienić. Wypełniłam to na lekcji i oddałam podczas lunchu, za pięciominutówkach nie ma czasu. Po lekcjach też nie ma czasu, bo mam tylko 5 minut, żeby zdążyć na utobus. Masakra. Za to dzisiaj rano miałam więcej czasu, bo przyjechałam do szkoły z Kaeleigh na 7:15 na trening highsteppers, czyli szkolnej drużyny tanecznej, która tańczy między innymi na meczach futbolu. Co prawda nie mogę być w drużynie, bo tryouts były na wiosnę, ale będę highstepper manager, czyli będę pomagać w jakichś drobnych sprawach i za to mogę jeździć z nimi na konkursy i mecze futbolu w innych szkołach. Trochę podróżowania nie zaszkodzi :) No więc dzisiaj jak poszlam do konsultantki, to powiedziała mi, że nie zmieni mi klas i kropka, bo powiedziałam jej, że interesuję się biznesem. Ja na to, że po pierwsze, ta klasa nie ma nic wspólnego z biznesem, po drugie jest wnniej 33 osoby a tylko 26 komputerów i nauczycielka prosiła, żeby osoby niezaonteresowane się przeniosły. Ona na to że i tak mi nie zmieni. No normalnie miałam ochotę przyfasolić jej patelnią i to porządnie, bo nawet nie chciała słuchać moicj argumentów. W pierwszym dniu była taka miła, teraz trochę się to zmieniło. No coż. W każdym razie kierowniczka highsteppers napisała do niej maila, więc na 99% zmienią mi klasę i będę mieć taniec, bo ona także prowadzi taniec i sama mi powiedziała że che, żebym na niego chodziła.

Poza tymi sprawami działo się o wiele woecej, więc opiszę to po kolei klasami:

1. US History - uwielbiam tą klasę, nauczyciel jest czadowy i nie przypomina kjto ani teochę historii w polskiej szkole. Cały czas rozmawiamy z nauczycielem o CIEKAWYCH sprawach, więc słucham tego jak ulubionego serialu w tv. Teraz rozmawiamy o milionerach z 19 wieku, Rockefellerze i Carnagie (chyba yak się to pisze xD) i nie musomy się uczyć żadnych dat, tylko orientacyjny czas. Do tego dowiadujemy się dużo o biznesie, tworzeniu monopolu i filantropii, co mnie bardzo interesije. Gadaliśmy też o Billu Gatesie i Steve Jobsie, nauczyciel mówi nam dużo ciekawostek zupełnie niezwiązanych z historią. Nawet mówiliśmy o grze monopoly, a to moja ulubiona gra wszech czasów.

2. Theatre - tutaj zostawiamy nasze rzeczy w klasie i idziemy do teatru na wielką scenę (tak, tutaj szkoły mają swoje teatry). Gramy w różne gry, dzięki którym się poznajemy i jednocześnie uczymy, nauczyciel gra z nami, w kółko żartuje i opowiada kawały, mamy tyle śmiechu co w kabarecie. Strasznie się cieszę, że wybrałam tą klasę, uwielbiam ją.

2. Psychology AP - kolejna klasa, krórą uwilbiam. AP znaczy tyle, że przerabiamy materiał college'u, więc jest ciężko, mamy mnóstwo zadaniandomowego, tekstów do przeczytania i takich rzeczy, co zajmuje mi ponad godzinę dziennie, ale jest jeden plus. Ta klasa jest ciekawa. Teksty są ciekawe, zadania rozwijają, więc mimo ciężkiego słownictwa, w dodatku po angielsku, wciąga mnie to i jestem w stanie zrobić wszystko, co mam zadane. Ktoś mnie pytał o przykłady ciekawostek: dzisiaj dowiedzieliśmy się, że ostatnie godziny snu są odpowiedzialne za zapamiętywanie, więc jeśli człowiek nie budzi się naturalnie, to zapomina 20% tego, co zapamiętał poprzedniego dnia. Od teraz chodę spać najpóżniej o 22:00 no matter what.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Pierwszy dzień szkoły

Rano w szkole opuściłam kawałek pierwszej lekcji, bo musiałam się zarejestrować i wybrać przedmioty. Przy okzaji poznałam Laurę - wymieńca z Niemiec- i jej host rodzeńsrwo, stali za nami w kolejce. Z siostrą Laury - Morgan - mam matmę. Jeśli chodzi o przedmioty to poniżej dodam listę tego, co wybrałam, według kolejności w jakiej mam te lekcje.

Ogólnie w USA ma się te same lekcje codziennie. Szkoła zaczyna się o 8:50 i kończy o 16:00. Każda przerwa trwa 5 minut, z wyjątkiem lunchu, a że moja szkoła ma kilka budynków, między którymi trzeba się przemieszczać, to ten czas ledwo wystarcza na dojście do klasy. To jedna z rzeczy, które bym zmieniła w Amerykańskiej szkole, bo nie ma czasu nawet iść do łazienki -,-

Po drugie każdą lekcję ma się z innymi ludźmi, a każdy uczeń ma indywidualnie dopasowany plan lekcji i sam wybiera przedmioty, których będzie się uczył. Czasem ma się z góry narzucone, że trzeba wybrać matmę i angielski, albo coś w tym stylu, tylko że tutaj jest sporo odmian tych przedmiotów, np. z matmy można wybrać trygonometrię, statystyki... ja mam algebrę. Plan lekcji ustala się z szkolnym konsultantem, który jesyt odpowiednikiem polskiego wychowawcy.

1. US History -moja pierwsza lekcja. Nauczyciel jest podobno ulubieńcem w tej szkole, ale nie mogę jeszcze ocenić, czy lubię tą lekcję, bo dzisiaj przyszłam na sam koniec.

2. Theatre Arts - czyli po prostu aktorstwo. Dzisiaj robiliśmy ćwiczenia na kreatywność i graliśmy w różne gry. Ogólnie uwielbiam tąnlekcję, choć miałam ją tylko raz xD ale nauczyciel jest świetny i dawno nie śmiałam się tyle, co na tej lekcji.  w ogóle nauczyciele tutaj są bardzo wyluzowani, są jak przyjaciele, opowiadają o swoim życiu, zwierzętach, dzieciach, wakacjach itp. Nie wyobrażam sobie tego w Polsce, a już na pewno nie w tym stopniu. Niektórzy mają na biurkach zdjęcia z rodziną, ze ślubu i takie tam.

3. Psychology - kolejna lekcja, którą ubóstwiam. Nauczycielka odlotowa, dzisiaj robiliśmy quiz, co wiemy o ludzkim mózgu. Dowiedziałam się bardzo dużo, np. to nieprawda, że ktoś jest wzeokowcem, słuchowcem itp. - sposób nauki zależy od przedmiotu. Albo to nieprawda, że po cukrze dzieci są pobudzone, że jedna z półkul mózgowyxh dominuje, oraz wiele innych ciekawostek.

Potem mam lunch 35 minut, mogę kupić go w szkole za 2,5$ albo przynieść z domu. Wybieram drugą opcję, bo lunch w szkole nie wugląda apetycznie, poza tym jest drogi i jest go mało. Mamy ogromną stołówkę, ale mimo to są trzy lunche, jeden po drugim, ja mam lunch B, czyli drugi, bo w szkole jest 2500 uczniów i nie pomieścilibyśmy się jednocześnie. Stoliki są też na dworze, ale jest tak gorąco, że nie da się tam jeść, choć są tacy, którzy to robią XD

4. Algebra 2 - dzisiaj mieliśmy zastępstwo z nauczycielem, którego wszyscy się bali, bo był taki... wojskowy xD To chyba najlepsze określenie. Dał nam kartki z zadaniami i takie z informacjami od nauczyciela, potem wyjaśnił matmę z tej lekcji i dał zadanie na kartkach, które mamy mu oddać jutro. W USA uczniowie nie boją się powiedzieć, że czegoś nie rozumieją, nawet jeśli nauczycel jest średnio przyjaznyz. Dużo osób prosiło o wyjaśnieania, a on wyjaśniał.

5. Anatomy and Physiology - budowa ludzkiego ciała, praca w laboratorium szkolnym itp.  Nauczycielka fantastyczna, będzie nam wysyłać sms z przypomnieniami o zadaniach i testach. Podobno będziemy oglądać prawdziwe ludzkie kości i kroić koty. Odlot. Do tego nie siedzimy w ławkach, a przy stołach czteroosobowych, a w innych klasach przy jednoosobowych ławkach z nieruchomym krzesłem. Wygodniejsze i ładniejsze niż w Polsce. A o tablicach z kredą zapomniano tu już daaaawno temu.

6. English 3 - nuda, coś jak polski w naszych szkołach, tyle że ksiązki ciekawsze, bez masy bzdur wlatujących jednym uchem, wylatujących drugim i miły nauczyciel. Da się znieść. Ale nie wubrałabym tej klasy, gdyby nie była narzucona. Mimo to jest spoko, przynajmniej na razie, póki nie ma zadania domowego.

7. Business Information Management - brzmi jak coś dla mnie, ale zawiodłam się. Chciałam się uczyć biznesu, a tu babka gada o obsłudze microsoft office i pisaniu na klawiaturze wszystkimi palcamo. Nie no, dalej od biznesu to tylko oswajanie tygrysów. Jutro rano pędzę do konsultantki i mam zamiar zamienić tą klasę na tańce. Word i Excel mnie nie obchodzą, a na klawiaturze umiem już pisać wszystkimi palcami, sama się nauczyłam.

Zakupów część druga

Wczoraj wieczoram nie napisałam bloga bo się zrobiło późno a chciałam się wyspać do szkoły, także dzisiaj nadrabiam zaległości :) Zacznę od posta opisującego wczorajszy dzień, dzisiejszy będzie w nowym poście.

Skończyłam nareszcie poszukiwania laptopa i kupiłam w internecie MacBooka za 300$. Jest "refurbished", czyli ktoś go używał i oddał do sklepu, a oni go tam naprawili i teraz sprzedają. Dokupiłam ubezpieczenie na rok za 50$ i myszkę, paczka powinna dojść w ciągu dwóch tygodni. Oby jak najszybciej, bo korzystanie z tabletu i wolnego laptopa host mamy bez polskich znaków mnie wykańcza. Zobaczę, jak będzie się ten sprzęt sprawował i jeśli będę zadowolona, to kupię iPhone'a w ten sam sposób.

Potem posprzątałam kawałek łazienki, bo umyłam sandały i miałam już szmatę pod ręką. Później odkurzyłam w pokoju, okazało się, że hości mają taki sam odkurzać jak ja w Polsce (Kirby) i zauważyłam, że brakuje jednego elementu i nie działa jak powinien, więc powiedziałam host tacie i ma zamówić części przez internet :D

Po południu pojechałyśmy z Maribelle, Samem i host mamą na zakupy do ogromnego sklepu, w którym mieli ciuchy różnych marek, kosmetyki, buty i akcesoria domowe. Za wszystko płaci się przy jedej kasie. Jakieś 95% ubrań było na przecenie kilkadziesiąt procent! Pojechałam tam z zamiarem kupienia szortów a skończyło się na wielkim worze ciuchów. Tu mają tyle fajnych ubrań, nie takich szmat jak u nas, i większość rzeczy które mi się podobały pasowało na mnie. W Polsce nie zdarza mi się to często, mam wrażenie że szyją tenubrania na jakichś mutantów, a nie ludzi. Pod warunkiem, że w ogóle znajdę jakieś, które mi się podobają. Natomiast tutaj weszłam do sklepu i na wejściu zobaczyłam jeansową kurtkę Levi's za 29$. Szukałam czegoś takiego w Polsce od ponad roku i albo znajdowałam same szute na mutanta, albo drogie jak nie wiadomo co. A tutaj proszę: wchodzę, widzę, mierzę i co? Szyta jak na miarę! Kupiłam tą kurtkę, 4 pary spodenek, 2 bluzki. Za 70$.

Wieczorem spakowałam się do szkoły i oglądałam Last Song z Kaeleigh a potem jakiegoś popularnego tutaj kabareciarza. Był genialny, dawno się tak nie śmiałam. Muszę sprawdzić jego nazwisko i wam podać, nakręcę też filmik z ciuchami, które kipiłam, ale to wszystko jak laptop mi dojdzie. Teraz zabieram się za pisanie posta z dzisiaj.


niedziela, 24 sierpnia 2014

Najlepszy sklep i guma do żucia na świecie

Dzisiejszy dzień był super, jak zresztą każdy w Ameryce :D Rano napisałam bloga z relacją z poprzedniego dnia, zjadłam śniadanie, gadałam z hostami, prawie przegrzałam mózg rozwiązując sudoku z lokalnej gazety Johna. Potem host tato pokazał mi stronę internetową ze sprzętem elektronicznym i zaczęłam szukać MacBooka, co wcale nie było takie proste. Nie skończyłam, bo musieliśmy wyjść z domu. Lynne pojechała po jakąś sukienkę, którą komuś pożyczyła, a John zawiózł mnie, Mirabelle, Kaeleigh i Sama do Erin - starszej córki. Z nią mieliśmy robić koszulki.

Najpierw zabrała nas do najlepszego sklepu, jaki wiidziałam. Jeśli libicie malować, rysować, wyklejać, szyć, dekorować, robić scrapbooki, malować koszulki, torby, a nawet buty, to nie wchodźcie do tego sklepu, bo nigdy stamtąd nie wyjdziecie. Mają tam dosłownie wszystko, a jeśli tego nie mają, to mają rzeczy, z których możecie to zrobić. Erin kocha ten sklep i za tydzień mamy znowu tam jechać. Jak kupię telefon to zrobię wam zdjęcie. Kupiliśmy koszulki dla Sama, Erin i Kaeleigh oraz całą masę rzeczy do ich dekoracji. Ja i Maribelle zdecydowałyśmy, że będziemy się tylko przuglądać, a następnym razem zrobimy koszulki, jak już będziemy wiedziały o co chodzi, czego się spodziewać i co kupić w sklepie, bo wybór jest ogromny. Może zrobię sobie nawet buty xD Potem wróciliśmy do domu Erin, który jest ogromny, ma chyba ponad 200m, jak każdy dom tutaj i robiliśmy koszulki. Sam miał taką z napisem REBS na mecze futbolu, bo nasza drużyna to Rebels. Kaeleigh zrobiła czerwoną z naklejką w kształcie piłki futbolowej i nazwiskiem swokego chłopaka, bo to ma być prezent, i drugą dla siebie z kieszonką. Ja mam zamiar zrobić jakąś z motymem akrobatycznym :D

Potem pojechaliśmy do meksykańskiej restauracji z hostami i Erin. Jeszcze nigdy nie byłam w podobnej, więc to była dla mnie nowość. Jak tu przyjechałam to od razu powiedziałam host mamie, że nie jem glutenu i ona pptraktowała to bardzo poważnie, z czego się cieszę, i teraz kupuje mi wszystko bezglutenowe a w restauracjach prosi o bezglutenowe menu :) Na początku dali nam stolik i przynieśli trzy koszyki nachodów z mega ostrym sosem,po którym aż kaszlałam, ale był pyszny. Po kilku minutach przyjęli zamóawienie, wzięłam sałatkę, jak zazwyczaj. Potem przynieśli nam queso, czyli roztopiony ser żółty z kawałkami warzyw w misce i donieśli koszyk naxhosów. Dopiero potem przynieśli nasze zamówienia xD Byłam już tak najedzona nachosami, że nie dokończyłam sałatki. Potem Erin poczęstowała mnie gumą do żucia o dmaku deseru lodowego i cyna,onu, czy coś w tym stylu i zakochałam się w tej gumie. Muszę ją przywieżć znajomym do Polski! Pewnie nie będę jej kupować dla soebie, bo nie żuję gum i uważam, że jest milion lepszych sposobów wydawania kasy niż kupowanie żarcia, zwłaszcza takiego, które i tak się wypluje, ale to było bardzo ciekawe odkrycie.

Coraz bardziej mi się tu podoba, w domu czuję się jak w domu xd Jutro jedziemy do sklepu z ciuchami, może kupię sobie jakieś szorty. Może pojedziemy z taką dziewczyną z sąsiedztwa, krórą hości dzisiaj zaprosili, żeby poznała mnie, bo mówiłam im, że jeżdżę dużo na rowerze i ona też jeździ. Jest bardzo miła, jak zresztą wszyscy ludzie w Ameryce i wymieniłyśmy się numerami telefonu. Ona wychodzi też z psem na spacer do parku, który mamy za domem i powiedziała, że możemy chodzić razem, także strasznie się cieszę, że już tu kogoś znam.

Zapomniałam wam powiedzieć, że hości mają za domem park. Jest tam ścieżka asfgaltowa, przy krórej są różne stacje z tabliczkami objaśniającymi jakie ćwiczenia wykonuje się na danej stacji. Bardzo mi się to podoba, może będę tu przychodzić jak będzie chłodniej, bo na razie est 37 stopni, więc wyjście poza dom nie wchodzi w grę.Ppdobno za tydzień ma już zacząć się "ochładzać" czyli będzie po prostu mniej gorąco xD

sobota, 23 sierpnia 2014

Szczepionki, szkoła i zakupy

Rano graliśmy z host rodzeństwem w grę Piraci, którą im przywiozłam z Polski. Nie dokończyliśmy, bo przyjechała nasza koordynatorka z innymi wymieńcami z rejonu: Mattem z włoch i Mai z wietnamu, jeszcze miała do nas dotrzeć jakaś dwójka, ale nie dotarła. Koordynatorka to Leah, która miała być moją host mamą. Na wejściu mnie przytuliła i wszystkim mówiła, że jestem jej <3 Jest bardzo fajna i cały czas żartuje, zdanie "I'm just kidding usłyszałam z jej ust kilkanaście razy :D Potem pojechaliśmy wszyscy razem do szkoły, żeby zawieźć im kopię paszportu i aktu urodzenia, które były w mojej aplikacji! No ale dzięki temu mogłam zobaczyć szkołę :) Jest ogromna, dwupoziomowa, z przeogromnymi korytarzami, które są NOWE, nie to co u nas i nie śmierdzi grzybem jak u nas. Nie widziałam szafek, może były na piętrze, za to widziałam stołówkę wielką jak sala balowa, bibliotekę większą niż nasze publiczne, która wyglądem przypomina empik i gabinet higienistki, mega wypasiony i wielki. Ale czad, tu wszystko jest takie nowoczesne!

Bad news, kazali mi zrobić dodatkową szczepionkę, więc ze szkoły pojechaliśmy do H.E.B., takiego miejscowego Tesco czy Auchan, tylko 2 razy większego. U nas w hipermarketach znajdziecie też zwykłe sklepy, w US tak samo. Jednym z takich sklepów jest przychodnia lekarska, sieciówka. Przychodzisz, wypełniasz druk, wpisują cię do komputera i już. Czekałyśmy z Lynne pół godziny, zrobili mi szczepionkę i w ogóle nie bolało, opowiedzieli mi o szczepionce, żebym wiedziała, co dostałam i po co mi to, pielęgniarki były bardzo zainteresowane moją wymianą i powiedziały że mój angielski jest very good :)  Tutaj wszyscy są tacy otwarci. Nawet opowiedziałam im o lekarzacj w Polsce. A ranę po ukłuciu zakleili mi pięknym plastrem xd a nie taśmą malarską i kawałkiem waty jak w Polsce. Nic nie płaciłam, chyba ubezpieczenie mi to pokryło.

Potem poszłyśmy do właściwego sklepu, gdzie Mirabelle i Kaeleigh robiły już zakupy. o jedzeniu mogę się rozpisywać w nieskończoność, także lepiej będzie, kiedy zrobię o tym filmik jak będę mieć już laptopa. Lynne pytała nas w domu, co zazwyczaj jemy i wpisała na listę zakupów wszystko, co chciałyśmy. Okazało się, że tu nie ma białego sera, więc wzięliśmy jakiś francuski, a jogurt naturalny był tylkongrecki, ale taki też mi odpowiada. W Polsce kupuję opakowania 170g i starczają mi na jeden raz, tu takich nie ma. Kupije się od razu wiadra 907g, czyli ileś tam uncji czy czegokolwiek w czym oni mierzą. Przy kasie Mirabelle wyjęła wszystkie swoje zakupy, już się przeraziłaam, że ja też będę musiała płacić za swoje żarcie, ale jak się zapytałam Lynne to powoedziała mi, że Mirabelle płaci za swoje dlatego że to będzie jej a nie wspólne. W sumie racja, bo ona nabrała różnych słodyczy, kawę ze starbucska w butelce itp. Ja płasiłam tylko za'szczotkę do butów, bo uznałam że są brudne i muszę je umyć.  Z wózkiem wypchanym do gtanic możliwości ruszyłyśmy do samochodu.

Po drodze Lynne wysadziła mnie, Kaeleigh i Sama w szkole, bo był mecz futbolu i grał tam chłopak Kaeleigh. Mirabelle wolała pojechać do domu, bo źle się czuła. Bilet kosztował 2$, w ten sposób szkoła zarabia. Przyszło naprawdę dużo ludzi. W ogóle nie rozumem, o co chodzi wntej grze, po prostu kolesienw ochraniaczach próbują wynieść piłkę poza boisko, zabijając się nawzajem. Serio, wpadają na siebie z taką siłą, że nie rozumiem, jak można chcoeć w to grać, no ale co kto lubi. Potem odebrał nas John i pojechaliśmy do domu. Niedaleko naszego domu John i Kaeleigh zamienili się miejscami i ona zawiozła nas na sam podjazd. Zainteresowałam się czy i ja mogłabym się nauczyć i terz musimy dowiedzieć się, na co pozwala mi ISE, bo słyszałam już kilka odmiennych wersji.

Potem pogadałam z hostami, oglądałam 3 muszkieterów na abc family, w ogóle na tym kanale leci dużo fajnych filmów i seriali, Lynne w tym czasie gotowała ravioli (oczywiście z mrożonki, w ameryce niewiele rzeczy robią sami, choć moja rodzina nawt dużo), warzywa i sos pomidprowy. Było bardzo dobre. Znowunpogadałam z hostami i poszłam spać przed dziesiątą, bo byłam jakoś strasznie zmęczona. Może to przez tutejszą pogodę, czyli zero deszczu, niewiele chmur i 38 stopni :D Nie narzekam, kocham taką pogodę!

piątek, 22 sierpnia 2014

Karta do telefonu i podatki

Dzisiaj od rana oglądałyśmy z Kaeleigh Disney Channel, Mirabelle nie oglądała, bo jej angielski jest kiepski i nie rozumie zbyt wiele. Ona w ogóle nie zna DC, w Chinach tego nie mają. Po angielsku teżnie mówi zbyt dobrze, ale pewnie szybko się nauczy. Dzisiaj pytałam hostów, kiedy kupimy laptopa i powiedzieli, że może w weekend. Lynne zapytała Mirabelle, czy ona też chce kupić laptopa, Mirabelle na to, że nie, Lynne więc zapytała, jak zamierza robić zadania domowe, ona na to, ze tak :D W ogóle nie rozumiała o co host mamie chodzi i w końcu wspólnymi siłami wyciągnęłyśmy od niej odpowiedź, że przywiozła laptopa z Chin. Ale wcześniej powiedziała mi, że nie ma laptopa, więc już sama nie wiem. W każdym razie nie widziałam go u niej w pokoju.

W dzień Lynne poszła do sąsiadki opiekować się jej wnukami, John był w pracy do popołudnia, więc ja, Mirabelle i Kaeleigh zostałyśmy w domu z Samem. On jeździ na wózku inwalidzkim, nie potrafi chodzić, jego ręce nie są tak sprawne jak normalnie i nie potrafi mówić. Za to rozumie wszystko, co się do niego mówi. Oglądaliśmy telewizję we czwórkę, choć Kaeleigh głwónie siedziała na telefonie, Mirabelle też, ale trochę gadałyśmy. Potem dziewczyny poszły na górę a ja "porozmawiałam z Samem. On porozumiewa się za pomocą iPada, na krórym ma zdjęcia, muzykę i moze pisać. Umie też gestykulować i kiwa głową, jak się go o coś pyta. Pokazał mi całą masę zdjęć, nie macie nawet pojęcia, jak dobrze można się dogadać za pomocą zdjeć. Ja mu zadawałam pytania o te zdjęcia, a on odpowiadał kiwając głową. Zrobiliśmy sobie selfie, mam je na prywatnym facebooku na tablicy, dodam je też tu, ale nie teraz, bo na tablecie jest ciężko.

Potem John wrócił z pracy i pokazał mi lokalne gazety. On mi bardzo dużo tłumaczy i opowiada, więcej niż host mama, i jest jednym z najmilszych ludzi, jakich spotkałam. W ogóle moi hości są bardzo mili, to jest najlepsze określenie, ale host tato jest chyba najmilszy i dużo mi opowiada o Stanach. Po jego powrocie Sam wybrał filmz filmoteki hostów, która jest ogromna! Tutaj nikt nie ściąga z torrentów, tylko kupuje się DVD za 8$ po przecenie. Okazało się, że ten film to nagranie ze świątecznego musicalu, w którym tańczyła Kaeleigh, więc obejrzeliśmy kawałki z jej udziałem. Potem wróciła Lynne, John zawiózł Kaeleigh na tańce, a ja i Maribelle i Sam zagraliśmy w karty w UNO. Musiałam wytłumaczyć jej zasady, bo ona tego nie znała. Sam grał bardzo dobrze, mimo nie całkiem sprawnych rąk potrafi trzymać karty i je wyciągać, trzyma je na kolanach pod stołem. Prawie wygrał, bo została mu ostatnia karta, ale niempasowała do stosu, więc musial dobrać kilka. Skończyło się na tym, ze wygralam ja xD

Jak wrócił John to pisalośmy ,aila do szkolnej pielęgniarki, która w kółko prosi nas o dodatkowe dokumenty, chociaż wszystko jest w mojej aplikacji -,- Czepiała się, że nie mam jakiejś szczepionki, a ja ją mam i ona ,ma te dokumenty, domtego chciałandostać wyniki prześwietlenianklatki piersiowej, w to też jest w aplikacji! O ludzie, tak trudno przejrzeć parę stron?! Odpisaliśmy jej i może jutro w końcu pojedziemy zarejestrować mnie w szkole.

Potem pojechaliśmy do At&t, czyli najpopularnejszej sieci komórkpwej tutaj, żeby założyć mi i Morabelle amerykańskie numery. Sprzedawca byl fantastuczny, gadaliśmy z nim jak z dobrym znajomym, opowiedziałam mu trochę o telefonach w Polsce. Dowiedziałam się, że pod koniec września wychodzi nowy iPhone, pewnienwtedy jakiś kupię, bo ceny spadną. Mirabelle chciała międzynarodową kartę sim i próbowała wyjaśnić, o co jej chodzi, a sprzedawca wyjaśnial coś jej, ale chyba go nie rozumiała. Gosć ogólnie dośćszybko mówił, nawet mi zajęło chwilkę żeby go całkowicie rozumieć, to co dopiero jej. W końcu doszlośmy do porozumienia, mówiąc Mirabelle, zeby dzwoniłamdo Chin przez Skype. Moj telefon będzie kosztował 15$ na miesiąc, czyli bardzo tanio, bo hości mają w tej samej sieci i dzięki przyłączeniu sie do ich rodzinnego rachunku mam taniej. Większość wymieśców płaci 50$. Mam nielimitowane rozmowy i smsy, nie mogę dzwonić za granicę, ale mam za darmo smsy na cały świat, także oferta jest super, nawet taniej niż w Polsce.

Wieczorem jadłam kolację z Lynne i Johnem, Host tato opowiadał mi znowu o USA, on bardzo dużo ze mną gada, rozmawialiśmy o Polsce, jedzeniu, zakupach, na które jedziemy jutro, o szkole, świętach i pierogach xD Rozrysowalam im wykres podatków w Polsce i kiedy dowiedzieli się, że państwo zabiera nam 80% a pracodawca jeszcze do nas dopłaca, powiedzieli że nie wyprowadzą się do Polski :D Nie dziwię się, że oczy im wyszły z orbit, jak im powiedziałam o 23% vat. Oni mają niecałe 9%, chyba 8,2% czy coś koło tego.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Trening tańca i pep rally

Wstałam dzisiaj najwcześniej ze wszystkich, bo o 7:30, co było o tyle dziwne, że poprzedniego dnia mój dzień trwał 27 godzin. Rozpakowałam walizkę, wsadziłam część rzeczy do jednej komody, część powiesiłam w szafie. Potem zeszłam na dół do kuchni i Lynne pokazała mi, co mają do jedzenia, żebym sobie coś wybrała. Amerykanie (jak to Amerykanie xD) mają w kuchni tyle jedzenia, co w schronie. Lodówka jest tak wypchana, że nie ma miejsca na ani jedną dodatkową rzecz, do tegomają szafki pełne suchego jedzenia i gigantyczną szafę z jedzeniem wysoką do sufitu i szeroką na 2,5 metra. Są tam chyba wszystkie możkiwe rodzaje płatków, konserw, przekąsek (spróbowałam pomarańczowych krakersów z masłem orzechowym, które jadła Mirabelle i jakoś do mnie nie przemawiają), mają też nutellę, masła orzechowe, różne kasze i milion innych tajemniczych produktów, których nie znam. Sporo jedzenia wyrzucają, bo nie zdążają go zjeść, np. dzisiaj Lynne wyrzuciła cały stos chlebków pita, naleśników do tortilli czy cokolowiek to było. Zdecydowałam się na jakieś płatko-musli z mlekiem migdałowym, pptem jadłam ananasa i banana, potem kółko warzywno-nasienne zrobione przez host mamę, wyglądem przypominało wafel ryżowy i było bardzo dobre. Najlepsze były nasze rozkminy z Mirabelle jak uruchomić mikrofajówkę, skończyło się na tym, że Kaeleigh to za nas zrobiła xD Dziwna ta amerykańska mikrofalówka, do tego wielka jak piekarnik.

Po śniadaniu poprosiłam Lynne o ścierkę i starłam kurze w całym moim pokoju. Mam wrażenie, że amerykanom kurz zupełnie nie przeszkadza. Wytarłam też szuflady w komodzie i dopiero wtedy wsadziłam tam ciuchy. Potem gadałam z Kaeleigh i Mirabelle, dowiedziałam się, że w chinach nikt nie używa facebooka, za to mają jakiś inny portal, gdzie każdy ma konto i Mirabelle była zszokowana, kiedy ja i Kaeleigh nie wiedziałyśmy, co to jest :D Pokazałam siostrom polskie pieniądze, a potem poszłyśmy na dół na komputer i pokazałam im moje zdjęcia z Polski. Póżniej obejrzałyśmy DanceMoms, choć Mirabelle cały ten czas pisała z kimś na telefonie po chińsku, bo za wiele nie rozumiała. Następnie wysłaliśmy do szkolnej pielęgniarki dokumenty o moich szczepionkach, bo się czepiali, że nie mam szczepionek na ospę i trzeba było udowodnić, że już na to chorowałam.

Potem poczytałam przez chwilę książkę i pouczyłam się słówek, i pojechałyśmy z Kaeleigh na trening tańca do szkoły. Co prawda ja nie tańczyłam, bo próby do szkolnejdrużyny były na wiosnę, ale siedziałam z boku i patrzyłam. W zasadzie nie było nic ciekawego, dziewczyny po prostu przetańczyły układ kilka razy, potem poszliśmy na boisko szkolne i znowu próba. Po trzech razach weszliśmy z powrotem do budynku, bo był upał 40 stopni i jedna dziewczyna prawie zemdlała. Zrobiłam Kaeleigh warkocza francuskiego, potem wszystkie dziewczyny robiły makijaż na korytarzu. W ogóle Highsteppers, czyli ten zespół, mają w szkole własną salę gimnastyczną i pokój z szafkami i łazienką, do tego pomieszczenia z kostiumami itp.  Rewelacja! a na korytarzu pomiędzy mi pomieszczeniami mają lustra na wyskości wzroku siedzącej osoby i tam robią makijaż.

Poznałam kilka koleżanek Kaeleigh, były bardzo zainteresowane wymianą i Polską. Pytały mnie np. jakienubrania nosimy w Polsce, czy mamy b, twittera i instagram, i jaka jest najdziwniejsza rzecz, jaką zobaczyłam w Teksasie. Powiedziałam że ta szafaz jedzeniem :D oczywiście wyjaśniłam im, że Polska to cywilizowny kraj a nie Afryka i tez mamy tu jedzenie hahahaha tylko że kupujemy wszystko na bieżąco kazdego dnia, przynajmniej moja rodzina. Jakaś dziewczyna powiedziała, że u niej teżtak robią. A inna powiedziała mi, że mieszka bardzo blisko nas, moze się kiedyś spotkamy. Usłyszałam już to słynne zdanie "I love your accent!", powiedzieli mi też że'mówię bardzo dobrze w porównaniu do innych wymieńców.

Potem John przywiózł nam jedzenia (warzywa + pieczony ziemniak) a póżniej wyszłyśmy na boisko i zaczęło się pep rally. Przyszli ludzie z całego miasta, wszystkiedrużyny sportowe siedziały na boisku. Cały stadion zapełniony był ludźmi. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego, bo to było mega nudne. Po prostu przedstawili wszystkich członków drużynm i zatańczyły cheerliderki, highsteppers i zagrała szkolna orkiestra. Potem wylali na dyrektowa beczkę wody z lodem  (to akurat było ciekawe xD), bo dyrektor szkoły z którą rywalizują, rzucił mu wyzwanie. W ogóle dyrektor i cały personel byli w t-shirtach i szortach albo zwykłych jeansach, nie wyobrazam sobie tego w Polsce i bardzo mi się to podoba. Potem pojechaliśmy do domu, po drodze na parking spotkaliśmy jeszcze dyrekrokę studia tańca Dance Unlimited, pewnie będę chodzić tam na zajęcia z Kaeleigh i hości pogadali z milionem innych osób. Wszyscy się tu znają i zagadują do siebie.

W domu od razu poszłam się umyć i spać, byłam strsznie zmęczona. Napisałam jeszcze posta i zasnęłam. Ktoś z was mnie pytał, czy dodam jakieś zdjęcia. Nie dodam, bo nie mam czym ich zrobić, muszę sobie coś kupić. Laptopa też jeszcze niewmam, więc wybaczcie mi wszystkie błędy, ale na tablecie nie da się ich poprawiać-,-

Na konoec jeszcze jedna ciekaqostka z Usa, otóż amerykanie nie jedzą widelcem i nożem. Jak poszliśmy wczoraj do restauracji i ja i Mirabelle jadłyśmy w ten sposób to Lynne zdziwiła się, że obie jesteśmy leworęczne. Dopiero przy śniadaniu, kiedy jadłam płatko musli łyżkę i trzymałam ją z prawej ręce, Lynne zapytała czy jestem oburęczna. Wyjaśniłam jwj, że u nas to naormlne, że je się widelcem i nożem i trzyma widelec w lewej ręce, była bardzo zdziwiona. Powiedziała, ze tutaj ludzie po prostiu najpierw kroja jedzenie, potem odkładają nóż i jedzą, albo kroją widelcem. Ale była zdziwipna jak kej powoedziałam, że w Polsce to jest niekulturalne :D Poza tym dowiedziałam się, że mowy sztućców także tu nie znają.

Pierwszy dzień

Po wyjściu z lotniska hości czekali już na mnie w kartką "welcome Maria", więc nie miałam problemu z ich idnalezieniem. Czekała na mnie Lynne, Sam i Mirabelle, Kaeleigh miała tańce, a John podjechał po nas na parking. Na początku nie gadali do mnie zbyt wiele, rozmawiałam raczej z Mirabelle o szkole. Dojechaliśmy do domu, host tato pokazał mi z grubsza dom i weszłam do mojego pokoju, który jest całkiem fajny. Jest ogromny, jak mój poprzedni pokój x2, ma trzy okna i wielkie łóżko, bardzo miękkie, które zdążyłam już polubić. Jest tu też kilka starych komód, szafa w ścianie, dwa lustra i biurko. Na razie stoi tu cała masa pudeł ze starymi ubraniami, Lynne ma je posegregować, jak będę w szkole.

Pogadałam z Lynne i powiedziałam jej, że nie jem pszenicy, a ona opowiedziała mi o swoich nawykach żywieniowych. Okazało się, że też nie piją mleka, za to mają mleko migdałowe. Odlot! Potem ppjechałyśmy z Lynne po Kaeleigh do szkoły. Mają parking tak duży, jak u nas przy centrach handlowych! Kaeleigh powiedziała mi, że mam such a cute voice :D Nie mam problemu z rozumieniem ludzi, czasem tylko proszę, żeby coś wytłumaczyli, bo nie znam jakiegoś słowa. Za to Mirabelle trochę kiepsko mówi po angielsku i do tego strasznie cicho, więc często jej nie rozumiem.

Potem pojechałyśmy do restauracji na kolację, mieli tam głównie pancakes, ale ja wzięłam jakąś jajecznicę z warzywami i plackiem ziemniaczanym (chyba xD) , którą poleciła mi Lynne. Była całkiem dobra. Kaeleigh zaczęła coś mówić o bitej śmietanie i kelnerka powiedziała jej, że może jej przynieść trochę i chwilę póżniej miska śmietany stała na stole :D Nie wyobrażam sobie tego w Polsce, zwłaszcza za darmo.  Do tego kelnerka miała 16 lat i dużo z nami gadała, jak koleżanka. Potem pojechałyśmy do domu.

W Teksasie słońce zachodzi wcześniej, mimo to nawet w nocy jest gorąco i każde wyjście na zewnątrz skutkuje buchnięciem gorącego powietrza w twarz. Nawet wiatr nie pomaga, bo jest gorący! Mi akurat się to podoba, lubię gorąco, a w każdym pomieszczeniu jest klimatyzacja, co ułatwia życie :) W domu nie otwiera się okien, cały czas chodzi klima i wiatrak pod sufitem, króry jest w każdym pomieszczeniu, w moim pokoju też.

To tyle jeśli chodzi o pierwszy dzień, dzisiejszy opiszę pewnie jutro rano, bo padam ze zmęczenia. Pa!

środa, 20 sierpnia 2014

W samolocie 2

Od ostatniego wpisu minęło kilka godzin, teraz siedzę w ostatnim samolocie i niedługo lądujemy. Korzystając z wlnego czasu opowiem wam, co się działo od miejsca w którym skończyłam pisać.

Pospałam godzinę, a raczej "półprzytomnie przehibernowałam", bo snem to na pewno nie było. Co chwila otwierałam oczy, i gdyby nie fakt, że nie pamiętam ułamka podróży, to mogłabym się założyć, że nie zasnęłam. Jednak po ściągnięciu z oczu opaski i wyjęciu zatyczek z uszu (tak, to też dawali w samolocie!) Przede mną leżało tajemnicze niemożliwe do zidentyfikowania pudełko. Po dacie przydatności wywnoekowałam, że to kolejny posiłek, ale nie byłam głodna, więc zostawiłam niespodziankę na później. Obejrzałam kilka odcinków Powodzenia Charlie xD a potem dostaliśmy kolejne jedzenie: lody czekoladowo-śmietankowe, kanapkę na gorąco i picie do wyboru.

Przylecieliśmy pół godziny przed czasem i całe szczęście, bo odprawa wizowa to istny koszmar. 95% stania w kolejce, reszta to rozmowa z pracownikami lotniska i robienie z sibie głupka. Najpierw stoi się przez godzinę w kolejce do sprawdzacza wiz i odcisków palców, który pyta was przy okazji, czy nie wwozicie czegoś zabronionego. Trwa to minutę. Potem odbiera się walozkę, staje w drugiej kolejce, już krótszej, ok. 10 minut do kolejnego sprawdzacza, który pyta was, czy nie wwozicie alkoholu, papierosów itp. To jest ten moment, kiedy nie nie należy się chwalić swoim angielskim xD Zwłaszcza jeśli wwozi się żóbrówkę dla host taty. Na pytanie "czy wwozisz alkohol?" odpowiedziałam "wwożę czekoladki dla hostów". No co, to prawda! Hahahaha! A jak mnie zapytał, ile wwożę kasy, to się poważnie zastanowiłam, wybąkałam jakąś kwotę i dla pewności przecyfrowałam ją facetowi, żeby utwierdzić go w przekonaniu, że mój angielski to dno i 7 metrów mułu. Poszło zgodznie z planem i nie przeszukiwali mi walizki, więc od razu nadałam ją ponownie i przeszłam pół lotniska w poszuoiwaniu mojego gate'u. Po drodze zaopatrzyłam się w karmelowe frappe z McCafe, nawiasem mówiąc ceny w przeliczeniu na złotówki były takie same jak w polsce. Potem czekałam przy gate'cie i wysłałam smsy rodzinie, że mnie nie porwano a samolot się nie rozbił xD

Mój samolot, którym lecę do Austin, jest malutki. Takim małym jeszcze nie leciałam: ma 2 rzędy siedzeń, po 2 siedzienia w każdym i jest bardzo krótki. Wylecieliśmy z godzinnym opóźnieniem, przed nami było 16 innych samolotów oczekujących na start na zachód. Na początku znowu "pospałam" godzinę, obudziłam się jak rozdawali ciastka i picie, co mnie bardzo zdziwiło, ponieważ na bilecie napisali, że nie będzie darmowego jedzenia. Kto wie, może mnie jeszcze skasują przy wyjściu :D

Wzięłam ciastka i wodę, otworzyłam także pudełko z poprzedniego samolotu, w którym były krakersy, pralinka czekoladowa, oliwki i jakaś pasta mięsno-musztardowa. Sami widzicie, że w samolocie po prostu nie da się być głodnym :) Zaraz będziemy lądować, nie wiem kiedy napiszę coś nowego, bo tablet doprowadza mnie do szewskiej pasji a komputera na razie nie mam. Się zobaczy, a do tego czasu bez odbioru. Na komentarze poodpowiadam w wolnym czasie, o ile taki znajdę w najbliższych dniach. Obym tylko nie miała jet lagu :)

Uaktualnienie z dzisiaj: nie mam jet lagu, wstalam o 7:30 - przed host siostrami :D

W samolocie

Witajcie :)

Jestem juz u hostow i jest naprawde super (moze poza faktem, ze sa tu skorpiony i wchodza do domu xD), ale na razie dodam posty, ktore napisalam w samolocie. Ten jest pierwszy, bedzie jeszcze jeden. Przepraszam za brak polskich znakow, ale pisze wstep z komputera host mamy i tu ich nie ma. Teksty z tabletu beda juz je mialy.


Właśnie siedzę w samolocie do Detroit, lądowanko za 5 godzin. Muszę przyznać, że podróż jest bardzo przyjemna, a przesiadka poszła sprawnie i bez problemu. Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Mój pierwszy lot (Warszawa-Amsterdam) zapamiętam na pewno, tyle się działo! Ale zacznijmy od początku.

Wczoraj rano odbyłam pięciogodzinną podróż do Warszawy, spotkałam się z polską koordynatorką w Fosterze, byłam z rodzicami w restauracji, a następnie w Empiku, gdzie kupili mojej siostrze takie kolorowe gumeczki, z których się robi popularne ostatnio bransoletki. Do późnego wieczoru plotłyśmy taką dla mnie, mam ją teraz na sobie na pamiątkę :) Spaliśmy w hotelu, wstaliśmy o 3 nad ranem i o 4:00 byłam już na lotnisku. Wszystko poszło sprawnie, kolejka była niespodzewanie krótka, potem przeszłam do strefy wolnocłowej i pomachałam rodzince na pożegnanie. Nie żegnałam się jakoś specjalnie, nie było płaczu, łez, uścisków pozbawiających oddechu, jak to się zdarza u wielu osób. Po treściwym "no to pa!", z uśmiechem na ustach ruszyłam w stronę mojego gate'u, po drodze kupiłam sałatkę i wodę.

Odnalazłam Olę, a raczej to ona odnalazła mnie, i wsiadłyśmy do samolotu. Okazało się, że nie jestem osamotniona w moich odczuciach i do innych wymieńców także nie dociera fakt opuszczenia kraju na 10 miesięcy. Czuję się, jakbym jechała na jakąś kolonię a kilkanaście dni.

Samolot wystartował z półgodzinnym opóźnieniem. Przy starcie nawet nie zatykało tak bardzo uszu, co mnie pozytywnie zaskoczyło, bo zazwyczaj mam tak zatkane uszy, że potrafią tkwić w tym stanie jeszcze dzień po przylocie. W samolocie dostałam sok i kanapkę, a że Ola nie chciała swojej, to oddała ją mi, więc miałam dwie kanapki. Ale zjadłam je dopiero na przesiadce, były bardzo dobre, z serem żółtym i z jajkiem. Potem steward rozdawał jeszcze ciastka. Przechodził po kolei wzdłuż samolotu i postawiał pudełko pod nos, a każdy sam sobie brał. Gdy podszedł do mnie i do Oli, przeleciał nam tym pudełkiem przed nosem zaledwie przez ułamek sekundy i przeniósł je dalej. My takie miny, what's goin' on?, a gościu dziwnie na nas patrzy. Po chwili znowu podstawił nam pudełko i je natychmiast zabrał, a potem zaczął się śmiać i dał nam w końcu nasze ciastka xD To było fajne, hahaha!

Potem Ola chciała zdjąć swój bagaż, ale siedziała przy oknie, więc poprosiła mnie. Problem polegał na tym, że koleś obok mnie spał i trzeba było go jakoś taktownie obudzić. Jak już się ocknął, to przeszłam nad jego nogami, co wcale nie było proste, i otworzyłam luk bagażowy. No i pojawił się kolejny problem, bo bagaż Oli był całkowicie zablokowany przez inne torby. No więc ona także musiała przepchnąć się przez naszego śpiącego sąsiada i udało nam się zdjąć jej bagaż. Jak wchodziłyśmy z powrotem, to ten koleś wolał już się podnieść i nas przepuścić :D

Potem musiałam iść do łazienki. I właśnie wtedy, o ironio!, wlecieliśmy w turbulencje, więc trzeba było zapiąć pasy, a gdy przestało nami telepać, to i tak nie wolno było wstawać, gdyż zaczęliśmy lądować. Już nie było tak przyjemnie, jak podczas startu, trochę tatykało uszy. Trochę mocno. Jakoś to przeżyłam, wylądowaliśmy, moim głównym celem była toaleta, Oli też. Zaparkowaliśmy, ściągnęłam walizkę i przygotowałam się do wyjścia, a potem czekałam, aż otworzą samolot. I czekałam. I czekałam. Normalnie myślałam, że mnie szlag trafi, tyle tam czekaliśmy, to tego mieliśmy opóźnienie (mniejsza z tym - teraz liczyła się toaleta!). Do tego siedziałam na końcu samolotu -,- W końcu nas wypuścili i popędziłyśmy razem do łazienki xD

Potem musiałyśmy się rozstać, bo Ola miała 5 godzin na przesiadkę, a ja niecałe dwie i na tablicach informacyjnych zobaczyłam, że kazali już iść do bramki. Najpierw przeszłam przez krótką kontrolę paszportu, potem pokonałam pieszo całe lotnisko, długie chyba na kilometr i przeszłam przez kolejną kontrolę. Najpierw jakiś kolo przesłuchiwał mnie gdzie jadę, do kogo, po co, co mam w walizce, czy mam jakieś paczki, prezenty od kogoś, generalnie wszystko w jego mniemaniu było bombą, a kiedy zapewniłam go, że nie mam nic, czego nie otwierałam i że sama pakowałam walizkę, puścił mnie dalej, do kontroli bagażu podręcznego. I tu niespodzianka: nie pozwalali wnosić nawet wody ze strefy wolnocłowej! Ja właśnie taką miałam, więc wypiłam ją przed wejściem, żeby się nie zmarnowała xD Prześwietlili mi bagaż, prześwietlili mnie i przez kilkanaście minut siedziałam przed wejściem do samolotu, zjadłam kanapki, które dostałam uprzednio i wysłałam do mamy sms, że żyję xD Jeśli zastanawiacie się, ile czasu potrzeba wam na przesiadkę, to według mnie wystarczy godzina i 15 minut. Nie kupujcie ani nie bieżcie żadnego picia ani jedzenia, bo picie i tak wam zabiorą, a w samolocie dają to wszystko za darmo i na pewno nie będziecie głodni ani spragnieni.

Mój drugi samolot, w którym właśnie siedzę, jest ogromny i ma 3 rzędy siedzeń. Każdy ma swój telewizor, na którym może oglądać mnóstwo nowych filmów (ja właśnie obejrzałam Niezgodną i stwierdzam, że to jest ekstra) i seriali, o ile posiada słuchawki. Także nie zapomnijciemo nich, jeśli będziecie lecieć. Każdy pasażer dostał koc i poduszkę, wyświetlili nam film instruktażowy, który był przezabawny :D, dostaliśmy ciepłe husteczki na mokro (ciepłe!), potem orzeszki i precle, picie do wyboru, do koloru (wzięłam herbatę dwa razy), wodę w butelce, obiad: gorący kurczak na słodko z ryżem, sałatka, bułka, masło, oliwa, ser, ciastko i krakersy, choć zamiast kurczaka można było wziąć makaron po wegetariańsku, ale nie brałam go, bo nie chciałam opychać się glutenem. Sami widzicie, że nie da się być głodnym!

Przede mną jeszcze 4 godziny lotu, pewnie będą dawać jeszcze jakieś żarcie. Mam w planach drzemkę, aby dotrzeć do hostów jako żywa, a nie półmartwa, oraz obejrzenie jeszcze jakiegoś filmu. Potem ta gorsza przesiadka - odprawa wizowa, ponowne nadanie bagażu i takie tam amerykańskie środki antyterrorystyczne - oraz ostatni lot. Życzcie mi powodzenia!


niedziela, 17 sierpnia 2014

Ostatni dzień w domu

Witajcie :)

Dzisiaj wstałam o 7:00 i do tej pory żaden z domowników jeszcze do mnie nie dołączył. Napisałam do host mamy i host siostry na facebooku i teraz muszę czekać do popołudnia, aż mi odpiszą... Ech, już czuję te uroki stref czasowych. Między Polską a Teksasem jest 7 godzin różnicy.


Z okazji wylotu moja mama spełnia wszystkie moje kulinarne zachcianki i nie ukrywam, że bardzo mi się to podoba! Ostatnio były naleśniki ze szpinakiem, pomidorami, serem żółtym i mozarellą, które jadłam przez 3 dni, takie były pyszne. Przedwczoraj była moja ulubiona sałatka, tym razem właśnie taka majonezowa, "basenowa" - gdyż poznałam ją w barku na basenie w Strzyżowie. Tą potrawę akurat zrobiłam sama, ale to mama kupiła wszystko i o mnie pomyślała, także mega się cieszę. Sałatka składa się z: jabłek, ananasów, płatków migdałowych, kurczaka, rodzynek, sera żółtego i majonezu. Pycha! Kolejna rzecz to sałatki (mnóstwo rzeczy położonych na sałacie, jadłam to w kółko na Wyzwaniu), które jemy praktycznie codziennie, choć to akurat nic nowego, ale i tak się cieszę! A wczoraj wieczorem mama upiekła muffinki, na które dostała przepis od sąsiadki, która się pasjonuje pieczeniem. Wyszły fantastyczne. Bananowo-orzechowo-białoczekoladowe! Mimo późnej godziny zjadłam 3, a co mi tam! Warto było!

Jako że wyjeżdżam i rozstaję się z moim laptopem, zgrywam na płyty wszystkie zdjęcia, filmy, itp. Co ważniejsze rzeczy, których mogę potrzebować w USA, wrzucam na dysk Google, żeby je sobie pobrać na nowy komputer gdy już będę go miała. Biorę jedynie tablet, na który zgrałam odpowiednią ilość książek xD i telefon. Jestem już spakowana, miałam nawet robić filmik o pakowaniu, ale teraz wydaje mi się to bez sensu, skoro już wszystko w walizce upchnęłam.

Moja host siostra będzie w tym roku miała lyrical solo, także strasznie cię cieszę :) To jej ulubiony styl tańca, mój też. Może mnie nauczy, zatańczymy w duecie, nagramy się i dodamy na Zwariowanych. Mamy już zaplanowany wtorkowy wieczór, kiedy do nich przylecę - będziemy oglądać Dance Moms! Hurra, nareszcie na żywo!

Exchange siostra jednak nie nazywa się Maribel, tylko Mirabelle, źle mi powiedzieli wcześniej, i jest już z hostami. Jutro jadą do szkoły wybierać przedmioty. Jestem okropnie wkurzona na moją fundację, mam ochotę przywalić komuś patelnią. Chodzi o to, że pozwalają mi przylecieć do USA nie wcześniej niż 5 dni przed rozpoczęciem szkoły (po prośbie łaskawie zgodzili się na 6 -,-). Przylecę więc we wtorek wieczorem, a wybór przedmiotów i przyjmowanie do szkoły nowych uczniów odbywa się tylko w poniedziałek i wtorek!!! Jeśli się wtedy nie stawię, będę załatwiać to wszystko w 1 dzień szkoły, a wtedy mogą być już pozajmowane wszystkie fajne przedmioty. Grrr... gdzie jest moja patelnia?!

Całe szczęście, że host mama napisała do mnie na facebooku i poprosiła, żebym wybrała 5 przedmiotów, których chcę się uczyć, a ona mi już to załatwi, jak będzie z Mirabelle w szkole. Trudny wybór, zwłaszcza gdy się nie posiada listy przedmiotów, bo strona internetowa szkoły jest porażająco badziewna, a wiadomo, że w amerykańskiej szkole jest do wyboru kilkadziesiąt różnych klas. Na szczęście naczytałam się blogów wymieńców do tego stopnia, że wiem mniej więcej, czego mogę się spodziewać, także po prostu pomyślałam, czym się interesuję i na czym skorzystam, i powstała taka oto lista:

  • biologia
  • chemia
  • psychologia
  • astronomia
  • biznes
  • teatr
  • pisanie
  • wf
  • prawo
Hahaha, sporo tego, a wybór Top 5 nie był łatwy. Ale wybrałam tak: 
  • biology - jeśli będą różne rodzaje to wybieram taką, gdzie dowiem się więcej o ciele człowieka i o tym, jak to wszystko działa, w końcu takie rzeczy przydają się w życiu i mnie osobiście to bardzo ciekawi.

  • psychology - rozgryzanie ludzi, wiedza o tym, jak się zachowujemy w danych sytuacjach, co nami kieruje itp. to jest coś, co zdecydowanie mnie kręci
  • business - chcę być businesswoman w przyszłości, także prosty wybór
  • drama - (to pewnie będzie coś a la teatr) uwielbiam grać różne role, w przedszkolu grałam główną rolę w niemal wszystkich przedstawieniach, do tego mam kanał na YT i lubię występować; poza tym przyda mi się jakaś luźniejsza lekcja
  • creative writing - czyli pisanie; ta lekcja mi się przyda na 100%, gdyż poza biznesem chcę być również pisarką; może będę mieć biznes związany z pisarstwem, np. wydawnictwo... kto wie :D

Wf sobie podarowałam, skoro będę tańczyć z Kaeleigh, prawo byłoby ciekawe, w końcu w USA mają zupełnie inny system i warto by go poznać, ale mogę się tego dowiedzieć od hostów, astronomią jestem zainteresowana do tego stopnia, że wiem więcej od 99,(9)% śmiertelników w Polsce (interesuję się tym od przedszkola) także nie wiem, czy w szkole powiedzieliby mi coś nowego, czy musiałabym rozwiązywać zadania z fizyki, a tego nienawidzę. Dowiem się i najwyżej wezmę taką klasę w 2 semestrze (o ile taka jest, nie wiem, nie mam listy). Chemię też wezmę za pół roku.

Następny post będzie już pewnie z USA... taaaaaaak... dalej to do mnie nie dociera xD Do zobaczyska zza wielkiej wody!


piątek, 15 sierpnia 2014

Ostatnie spotkania i testy IQ

Witajcie :)

Nadszedł czas na pożegnania: dzisiaj byłam u babci i reszty rodziny, a wczoraj po raz ostatni w tym roku zobaczyłam się z przyjaciółką. Jakoś nie dociera do mnie, że wyjeżdżam na tak długi okres, więc nie szkoda mi się żegnać, bo mój mózg nie ogarnia pojęcia "rok". Pewnie dopiero w samolocie zorientuję się, że lecę na inny kontynent, daleko od domu xD Tak a propos samolotu, to okazało się, że dwie inne dziewczyny z wymiany lecą ze mną pierwszym lotem - do Amsterdamu, także strasznie się cieszę, zwłaszcza że obok jednej z nich siedzę :) Na pewno dzięki temu przesiadka nie będzie aż takim koszmarem.

Z przemyśleń Marysi Krasowskiej: dlaczego 90% Polaków jadących na wymianę to dziewczyny? Czy nasz kraj to rzeczywiście pastwisko maminsynków, którym mamusie podstawiają wszystko pod nosek? Z moich wieloletnich obserwacji wynika, że tak, tak właśnie jest (nie obrażając tych nielicznych, którzy potrafią zrobić coś więcej, niż płatki z mlekiem, i sami robią kanapki do szkoły. Wyjdźcie z ukrycia!).

Dzień spędziłyśmy z Adą odlotowo, a raczej jego pierwszą połowę, gdyż zaprosiłam ją na dziesiątą rano. W wakacje siedzę z Mają sama w domu, więc we trzy świetnie się bawiłyśmy! Grałyśmy w grę "Piraci" i Ada wygrała (no, nareszcie ktoś mnie pobił!), oglądałyśmy śmieszne filmiki na youtubie, np. skecz kabaretu Smile pt. Jaś i Xavię - polecam, to chyba najlepszy skecz Anno Domini 2014.

https://www.youtube.com/watch?v=L5QPZpMNBLM

Dostałam od Ady prezent, którego się zupełnie nie spodziewałam, więc miałam bardzo przyjemną niespodziankę :) Od zawsze chciałam mieć bluzkę z napisem California i właśnie taką dostałam. W życiu bym się tego nie spodziewała! Będę ją nosić codziennie! Poza tym dostałam czekoladę Milkę i książkę "Dom tajemnic", którą akurat chciałam sobie kupić, na dodatek wszyscy wiemy, jak kocham książki :) Te rzeczy będą przypominać mi o przyjaciółce za wielką wodą.

Dużo pogadałyśmy, między innymi o książkach, jak zwykle z resztą. Ada poleciła mi Diabelskie Maszyny, więc muszę to przeczytać, bo zapowiada się fantastycznie. Mówiła mi też o nieoficjalnym tłumaczeniu City of Heavenly Fire Cassandry Clare, które jest gdzieś w necie i jacyś ludzie dodają po 2 rozdziały, i teraz wiem, że będzie to następna książka, jaką przeczytam, choć moja psychika pewnie na tym ucierpi, sądząc po emocjach Ady xD Albo ściągnę książkę na tablet, albo kupię w USA, jeszcze nie wiem.

Kiedy ja z Mają robiłyśmy obiad (oczywiście sałatkę, jeśli nie ma w domu obiadu, to zawsze robię sałatkę), to dałam Adzie gazetę Focus 300 zagadek gdzie był test na inteligencję. Zaczęła rozwiązywać zadania i bardzo jej się spodobało, ale niestety rozwiązanie testu wymaga ponad godziny, więc zrobiła sobie jego zdjęcia telefonem i dokończy go w domu. Ja go rozwiązałam przedwczoraj, zrobiłam 15 zadań na 20, czyli moje IQ to 128, a to świetny wynik, bo przeciętna inteligencja Polaków to 106. Mamy pod tym względem 3. miejsce w Europie, wyprzedzają nas Niemcy i Holendrzy z wynikiem 107.

Uwielbiam rozwiązywać różne logiczne zagadki, z resztą Ada też (my ogólnie lubimy to samo w 99% przypadków). Pamiętam, że gdy w 3 gimnazjum na matmie mi się nudziło (czyli często), to otwierałam książkę na ostatnim rozdziale z takimi właśnie zagadkami i rozłączałam się z rzeczywistością. A jeśli zagadka była zbyt trudna, to na przerwie zadawałam ją Adzie, która za każdym razem znajdowała odpowiedź :D Jeśli chcecie spróbować własnych sił, to zadam wam jedną z takich zagadek:

Idziesz szosą i dochodzisz do rozwidlenia. Jedna z dróg jest bezpieczna, a druga nie, ale nie wiesz, która jest która, więc nie możesz iść dalej. Przy rozwidleniu stoi dom, gdzie mieszkają bracia bliźniacy. Jeden z nich zawsze kłamie, drugi zawsze mówi prawdę, ale nie wiesz, który jest który. Możesz im zadać tylko jedno pytanie, a na podstawie odpowiedzi musisz wywnioskować, która droga jest bezpieczna. Jakie pytanie zadasz?

To jedna z tych zagadek, na które odpowiedź znalazła Ada, a ja nie, także jest naprawdę trudna! Powodzenia!

Sałatka :)

Ostatnie selfie na przystanku :D

wtorek, 12 sierpnia 2014

Percy Jackson's Greek Gods i spotkanie z Rickiem Riordanem

Witajcie :)

Seria o Percym Jacksonie to jedna z moich ulubionych książek, a Rick Riordan znajduje się na szczycie osobistej listy ukochanych autorów. Dlatego cieszę się przeogromnie, że akurat w dniu mojego przyjazdu do USA odbywa się światowa premiera książki "Percy Jackson's Greek Gods"! Już mówiłam o tym hostom, więc pewnie pojedziemy do sklepu jeszcze tego samego dnia, aby nabyć to cudeńko! Lynne pytała mnie, czy posiadam wszystkie książki Ricka (tak, mam je) i powiedziała, że oni też mają w domu kilka. Będę je czytać na pewno. A kiedy pochwaliłam się, że Złodzieja Pioruna czytam Mai na dobranoc, była tym zachwycona :)


Na blogu Ricka pojawiła się dziś nowa notka, w której poinformował czytelników, że będzie robił "book tour" po różnych miastach w USA z okazji premiery "Krwi Olimpu" 7 paźniernika. I wiecie co? Jednym z tych miast ma być Austin, do którego mam 22 mile!!! Jeśli ceny będą przystępne, to nie ma bata, muszę tam być! Po prostu M U S Z Ę.

Nie wiem, czy wiecie, ale Rick Riordan jest z Teksasu :) Może wpadnę na niego w jakimś sklepie z książkami xD Ostatnio szukałam informacji o sławnych Teksańczykach (jakkolwiek się to odmienia) i okazało się, że stamtąd pochodzi także Selena Gomez. Uwielbiam ją, zwłaszcza za rolę w "Czarodziejach w Waverly Place", których oglądam do dziś, choć ostatnio na stronach plotkarskich pojawiają się notki, z których wynika, że Selena idzie w ślady Miley Cyrus, którą też kiedyś lubiłam, niestety te czasy już minęły. Pożyjemy, zobaczymy.

Dzisiaj byłam na zakupach w Rossmanie, aby zaopatrzyć się we wszystkie kosmetyki, jakich będę potrzebować w USA. Ja wiem, że wszystko tam jest, że jest taniej, itepe itede, ale podobno tylko jeśli chodzi o drogie markowe kosmetyki, a ja takowych nie używam. Za to jestem przywiązana do toniku z Sorayi oraz mydła Bambino, więc zaopatrzyłam się w roczny zapas xD Poza tym kupiłam szampon do włosów, dezodorant i 3 szczoteczki do zębów oraz rzeczy typu waciki, patyczki do uszu. Nic więcej mi nie trzeba, więc w Stanach nie będę musiała nic kupować, a przynajmniej nie na początku. Zobaczymy, jak będę przeklinać tą reklamówkę kosmetyków przy ważeniu walizki :D

Za tydzień o tej porze będę w USA! YAY!!!

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

"Lecę bo chceeeę, lecę bo życie jest..." cudowne!

Witajcie :)

Jestem tak szczęśliwa, że chyba mi mózg wybuchnie! Dosłownie latam gdzieś w przestrzeni szczęścia z bananem na twarzy, ale i tak nie dociera do mnie, że został mi tylko tydzień w moim jakże ukochanym kraju... buahahahaha, sajonara, Polska Szkoło! Komu by się chciało w takich okolicznościach pisać normalny post na blogu? Zaszalejmy! Jupi, hurra, juhu, TAAAAAK! 
ja dzisiaj
Mam już zabookowany ticket, mój flight jest 19 sierpnia z airportu w Warszawie. Mam dwie przesiadki, może się wyrobię i mi samolot nie zwieje. Yolo! Do Austin przybywam tego samego dnia o 5:39 post meridiem (woho! znam łacinę! Tak, męczyli mnie tym w liceum przez rok... [*]). Odbija mi dzisiaj, wiem, ale szczęście potrafi poprzewracać człowiekowi w głowie. Czuję się jak Luna Lovegood schwyciwszy chrapaka krętorogiego xD Ciekawe co się dzieje ludziom, którzy wygrali w totolotka...

Wracając na Ziemię, opowiem wam o nowościach. Jeden: moja exchange siostra z Chin przylatuje 3 dni wcześniej, co mnie jakoś specjalnie nie zachwyca, ale trudno. Dwa: 20-go hości zabierają mnie na Evening Event (mecz futbolu, na którym Kaeleigh będzie tańczyć, nie wiem dokładnie o co chodzi, ale się dowiem). Trzy: nagrałam dzisiaj nowy epizołdzik Amerykańskiej Przygody, wypatrujcie go na YT jutro o 17:00.

To by było na tyle, na nic normalniejszego mnie dzisiaj nie stać :D Na koniec odgrzewany kotlet, który pojawia się w mojej głowie ilekroć się cieszę:


sobota, 9 sierpnia 2014

Moje życie w obrazkach





Czasem łatwiej wyrazić siebie za pomocą obrazków, memów i gifów niż słownie. Stąd właśnie pomysł na taki "obrazkowy" post z moimi komentarzami pod zdjęciami. Opowiem wam co nieco o sobie w nietypowy sposób :)


GONE... Trylogia Czarnego Maga... Eragon...


prawda! kocham czytać kilkanaście razy to samo!

ja w miejscach publicznych (i nie tylko)


jedyny wierszyk, jaki znam









konwersacje z rodzicami :)




tancerze zrozumieją
treningowy obijaning to już klasyka xD

może zgubił się na poczcie, nie tracę nadziei!



niekoniecznie kurtka, ale tak mam xD

fizyka...







serio, mam pokój na poddaszu :D

hahaha nie sądziłam, że znajdę o tym mema!

i to zapamiętywanie słów piosenki w radiu, żeby znaleźć ją później w necie...




hehehehe... xD