środa, 29 kwietnia 2015

Przygotowania do promu

W najbliższą sobotę odbędzie się prom, czyli bal maturalny, odpowiednik polskiej studniówki. Dla amerykańskich nastolatków jest to jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu, powiedziałabym, że drugie w kolejności, gdyż pierwsze jest wesele. W tym roku prom organizowany jest w sali balowej uniwersytetu w San Marcos, tematem przewodnim jest "Alicja w krainie czarów". Ktoś z moich znajomych, kto ma znajomego, który bierze udział w organizacji całego wydarzenia, powiedział mi, że w tym roku przeznaczone jest na nie 25.000$. Wybałuszyłam oczy, kiedy to usłyszałam. Bilet kosztuje 50$, jest to nic w porównaniu z kasą, która idzie na sukienki, garnitury, paznokcie, włosy, limuzyny, wyjścia do restauracji, sesje zdjęciowe i inne pierdoły. Moja koleżanka z teatru wydała na sukienkę 700$. Rozmiar balu oddają same te liczby.

Moje międzynarodowe koleżanki należą w 100% do lewej strony Kwadrantu Przepływu Pieniędzy, więc chcą się poczuć jak księżniczki i kupują pasywa jedno za drugim. Już kilka tygodni temu zakupiły sukienki, aktualnie część ustala, gdzie zrobią paznokcie i włosy. Mirabelle i ja jako jedynie postanowiłyśmy ubrać się w to, co już mamy. Osobiście uważam, że sukienki na prom są obrzydliwe, z nielicznymi wyjątkami. Koleżanka Sophie ma dość ładną niebieską sukienkę i może mi ją pożyczy, a jeśli mi się nie spodoba, to pójdę w tym co mam. Nie chcę kupować nic nowego, taką sukienkę ubiorę raz w życiu. W Polsce się takich nie nosi, w USA również tylko na prom. Fryzurę zrobię sama, ponieważ kocham eksperymentować z moimi włosami i nie ufam fryzjerom.

Na prom jedziemy limuzyną, nie obędzie się bez zdjęć i filmiku na YouTube. Podziękujcie moim koleżankom, bo to one przekonały mnie do jazdy, a raczej kazały mi jechać. Po drodze zatrzymamy się w parku na zdjęcia, a następnie udamy się do restauracji. Jeszcze nie wiemy do której, zapytam dziś po szkole Jenn, co poleca, ponieważ to ona jest znawczynią dobrych knajp. Potem bal, a po balu piżama party u Cindy. Zapowiada się ciekawie!

Ten post jest wyjątkowy. Nie mam w zwyczaju pisać o planach, ponieważ mają one tendencję do zmieniania się w krótkim czasie. Jednak jesteśmy na angielskim w klasie z komputerami i pracujemy nad projektem, który skończyłam tydzień temu, więc aby nie marnować czasu postanowiłam skleić notkę. Udało mi się dokopać do polskiej klawiatury i zarazem uwolnić was i siebie samą od językowych tortur! Uprzedzam, że znając życie w notce o promie okaże się, że nasz plan wygląda inaczej niż powyżej opisano :) Oby lepiej!

BĘDĘ W TELEWIZJI

Jestem podekscytowana do granic możliwości, a wszystko przez e-mail, na który czekałam od dawna. 
Mogę oficjalnie potwierdzić, że wystąpię w telewizji!
 Zapraszam was wszystkich do włączenia TVP Polonia już dziś (środa) o 22:30! Nie spóźnijcie się, na ekranie zagoszczę jedynie przez 5 minut :)

wtorek, 28 kwietnia 2015

Dzień wspaniałości

Słońce wschodzi coraz wcześniej, obecnie około 6:50, co skutkuje budzeniem się wcześniej. Ostatnio moje poranki wyglądają podobnie. Zbieram się szybko do szkoły, większość rzeczy przygotowuję jeszcze wieczorami, aby nie marnować czasu, robię śniadanie, zabieram je do mojego pokoju i dzwonię do rodziny na skype. Rozmawiamy przez jakiś czas, po czym biorę plecak i wychodzę z domu piętnaście minut przed czasem przyjazdu autobusu. W ramach ruchu maszeruję na ostatni przystanek w mojej dzielnicy. Od dwóch tygodni ćwiczymy z Jenn, nie schudłam nic, ale też nic nie przytyłam i oby tak zostało przez kolejne 42 dni. Schudnę w Polsce.

Na historii obijamy się z Susi na całego. W przyszły poniedziałek wszyscy uczący się w tym roku historii USA piszą test STAAR, który trzeba zdać, aby otrzymać dyplom ukończenia szkoły w Teksasie. Żadna z nas nie będzie kończyła tutaj ostatniej klasy, więc nie podchodzimy do testu i powtórki wykorzystujemy na rozmowy.

Na tańcach od ponad tygodnia pracowaliśmy nad projektem "YouTube", który polegał na znalezieniu filmiku z nauką tańca i nauczeniu się z niego choreografii. Postanowiłam podjąć wyzwanie i zatańczyć solo, co z perspektywy czasu uważam za świetny pomysł, jednak wczoraj przed występem nie paliło mi się do tańca. Wybrałam taniec Chloe z Dance Moms pt. "Left in the dark". Nie uczyłam się z tutorialu, pobrałam filmik na telefon i w zwolnionym tempie analizowałam ruchy. Z tego miejsca pragnę podziękować programistom firmy Apple za doskonałą i łatwą w obsłudze funkcję przewijania filmów klatka po klatce. Zawdzięczam wam dobrą ocenę. Wystąpiłam jako ostatnia, kiedy wyszłam na środek, wszyscy zaczęli bić brawo i wiwatować. Kiedy skończyłam tańczyć, o mało nie oszaleli, więc nie mogłam się nie uśmiechnąć. Moim zdaniem poszło mi przeciętnie, bo skakałam jak słoń i chciałam się przy niektórych piruetach, ale oj tam oj tam, nie jestem w studiu tanecznym tylko w szkolnej klasie amatorów. Jednak mam zamiar popracować nad tym tańcem, nagrać się i wstawić wideo na YouTube. Jest to jedna z moich ulubionych choreografii.

W piątek dostałam paczkę z Polski zawierającą moją książkę. Wydrukowaliśmy dwa egzemplarze próbne, przejrzałam całość i zgłosiłam kilka rzeczy do poprawki. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to ja spisałam te 340 stron, na każdej z nich są słowa, słowa, słowa, w sumie jakieś 50.000 słów. Przyniosłam "Wyspę X" do szkoły, aby pochwalić się znajomym i nauczycielowi angielskiego, oczywiście wieść rozniosła się po całej klasie i co najmniej pięćdziesiąt osób wytrzeszczyło na mnie oczy i pogratulowało. Mój kolega z teatru chce kupić dokładnie ten egzemplarz, najlepiej z autografem, więc oczywiście mu go sprzedam. Powiedział, że jak wydam "Wyspę X" po angielsku, to także ją kupi.

Po szkole miałam babysitting, podczas gdy dzieci oglądały film, porozmawiałam przez telefon z dziadkiem, który jest obecnie w USA. Oboje wyczekujemy powrotu do Polski. Do domu wróciłam okrężną drogą, co zajęło mi prawie godzinę, ale nie miałam  ochoty ćwiczyć z Jenn, bo już mnie nudzi powtarzanie programu, który angażuje w kółko te same mięśnie, więc jest się obolałym i zmęczonym bardzo szybko. Poćwiczymy dzisiaj. Potem skończyłam czytać książkę "Four" i poszłam spać wcześnie, aby następnego ranka wstać przed wschodem słońca.

niedziela, 26 kwietnia 2015

Wycieczka do centrum Austin

Wczoraj rano hości zabrali mnie, Mirabelle i Susi do Austin. Wysadzili nas przy kapitolu stanowym, gdzie rozpoczęłyśmy zwiedzanie, a sami pojechali na urodziny Kłapoucha z Kubusia Puchatka, organizowane przez miasto. W Austin prowadzona jest akcja pt. "Keep Austin Weird", w ramach której organizowane są nietypowe wydarzenia, jak np. to. W drodze do Austin wpadłam na pomysł, aby nagrać filmik pokazujący cały dzień i tak też zrobiłam. Na pewno lepiej pokaże wam to miasto. Postaram się przerobić go jak najszybciej i wstawię go tutaj, kiedy będzie gotowy.

Susi znalazła plakat na chodniku


za mną główna ulica Austin

kapitol




pyszna sałatka w azjatyckiej restauracji

nad rzeką Colorado

chłodzimy się po dniu pełnym chodzenia

Spełniłam moje marzenie. Kiedy zamówiłam Tiramisu Frappucino w Starbucksie i zapytali się mnie, jak mam na imię, odpowiedziałam: "Annabeth". Oczywiście, jak to w USA, musieli je źle przeliterować i z jednego imienia zrobili dwa, ale i tak poczułam się jak w Percym Jacksonie, a frappucino było przepyszne.




W piątek pojechaliśmy z hostami do meksykańskiej restauracji Chuy's i zamówiłam zupę tortillową, którą polecała mi Susi. Była pyszna, od teraz będę zamawiać ją wszędzie, ponieważ cała reszta kuchni meksykańskiej jest pełna tłuszczu, a tego mam już w nadmiarze.

piątek, 24 kwietnia 2015

Bomba w szkole

Wczoraj podczas ostatniej lekcji dyrektor nadał komunikat, aby wszyscy uczniowie i nauczyciele udali się natychmiast na boisko futbolowe. Nikt nie wiedział, co się dzieje, ktoś zaczął krzyczeć, że zaraz umrzemy. Spokojnie udaliśmy się na zewnątrz i zaludniliśmy trybuny. Dyrektor wyszedł na boisko i powiedział, że nie wolno nam nigdzie iść, pod żadnym pozorem nie możemy wracać do szkoły. Autobusy odjeżdżały z innego parkingu niż zwykle, dyrektor ogłaszał numer najbliższego autobusu, wtedy ludzie do niego wsiadali, autobus odjeżdżał, po czym ogłaszano kolejny numer. Uczniowie byli sfrustrowani, bo odprawa ciągnęła sie w nieskończoność i nikt nie wiedział dlaczego. Ci, po których przyjechali rodzice, czekali do siedemnastej, musieli odstać swoje w dwóch kolejkach i się wylegitymować. Najpóźniej odjechali posiadacze własnych aut, co jest nielogiczne, gdyż większość z nich pracuje po szkole.

Po powrocie do domu zobaczyłam post na Facebooku z wiadomością, że ewakuowano nas, ponieważ ktoś napisał na drzwiach łazienki, że o 15:50 wybuchnie bomba. Oto Teksas. Dzisiaj rano wszyscy o tym dyskutowali, dowiedziałam się przy okazji, że  mamy żłobek dla dzieci nastoletnich matek z naszej szkoły. Podobno tym matkom nie pozwolono zabrać dzieci podczas ewakuacji i wszyscy są teraz oburzeni. Oczywiście żadnej bomby nie było, podobny żart wykręcili w sąsiedniej szkole całkiem niedawno. Tego typu groźby są dużym przestępstwem i za pomoc w znalezieniu sprawcy można dostać 1000$.



Po szkole udałam się na przechadzkę do domu, w którym dzień wcześniej opiekowałam się dziećmi. Zostawiłam tam okulary, zorientowałam się dopiero rano, minutę przed wyjściem do szkoły. Na szczęście nie były mi niezbędne, jedynie na algebrze nie widziałam zadań na tablicy i musiałam robić zdjęcia telefonem. Przynajmniej miałam trochę ruchu, na dworze było 30 stopni, więc po pół godzinie czułam się jak po wielkim wysiłku. Do tego wieczorem ćwiczyłam z Jenn, idzie nam super.

środa, 22 kwietnia 2015

Dzień czterech wysiłków fizycznych


Ponieważ na tańcach opracowujemy nasz projekt na testy końcowe, czyli tworzymy własną choreografię, postanowiłyśmy z Susi i z Mirabelle zorganizować sleepover. W drodze na ostatnią lekcję krzyknęłam do Susi: „Spotkajmy się przed szkołą” i wskazałam kierunek drzwi. Po ostatnim dzwonku czekałyśmy z Mirabelle na nią w wyznaczonym miejscu, ale się nie pojawiła. Po telefonie i wyjaśnieniach dobiegła do naszego autobusu sekundy przed odjazdem. Susi nigdy nie jeździ autobusem, ponieważ host siostra podwozi ją do szkoły, tylko dwa razy jechała autobusem, raz ze mną, raz z Sophie i już zapomniała, gdzie ma iść. Najważniejsze, że dotarła na czas.

Po szkole poszłyśmy z Susi pobiegać. Jakimś cudem przebiegłam pięć kilometrów bez zatrzymywania się, wszystko dzięki Susi, inaczej poddałabym się z dziesięć razy i co chwila przechodziłabym do marszu, tak mnie nogi bolały. Wcześniej w szkole ćwiczyłam mój taniec, w czwartek tańczę solówkę na ocenę, więc razem z bieganiem miałam zaliczone dwie aktywności fizyczne. Po obiedzie zaczęłyśmy uczyć się choreografii we trzy, jednak zamiast wymyślać coś nowego, zmodyfikowałam mój układ do „Voodoo Doll” (jest na YouTube). Tak będzie prościej, nie tak łatwo wymyślić trio. Następnie zrobiłyśmy workout z Jenn, nie wykonałam poprawnie ani jednego ćwiczenia, moje mięśnie były zbyt zmęczone, jednak każdy ruch jest dobry.

W międzyczasie udało nam się wybrać do parku i nakręcić wywiad z Susi, w którym odpowiada na te same pytania co ja i Mirabelle w dwóch ostatnich filmikach na YouTube. Nie podałam jej naszych odpowiedzi, ponieważ chciałam, żeby wypowiedziała się w stu procentach od siebie, efekt jest świetny, przekonacie się już w przyszłym tygodniu. A oto ostatnie filmiki, jeśli jeszcze ich nie obejrzeliście:


Susi zostaje u nas na drugą noc. Jej rodzina kazała jej spać na kanapie od paru dni, ponieważ kolega jej host brata wpadł na jakiś czas i oddali mu jej pokój. Nie wierzę, że można potraktować wymieńca w ten sposób, w końcu ten pokój to jedyne miejsce, jakie ma w obcym kraju. Na szczęście Jenn uratowała Susi i może normalnie się wyspać przez te dwie noce. Jutro jedziemy razem do szkoły, a po szkole Susi i Mirabelle wracają do swoich domów. Mam wrażenie, że Mirabelle dopiero co się do nas wprowadziła, czas szybko leci! Niech leci jeszcze szybciej, ostatnio strasznie tęsknię za domem. Zostało mi tylko 50 dni! Za każdym razem, kiedy widzę samolot, wyobrażam sobie, że jestem w środku i wracam do Polski i za każdym razem, kiedy wchodzę do garderoby, spoglądam na walizkę i mam ochotę zacząć się pakować, przynajmniej te rzeczy, których już nie używam.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Baza wojskowa

W niedzielę rano wybraliśmy się na wycieczkę do bazy wojskowej w Austin. Raz w roku organizowany jest tam dzień otwarty, każdy chętny może przyjść, obejrzeć wojskowe sprzęty, rozmaite helikoptery, ciężarówki, zapłacić za pomalowanie twarzy swojemu dziecku i zjeść kanapkę z teksańskim BBQ. Na niebie nie było ani jednej chmurki, stopni 31, po prostu patelnia. Uwielbiam taką pogodę!

Na początku udaliśmy się na wielką łąkę, gdzie wystawione były rozmaite helikoptery oraz ciężarówki wojskowe. Weszliśmy do każdej z nich, mogliśmy nawet usiąść w kokpicie. Było bardzo ciekawie, wnętrze wyglądało jak w sterowcu w "Igrzyskach Śmierci", tyle że nie było takie ładne, w wojsku stawiają na funkcjonalność. Sufit i ściany składają się z kabli, zwojów kabli, oraz zwojów ze zwojów kabli. Colt był zachwycony maszynami, podchodził do każdego żołnierza i zadawał mnóstwo pytań, bardzo sensownych zresztą. Rozwaliło mnie "Czy w przestrzeni kosmicznej żyją kosmici?".

Potem twarz Colta została pomalowana w moro, a następnie Colt postrzelał z broni na piankowe kule. Jeff mu pomagał, reszta z nas wypoczęła w cieniu, ponieważ żar lał się z nieba. Zaraz przed południem obejrzeliśmy pokaz powietrzny, gdzie żołnierze demonstrowali akcje ratunkowe z udziałem helikopterów. Z jednej z nadlatujących maszyn zwisał gość na linie długiej na dwadzieścia metrów, helikopter w pewnym momencie zawisł w miejscu, gościa spuścili na ziemię, wtedy przypiął do siebie "poszkodowanego", wciągnęli ich obu na górę i odlecieli. Widzieliśmy też trzech spadochroniarzy, wzór na spadochronach to nie co innego jak flaga Teksasu, do tego każdy z nich w trakcie lotu wytrzasnął znikąd gigantyczną flagę USA. Amerykanie kochają swoją flagę do granic możliwości.

Jeff zjadł kanapkę z brisketem, czyli właśnie tym typowym mięsem z Teksasu, wędzonym dziesięć godzin, po czym wsiedliśmy do samochodu i chcieliśmy odjechać. No właśnie, chcieliśmy, ale nam nie wyszło, ponieważ zaparkowaliśmy w kałuży i zakopaliśmy się w błocie. Poprzedniego dnia była burza i mimo upału gdzieniegdzie wciąż było mokro. Udało nam się wyjechać, kiedy Jeff popchnął samochód, przy okazji pomalowaliśmy opony na brązowo. Przez całą jazdę na lunch do P. Terry's (ulubionego organicznego fast-foodu Jenn) słychać było wirujący pod nami muł.

Zdjęcia z wycieczki:





niedziela, 19 kwietnia 2015

ACT, Olive Garden, burza

Wczoraj rano zdawałam test ACT, który jest potrzebny do dostania się na studia w USA. Nie wiem, po co go zdawałam, nie zamierzam tutaj studiować, jednak nigdy nie wiadomo, co się w życiu zdarzy. Kiedy dwa miesiące temu się na niego zapisałam, coś musiało mi chodzić po głowie. Być może do GEDu w Polsce będą wymagać ACT, być może nie, nieważne. Test już za mną, teraz czekam na wyniki. Oby jak najlepsze, bo podobnie jak przy GED czasu było mało. Jedynie z matmą dałam radę się wyrobić, pozostałe trzy części pełne są strzelaniny. Pociesza mnie fakt, że to nie tylko moja opinia, wszyscy mieli taki sam problem. O dziwo najgorzej poszło mi w zadaniach z przyrody, ponieważ najpierw trzeba było przeczytać dość obszerny opis zjawiska czy eksperymentu, a następnie odpowiedzieć na pytania. Ten test nie sprawdzał wiedzy, ale umiejętność przyswajania wiedzy w bardzo krótkim czasie. Zadań było pięć, zrobiłam tylko cztery, na piąte nie miałam czasu. Zamalowałam losowe kółka na karcie odpowiedzi i z ulgą opuściłam klasę.

Odebrały mnie Jenn i Mirabelle, po czym pojechałyśmy na lunch do Chick-fil-A (czyt. czik-fil-ej). Z moich obserwacji wynika, że jest to ulubiony fast-food Amerykanów. Specjalizuje się w kurczaku, więc nigdy jeszcze tam nie byłam, ponieważ Jenn jest wegetarianką, jednak za każdym razem, kiedy wyjeżdżaliśmy rano na turnieje tenisa i zatrzymywaliśmy się na śniadanie na parkingu z McDonaldem po jednej a z Chick-fil-A po drugiej stronie, cała drużyna szła do tego drugiego, oprócz mnie i trenerek (mam kartę podarunkową do Złotych Łuków). Burger, którego wczoraj zamówiłam, okazał się całkiem niezły, nuggetsy też. Nie jestem fanką burgerów, ale ten był dobry, na pewno o niebo lepszy niż w McDonaldzie, jednak pod Złotymi Łukami mają smaczniejsze frytki.

Wieczorem pojechaliśmy do włoskiej restauracji Olive Garden, która jest uważana za jedną z bardziej prestiżowych i wiecznie oblegana. Wnętrze prezentowało się luksusowo, na stołach białe obrusy, fantazyjne serwetki i kieliszki, czyli prawdziwa restauracja, a nie byle jakie śmieciowe żarcie w fast-foodzie bez drive-thru, który mianuje się restauracją, a takich tu aż nadto. Posiłek składał się z czterech części: najpierw dostaliśmy pieczone na miejscu mini bagietki, następnie dwie wielkie miski sałatek, później nasze zamówienia (wybrałam spaghetti carbonara z kurczakiem i krewetkami), a na koniec firmowe miętowe czekoladki. Colt je uwielbia, więc Jenn poprosiła kelnerkę, czy mogłaby przynieść mu kilka dodatkowych sztuk (normalnie jeden klient = jedna czekoladka) - przyniosła cały kubek :)


Ostatnio weszliśmy w sezon burzowy i co wieczór wali piorunami. Postanowiłam zabawić się w fotografa o jedenastej w nocy:






sobota, 18 kwietnia 2015

Krwisty dzień literatury

W czwartek rano, kiedy weszłam do pierwszej z moich klas, na ławce zastałam książkę. Patrzę, podnoszę, przyglądam się i nie mogę się nadziwić. Otóż okazało się, że z okazji dnia literatury dla nastolatków biblioteka zakupiła kilkadziesiąt popularnych książek, które wylądowały na losowych ławkach w całej szkole. Jedna trafiła się właśnie mi, miłośniczce literatury, nie macie pojęcia, jak się ucieszyłam! Po tym wydarzeniu kocham moją szkołę jeszcze bardziej.



Uwaga! Poniższy paragraf zawiera drastyczne zdjęcia i opisy krwi. Wrażliwych zachęcam do kliknięcia czerwonego krzyżyka w górnym pasku okna.

Na anatomii przeprowadzaliśmy eksperyment, który miał określić naszą grupę krwi. W laboratorium każdy uczeń otrzymał zestaw składający się z alkoholowej chusteczki, igły, specjalnej kartki, na której należało umieścić trzy krople krwi, oraz trzech wykałaczek. Nie wolno było komukolwiek pomagać, pracowaliśmy tylko i wyłącznie z własną krwią. Po oczyszczeniu palca trzeba było wbić w niego igłę. Nie mogłam sie do tego zmusić, ponieważ instynkt podpowiada aby nie ranić siebie, jednak nauczycielka podeszła do naszego stołu i powiedziała "1, 2, 3, Go!", i wbiłam igłę z całej siły jako pierwsza. Wcale nie było tak źle, prawie nie bolało, jednak do tej pory ciarki mnie przechodzą, kiedy wyobrażam sobie wbijanie w swoją skórę igły. Wycisnęłam krew na kartkę, do każdej z trzech kropli dodałam inny płyn: na jedną przeciwciała A, na drugą B, na trzecią wskaźnik determinujący obecność antygenów Rh. Następnie rozmieszalam krew i płyny wykałaczkami. Jeśli w danej kropli pojawiały sie grudki, oznaczało to obecność antygenu. Wyszło mi, że mam 0 Rh-, jednak wiem, że mam 0 Rh+, po prostu wskaźnik Rh nie zawsze działa przy tym eksperymencie. Mimo lekkich niedociągnięć było fajnie, uwielbiam anatomię.



czwartek, 16 kwietnia 2015

Dystryktowy turniej tenisa

Środowy poranek, właściwie noc, 5:25 budzi mnie budzik. Natychmiast zapaliłam światło, inaczej zasnęłabym w mgnieniu oka, a tego dnia zdecydowanie nie miałam czasu na drzemki, ponieważ odbywał się ostatni i najważniejszy turniej tenisa w całym sezonie - turniej dystryktowy. Założyłam czerwoną kolszulkę drużyny, spakowałam jedzenie do plecaka i z rakietą w ręku wymaszerowałam z domu. Poranna bieganina rozbudziła mnie i odzyskałam kontakt z rzeczywistością. Hailey i jej mamy przyjechały po mnie, razem pojechałyśmy na zbiórkę.

Na miejsce dotarłyśmy przed ósmą, dojazd zajął nam bardzo dużo czasu, ponieważ w Austin są gigantyczne korki. Mimo czteropasmówki wlekliśmy się jak w wakacyjny weekend na autostradzie w Polsce. Turniej odbywał się na kortach University of Texas, których było aż czterdzieści! Przez pół godziny rozgrzewalismy się, następnie rozpoczęliśmy turniej. Mój pierwszy mecz był bardzo ciężki, myślałam, że przegram, ale rozkręcałam się i wygrałam 7-10 (graliśmy "games to ten"). Następnie grałam z dziewczyną z bardzo dobrej szkoły, która (szkoła) wygrywa w praktycznie każdej dyscyplinie, ponieważ w tamtym rejonie mieszkają bogaci, których stać na prywatne lekcje dla swoich dzieci. Ku mojemu zaskoczeniu przeciwniczka była bardzo kiepska, odbijała lekko i prosto do mnie, więc mogłam kierować piłkę gdzie tylko chciałam. Wygrałam 6-0, 6-0. Bardzo dużo się nauczyłam podczas tej gry, mogłam poćwiczyć nieodbieralne strzały i świetnie mi poszło. Ta jedna gra była dla mnie kształcącym treningiem!

Trzeci mecz był już w półfinale. Moją przeciwniczką była nadzwyczaj umięśniona afroamerykanka, która zaczęła trenować w wieku sześciu lat, więc oczywiste było, że przegram. No i przegrałam, 2-6, 2-6, jednak jestem dumna z tych czterech wygranych punktów. Ta dziewczyna była bardzo dobra i za każdym razem odbijała bardzo mocno, kierując piłkę na skraj kortu. Wiedziałam, że nie mam szans pokonać jej siłą, więc postawiłam na taktykę. Parę razy udało mi się wcelować piłkę prosto w jej nogi lub tak daleko, że nie mogła do niej dobiec. Jestem z siebie dumna, bo zrobiłam ogromne postępy w te cztery miesiące.

Czekał mnie ostatni mecz, determinujący trzecie miejsce. W międzyczasie oglądałam mecz na korcie 34., ponieważ miałam grać z przegraną osobą. Pod koniec jedna z dziewczyn upadła na kolano i nie mogła dłużej grać, co automatycznie zapewniło mi brąz. W tym turnieju dałam z siebie wszystko i grałam lepiej niż kiedykolwiek, jednak miałam też dużo szczęścia. Z całej drużyny tylko ja i Marta wywalczyłyśmy medale, zajęłam trzecie a ona czwarte miejsce. Jednak nie grałyśmy przeciwko sobie (przegrałabym), ponieważ single dziewcząt, czy jak to się tam po polsku zwie, były podzielone losowo na dwa turnieje. Tylko w ten sposób mogliśmy wyrobić się w jeden dzień. Trenerka zrobiła nam zdjęcie z medalami, muszę w najbliższym czasie do niej pójść i przegrać sobie zdjęcia z całego sezonu. W tym roku exchange students obroniły dumę szkoły :)

Mimo męczącego turnieju nie odpuściłam sobie wieczornych ćwiczeń z Jenn. Całe szczęście, że mam kogoś, kto mnie motywuje, inaczej na bank zasiadłabym przed telewizorem i przełączała kanały, ewentualnie oglądała filmiki na YouTube. Co z tego, że ze zmęczenia nie wykonałam poprawnie 90% ćwiczeń, kto by się przejmował szczegółami! Najważniejsze aby się ruszać :)

środa, 15 kwietnia 2015

Domowy ogród gotowy

Wczoraj dostarczono nam ziemię do ogrodu, więc nareszcie mogłyśmy wypełnić dawno zbudowane drewniane "piaskownice" i zasadzić w nich rośliny. Potrzebowałyśmy specjalnej ziemi, ponieważ ta w naszej okolicy jest jednym wielkim gliniastym bagnem. Przesadziłyśmy rośliny zasadzone wstępnie w doniczkach, które zdążyły wykiełkować, do tego zasiałyśmy różne nasiona: ogórki, arbuzy, cukinie, groch, truskawki, sałatę, paprykę, jalapeńo i pomidory. Już nie mogę się doczekać pierwszych zbiorów, które nastąpią pewnie na przełomie czerwca i maja, czyli zaraz przed moim wyjazdem. Bardzo tęsknię za domem, ale z każdym dniem czuję coraz mocniej, że będę też tęsknić za Ameryką. Mam fantastycznych hostów, na pewno będę rozmawiać z Jenn na FaceTime non stop, do tego będę tęsknić za koleżankami z innych krajów, szczególnie za Susi. Wszystkie wyczekujemy wycieczki do Hiszpanii latem 2016.

Dziś rano miałam ostatni trening tenisa. Odbijałam fatalnie, nie wiem, co się ze mną stało. Akurat w momencie, kiedy się rozgrzałam i odzyskałam kontrolę nad piłką, skończył się trening. O ironio! Mam nadzieję, że na jutrzejszym turnieju, najważniejszym w całym sezonie, będzie czas na rozgrzewkę. Po treningu Hailey, która podwoziła i odwoziła mnie z treningów od stycznia, wręczyła mi Księgę Mormonów. Spodziewałam się jakieś formy "nawrócenia", w końcu w wielu religiach ludzie starają się przekonać innych do swoich wierzeń, jednak zaskoczył mnie fakt, że Księga jest w języku Polskim! Hailey była bardzo miła, nie naciskała, abym przyjęła prezent, oczywiście wzięłam książkę, częściowo z grzeczności, częściowo z ciekawości, ale i tak zostawię ją gdzieś w USA, w końcu mam masakryczny limit bagażu i nie mam zamiaru się "nawracać". Planuję upiec jakiś dobry polski placek dla Hailey oraz dla Alli, bo gdyby nie one, nie mogłabym trenować tenisa.




poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Plan odchudzania z Jenn

Wczoraj wieczorem powiedziałam Jenn, że w tym tygodniu nie zjem nic słodkiego, bo cały czas tyję i w końcu muszę się za siebie wziąć. Zaczęłyśmy rozmawiać o odchudzaniu, po czym Jenn poszła wziąć prysznic a ja udałam się do pokoju. Powtórzyłam wszystkie moje tańce oprócz jednego, które do tej pory wymyśliłam, ponieważ szybko wylatują mi z głowy, a lubię znać choreografię do różnych piosenek, żebym w każdej chwili mogła powtórzyć dowolny taniec.

Kiedy tańczyłam "Chandelier", Jenn zawołała mnie, abym przyszła do salonu. Powiedziała, że najlepsze pomysły jak zwykle przyszły jej do głowy pod prysznicem. Wymyśliła, że od wtorku będziemy odchudzać się razem. Ja przestanę jeść słodycze, ona nie będzie pić CocaColi, wina i jeść frytków. Wyjątkiem są piątkowe wieczory i soboty, inaczej łatwo się poddać, ale bez przesady, nadrabianie niedoboru cukru z całego tygodnia nie jest celem. Postaram się nie jeść słodyczy w ogóle, może w sobotę zjem coś małego. Do tego będziemy jeść małe porcje dinneru i ćwiczyć codziennie z programem na DVD. Moje życie nabrało sensu! Strasznie się cieszę, bo dzięki Jenn naprawdę migę zrzucić parę kilo. Podzielenie się problemem z kimś poza koleżankami bardzo pomogło!

Dzisiaj dostarczą nam ziemię do ogrodu, a po powrocie z treningu tenisa będziemy sadzić rośliny, dlatego właśnie ćwiczenia zaczniemy we wtorek. Jestem bardzo podekscytowana naszym małym ogródkiem, podlewam rośliny codziennie po szkole i uwielbiam patrzeć jak rosną. Mam nadzieję, że choć części z nich będę miała szansę spróbować, w końcu zostało mi jedynie 57 dni.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Odpowiedzi na pytania

Zostałam wczoraj nominowana przez jestemolkaa.blogspot.com do odpowiedzi na poniższe pytania. Uznałam to za ciekawe zajęcie na niedzielne popołudnie, jednak zamiast tego powinnam się chyba zabrać za ćwiczenia, bo na lunch pojechaliśmy do Popeyes i zjadłam 1400 kcal. Następnym razem muszę pamiętać o sprawdzeniu wartości energetycznej przed, a nie po jedzeniu, nie żarłabym tyle. Przy mojej obecnej diecie modlitwa przed posiłkiem nabiera sensu.

Pytania i odpowiedzi:
1. Czemu postanowiłaś założyć bloga?
Czytałam blogi wymieńców od paru dobrych lat i uznałam, że fajnie byłoby mieć własnego bloga. Uważam, że będzie to super pamiątka.

2. Wierzysz w magię?
Moim zdaniem wszystko ma naukowe wyjaśnienie.

3. Większe znaczenie ma dla ciebie liczba komentarzy czy wyświetleń?
Najbardziej cieszę się, kiedy zdobywam stałych czytelników, liczba komentarzy czy wyświetleń niewiele znaczy. Każdy zdesperowany może sobie nabić wyświetleń i skomentować anonimowo nieskończenie wiele razy. Nie ukrywam, że sama odświeżałam swojego bloga po założeniu, codziennie 20-30 razy. Cha cha cha, początki :)

4. Skąd bierzesz pomysły na posty?
Przewijam myślami cały dzień i opisuję to, o czym nie chcę zapomnieć.

5. Jakie masz zainteresowania?
Biznes, astronomia, fizyka (uwielbiam dziwne zjawiska), gimnastyka, taniec, czytanie, pisanie. Lubię też piec, niestety minie trochę czasu, zanim do tego wrócę. Muszę najpierw zgubić parę kilo.

6. Jakie książki lubisz czytać (gatunek)?
Fantasy, przygodowe, biznesowe.

7. Czy uważasz że kom/kom i obs/obs jest dziecinne?
Każdy sposób zdobywania czytelników jest dobry, jednak akurat tego nie używam.

8. Co byś zrobiła, gdybyś dostała pelerynę niewidkę?
Jeździłabym autobusem za darmo.

9. Gdybyś mogła przenieść się do jednego filmu, do którego byś się przeniosła i dlaczego?
Zamienię film na książkę, bo wolę książki od filmów. Wybrałabym "Dzieci z Bullerbyn", ponieważ bardzo mi się podobał tamten świat. Na bank nie chciałabym się przenieść do żadnej z ostatnio czytanych książek, w każdej z nich celem było ocalenie świata w mniejszej lub większej skali, a mi życie miłe.

10. Jakiego egzotycznego dania najbardziej chciałabyś spróbować?
Nie znam egzotycznych dań. Jedyne, o czym teraz myślę, to zupa, schabowy z surówką i babcine wypieki.

11. Gdybyś miała wyjechać na rok na wymianę do innego kraju, gdzie byś pojechała?
Do Włoch, a konkretnie na Sycylię. Z wszystkich odwiedzonych do tej pory miejsc to przypadło mi do gustu najbardziej, do tego jest tam ciepło i język jest ładny. Jedyny problem to dużo glutenu w jedzeniu, ale przeżyłabym, przynajmniej nie byłby to fast-food.

Zgodnie z zasadami powinnam teraz kogoś nominować. Jeśli to przeczytaliście, czujcie się nominowani, napiszcie posta i zostawcie link w komentarzu :)

piątek, 10 kwietnia 2015

O Norwegii, zmysłach i ogrodzie

W środę na anatomii rozpoczęliśmy nowy rozdział, uczymy się teraz o zmysłach. Przez dwie lekcje przeprowadzaliśmy bardzo ciekawe eksperymenty, to była najfajniejsza lekcja do tej pory. Dowiedziałam się mnóstwa interesujących faktów o zmysłach. Zaskakujący był eksperyment testujący dotyk. Przeprowadzaliśmy go w parach, jedna osoba zamykała oczy i wystawiała rękę przed siebie, druga brała dwa długopisy i dotykała nimi po kolei palca, dłoni, przedramienia, ramienia i szyi pierwszej osoby, której zadanie polegało na mówieniu, ile długopisów czuje. Za każdym razem dotknięcia zbliżały się do siebie, aż w pewnym momencie czuć było tylko jedno, a nie dwa. Jednak wbrew pozorom odległość między długopisami byla bardzo duża! Na palcu wyszło mi 1 cm, na dłoni 3, na przedramieniu i na ramieniu 8, na szyi 5. Ten eksperyment pokazywał nam, że nie mamy aż tak wielu receptorów, jak nam się wydaje, wiele z nich obsługuje ten sam nerw, więc wysyłany jest tylko jeden sygnał, a nie dwa.

Drugi świetny eksperyment nazywał się "dziura w dłoni". Do jednego oka przykładało się tubę skręconą z kartki papieru, następnie podnosiło się drugą dłoń na wyskość wzroku i jeździło w przód i w tył, dotykając brzegu tuby. Należało skoncentrować wzrok na obiekcie widzianym przez tubę, a wtedy dłoni widzianej drugim okiem pojawiała się dziura. Genialnie to wyglądało, polecam wykonać coś takiego w domu.

W naszym bakjardowym ogródku dobrze się dzieje. Groch pnie się w górę jak szalony, pomidor także jest wyższy, a wczoraj już druga cukinia dorobiła się liści! Tydzień temu, kiedy Mirabelle jadła gruszkę, wyjęłam z niej pestki i wsadziłam je do plastikowego worka zawinięte w mokry ręcznik papierowy. Zostawiłam pakunek na dworze, żeby było im ciepło, a wczoraj pierwsze z nich wykiełkowało, więc przesadziłam je do doniczki. Tak poinstruowały mnie filmiki na YouTube, mam nadzieję, że coś z tego nasiona wyrośnie oraz że w ten weekend w końcu kupimy ziemię, bo Jenn planuje to od dawna, ale coś jej to nie idzie.

Wczoraj na teatrze mieliśmy suba, czyli zastępczego nauczyciela. Sub = obijanie zaawansowane. Wsadziłam do uszu słuchawki, aby zagłuszyć harmider i zaczęłam czytać "Allegiant". W pewnym momencie nie mogłam się skupić, bo zaczęłam myśleć o kontynuacji "Wyspy X" i miałam taką wenę twórczą, że zaplanowałam fabułę całej drugiej części. Muszę spisać dziś wszystkie te pomysły, żeby nic mi nie umknęło. Niewykluczone, że zmienię wszystko niejednokrotnie, ale po raz pierwszy udało mi się zaplanować akcję krok po kroku, wcześniej miałam w głowie tylko rozpoczęcie i zakończenie, a w środku ziała czarna dziura. Zdaję sobie sprawę, jak dziwnie to zabrzmi, ale nie migę się doczekać spisania całej historii, bo jestem ciekawa, jak potoczą się losy bohaterów. Mój mózg czasami mnie zaskakuje.

Wczoraj po szkole opiekowałam się dziećmi rodziny nr 1, bardzo możliwe, że po raz ostatni w ciagu najbliższych trzech tygodni, ponieważ przyjeżdża do tej kobiety teściowa i jeśli będzie chciała zostać z dziećmi, to opiekunki nie bedą potrzebne. Szkoda, bo miałam zaplanowane aż sześć dni pracy w tym czasie, ale jeśli nie będą mnie potrzebować, to przynajmniej będę mogła zostać po szkole we wtorek czy w czwartek i zacząć pracować nad duetem tanecznym z Larą.

Wieczorem zaczęłam SMSować z Susi, po czym zaproponowałam jej, żebyśmy się przerzuciły na facetime, bo nigdy jeszcze nie używałam tego programu i chcę sprawdzić, czy jest lepszy od skype. Nie mogłyśmy przestać rozmawiać, rozłączyłyśmy się dopiero po dziesiątej, ponieważ rano musiałam wstać wcześnie na trening tenisa. Nauczyłam się narzekać na jedzenie po hiszpańsku, tak się przy tym śmiałyśmy, że uznałyśmy to za dzienny trening (w końcu angażowałyśmy mięśnie brzucha!). Obie narzekamy na niemożność schudnięcia, nic nie pomaga. Tenis? Nic. Jedzenie mniej? Nic. Wychodzenie na ostatnim przystanku? Nic. uzupełniłam wczoraj moją wagę w aplikacji "zdrowie" i bardzo zaskoczył mnie wykres, który idzie do góry szokująco jednostajnie.


Podczas lunchu ustawiłyśmy się w kolejce na stołówce do zakupu biletów na prom, czyli bal maturalny, odpowiednik studniówki. Spotkałam tam nauczycielkę informatyki, z którą miałam lekcje
przez mniej więcej dwa tygodnie na początku roku szkolnego. Pamiętała mnie bardzo dobrze, ponieważ podczas lekcji dużo rozmawiałyśmy, na powitanie mnie przytuliła (jest to typowe powitanie w USA). Wiedziała, że zamierzam rzucić tą klasę, więc kiedy inni pracowali, mogłyśmy się trochę poznać. Dzisiaj dowiedziałam się od niej o wiele więcej. Po zakończeniu studiów przeprowadziła się do Norwegii i tam urodziła trójkę dzieci. Mówi, że na pewno tam wróci, przyjechała z powrotem do USA tylko dlatego, że jej rodzice się rozchorowali. Zapytałam ją, co jest lepszego w Norwegii, powiedziała mi, że przede wszystkim szkoła. W podstawówce nie ma ocen, nauka polega na zabawie, np. dzieci dostają mapę i ich zadaniem jest odnalezienie czegoś, na każdym kroku pobudza się kreatywność. A ja myślałam, że to szkoła w USA jest bardzo kształcąca! Jednak jeśli sama nauczycielka mówi, że w Norwegii edukacja jest na nieporównywalnie wyższym poziomie, to musi to być prawda.

Druga rzecz, która dla niej jest lepsza w Norwegii, to bezpieczeństwo. Pod tym względem trzeba rownież pochwalić Polskę. Dzieci chodzą do szkoły na piechotę i nikt się nie martwi, że zostaną porwane, jedna z córek nauczycielki jeździła rowerem na treningi piłki nożnej i też nie było zagrożenia, ścieżki rowerowe umożliwiały komunikację i odległości były mniejsze niż w USA. Nie jest się tam tak uzależnionym od samochodu jak w Ameryce, każdy ma o wiele więcej ruchu, pieszych widać na każdym kroku, podobnie ma się sytuacja z rowerzystami. Kiedy jej dzieci przyjechały do USA, szybko przytyły 5kg, za to po powrocie do Norwegii zrzuciły to bardzo szybko bez jakiejkolwiek zmiany w diecie. Ja też tak chcę!

Wracając z babysittingu poszłam okrężną drogą w ramach ruchu, zwiedziłam nową dzielnicę. Domy wydają mi się tam ładniejsze, ale to pewnie dlatego, że do tych w mojej dzielnicy zdążyłam się już przyzwyczaić. Do gustu przypadł mi dom z garażem obróconym o 90 stopni:



W autobusie z Mirabelle:



A tak się uczymy na teatrze. Od lewej: uczennica, uczennica, nauczyciel.

środa, 8 kwietnia 2015

Lip-dub

Obiecałam podzielić się z wami linkiem do filmiku z lip-dubu, który kręciliśmy ostatniego dnia szkoły przed Spring Break. Zupełnie wyleciało mi to z głowy, dopiero dziś ktoś przypomniał mi w komentarzu. Postanowiłam natychmiast napisać posta, aby znów nie zapomnieć.

Oto filmik:

Możecie mnie znaleźć w grupie anatomii, nosimy czarne fartuchy i mamy plakat, wywijam kośćmi po lewej stronie ekranu. Zaraz obok stoi kolega z martwym kotem. Mam nadzieję, że wam się spodoba!

wtorek, 7 kwietnia 2015

Upalny poniedziałek pełen zajęć

Mimo że wczoraj poszłam spać o 23:00, dzisiaj obudziłam się o 5:59. Zdecydowałam, że nie ma sensu kłaść się z powrotem spać, znając życie obudziłabym się półmartwa i pozbawiona energii. Postanowiłam spożytkować czas na odchudzanie i zrobiłam "Skalpel wyzwanie" z Ewą Chodakowską. Razem z Susi postanowiłyśmy wziąć udział w wyzwaniu opisanym na poniższych zdjęciach, przyłączyłyśmy się cztery dni temu. Żadnej z nas do tej pory nie udało się wytrwać w jakimkolwiek planie odchudzania więcej niż dwa dni, jednak ten wygląda obiecująco. Ciekawe tylko, jak długo będzie nas motywował. Wolę nie powoływać się na doświadczenie.



 Na historii skończyliśmy oglądać film "The 60's". Obejrzenie całości zajęło nam chyba z tydzień, jednak było warto, bo bardzo zaznajomiliśmy się z tą dekadą. Na algebrze powtarzaliśmy funkcje logarytmowe, odrobiłam także zaległe zadania domowe z zeszłego tygodnia, nazbierało się tego trochę. Na psychologii omawialiśmy inteligencję i dyskutowaliśmy, najlepszą częścią lekcji są historie nauczycielki z życia wzięte i wszelkie dygresje. Podczas lunchu siedziałyśmy tylko we czwórkę - Sophie wyjechała na tydzień na Florydę, Cindy się rozchorowała. Jakoś tak pusto bez nich było. Na teatrze uczyliśmy się monologów z Makbeta, na anatomii mieliśmy kolejny quiz z przedrostków (prefixes) oraz powtórkę z systemu nerwowego. Na tańcach poszliśmy na boisko futbolowe i obeszliśmy je dwa razy w ramach ruchu (logiczne, pal licho taniec), resztę czasu spędziliśmy na study hall, czyli ładnie nazwanym nicnierobieniu. Na angielskim poszliśmy do biblioteki i przy komputerach pracowaliśmy nad nowym projektem - mamy za zadanie wyszukać informacje na wybrany temat i uzupełnić parę tabelek, żeby udowodnić, że się nie obijaliśmy. Wybrałam czarne dziury, od zawsze fascynuję się kosmosem.

Po lekcji podeszła do mnie bibliotekarka i zapytała, czy odebrałam już książkę. Ja na to: "Jaką książkę?". Podeszłyśmy więc do półki z zamówieniami, a tam czekała na mnie trzecia część "Niezgodnej"! AAAAAAA!!!!!! Strasznie się ucieszyłam, podziękowałam jej chyba z dziesięć razy. O książkę pytałam w piątek, a dostałam ją już dziś, jestem pełna podziwu dla biblioteki szkolnej! Zdecydowanie będę za nią tęsknić, kiedy wrócę do Polski.



Po szkole miałam kolejny trening tenisa, jeden z ostatnich. Już rozumiem, dlaczego tak wcześnie kończy się sezon sportów w szkole - przez upały. Było ponad trzydzieści stopni, czułam się jak rozgotowany makaron pieczony na grillu. Nie miałam siły trzymać rakiety w górze, zresztą nie tylko ja. Do tego wiał mocny wiatr, co chwila ktoś nie trafiał w piłkę albo wybijał w out. Pod koniec przywiało nieco chmur, więc odzyskaliśmy część energii. Całe szczęście, że jutrzejszy trening odbędzie się rano, bo w dzień ma być jeszcze goręcej!

Zmęczona, ale zadowolona, prosto po treningu udałam się na babysitting. Opiekowałam się dziećmi już trzeciej rodziny, pracowałam dla nich po raz pierwszy. Muszę przyznać, że nigdy nie spotkałam tak posłusznych dzieci! Chłopcy - 2-letni Jaxon i 7-letni Josh - nie sprawili mi choćby najmniejszego kłopotu! Najprawdziwsze aniołki! Zabrałam ich do parku, mały trzymał mnie za rękę przez cały czas i dzielnie przebierał nogami, duży jechał rowerem po chodniku, co chwila zatrzymywał się, żeby pozostać w zasięgu wzroku, a przez ulicę przechodził bardzo ostrożnie.

W parku zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Bawiło się tam mnóstwo dzieci, może z trzydzieści, do tej pory widziałam co najwyżej pięć jednocześnie, zazwyczaj jedno czy dwa. Do tego odbył się mecz bejsbolu, gdzie grała zgraja dzieciaków z podstawówki, a rodzice grillowali i dobrze się razem bawili. Nie mogłam się nie uśmiechnąć na ten widok :)

Ubawiłam się z Jaxonem na zjeżdżalniach. Za każdym razem, kiedy zjeżdżałam za nim, śmiał się w niebogłosy. Był absolutnie samowystarczalny, o Joshu nie wspominając, wszędzie wspinał się sam i znajdował sobie zajęcia bez niczyjej pomocy. Poćwiczyłam na drążkach, porobiłam fikołki we wszystkie strony, przeszłam każdą część placu zabaw. (Kalorie można spalać wszędzie!) Po powrocie do domu powiedziałam Joshowi, że musi wziąć prysznic, a ten ku mojemu zdziwieniu w ułamku sekundy wyłączył telewizor i udał się grzecznie do łazienki. Z Jaxonem także nie miałam problemów. Po kąpieli włączyłam mu bajkę, położył się na mnie i wypił butelkę mleka. Kiedy jego mama wróciła do domu, przytulił mnie na dobranoc, po czym podwieźli mnie do domu. Szkoda, że dzieciaki z innych rodzin nie są takie grzeczne. Jednak zdążyłam je polubić i nauczyłam się je poskramiać, więc praca nie jest trudna, za to dochodowa.

Do domu wróciłam przed dziewiątą, wzięłam prysznic i zapakowałam lunch. Powinnam się uczyć na test z anatomii, test z psychologii oraz zaległy quiz z psychologii, ale stwierdziłam, że wolę napisać bloga. Nie chcę sobie narobić zaległości, bo potem nie pamiętam, co robiłam danego dnia, a być może kiedyś będę chciała zajrzeć tutaj, żeby odnaleźć szczegóły z mojego pobytu w USA, więc chcę opisać wszystko jak najdokładniej. Nigdy nie wiadomo, co mi się w przyszłości przyda.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Odchwaszczamy ogród, oglądamy filmy i jemy BBQ

Wczoraj rano Jenn źle się poczuła, więc przełożyliśmy wypad do galerii. Pogrążyłam się w lekturze "Insurgent", aż doszłam do końca. Niestety w bibliotece nie było trzeciej części, więc próbowałam znaleźć coś na "Chomikuj". Udało mi się wyszukać polską wersję, jednak kiedy zaczęłam czytać, język był dla mnie jakiś dziwny i książka nie oddawała tych samych emocji, co angielska wersja. Od tłumaczeń nazw frakcji rozbolała mnie głowa, konstrukcje zdań podświadomie konwertowałam na angielski i za każdym razem wydawało mi się, że oryginał brzmi lepiej. Stwierdziłam, że nie będę się męczyć i poczekam, aż ktoś odda książkę do biblioteki szkolnej. Wydaje mi się, że wszystko przez rozpoczęcie serii po angielsku, zarówno w przypadku filmów jak i książek. Gdybym zaczęła od polskiej wersji, nie miałabym tego problemu.

Po południu Jenn poczuła się lepiej i pojechałyśmy do galerii. Lunch zjadłyśmy w nowo otwartej restauracji "Great Wraps Grill", gdzie zamówiłyśmy wegetariańskie wraps, czyli coś takiego:


Nie miałyśmy czasu na zakupy, ponieważ musiałyśmy pojechać do HEB i wyrobić się przed 16:30, żeby Jeff mógł pójść do pracy. Pojechałyśmy do galerii głównie w celu zwrotu mojej torby, która, jak zdecydowałam, jednak nie podoba mi się, więc chcę z powrotem moje 50$. Nie było żadnych problemów, kasę zwrócili na kartę bez komplikacji. Jeśli chodzi o zwroty i reklamacje, to w USA przyjmą wam praktycznie wszystko, czasami nawet bez paragonu.

Wieczorem obejrzałyśmy z Mirabelle "Alvina i wiewiórki". Nie mam pojęcia, co oni w tych Chinach oglądają, ale mam wrażenie, że nic. Śmiałyśmy się w innych momentach - ja wtedy, kiedy powiedzieli coś sarkastycznego, czego Mirabelle nie zajarzyła, a ona w chwilach, w których normalnie śmieją się dzieci. Kiedy zobaczyła faceta w garniturze, który położył nogi na stole, a na stopach miał sandały, wybuchła śmiechem na cały głos z powodu tegoż nietypowego obuwia. Jednak bardzo fajnie spędziłyśmy czas, miło mi się mieszka z powrotem z Mirabelle. Mamy swoje wsparcie jeśli chodzi o powstrzymywanie się od jedzenia, od dwóch dni nie zjadłam nic słodkiego!

Dziś rano szybko zabrałyśmy dzieci z domu, aby Jeff mógł się wyspać. Pojechałyśmy do restauracji z BBQ o nazwie "Rudy's". Jedzenie podano nam w nietypowy sposób - po pierwsze, zamawiało się przy kasie, po drugie, zamówienie otrzymywało się w plastikowej skrzynce jak na napoje, zawinięte w papier. Jadło się na serwetkach, a nie na talerzach, co mi nie przeszkadzało. Prawie nie użyłam sztućców. Naukowcy udowodnili, że jedzenie spożywane rękami smakuje lepiej! Po wizycie w poprzedniej restauracji z prawdziwym teksańskim BBQ wydawało mi się, że to zdecydowanie nie moje smaki, ale tutaj smakowało mi o wiele lepiej. Jenn powiedziała, że jej znajomi z Teksasu, którzy znają się na BBQ, wolą pierwszą z restauracji, które odwiedziłam, natomiast turystom bardziej smakują dania z "Rudy's". Jestę turystę.

Zrób coś dla mięśni i obkręć głowę.

Po powrocie do domu poszłyśmy do ogrodu i wyrywałyśmy chwasty. Pogoda sprzyjała, mżawka zwilżyła grunt i korzenie łatwo wychodziły z ziemi. Mirabelle pomagała nam do samego końca, robiła to po raz pierwszy w życiu. Jenn nawet zrobiła jej zdjęcie z chwastem na pamiątkę :) Nasz ogród wygląda teraz o wiele lepiej, mam nadzieję, że za tydzień w końcu kupimy ziemię i zasadzimy rośliny. Do tej pory posiałyśmy kilka nasion cukinii i grochu w małych doniczkach, aby zaczęły rosnąć, groch wczoraj wykiełkował! Mamy jeszcze nasiona arbuza, papryki, sałaty i czegoś innego, co mi wyleciało z głowy (nie, nie chodzi o nasiona mózgu).

Po odrobieniu lekcji wybrałyśmy się z Mirabelle na spacer. Pokazałam jej, gdzie jest przystanek autobusowy, po czym udałyśmy się do parku. Tam nakręciłyśmy filmiki na YouTube, które dodam już wkrótce na mój kanał. Opowiadamy w nich o USA, mam nadzieję, że wam się spodobają. W czasie spaceru zadzwonił do mnie dziadek, który jest aktualnie w Nowym Jorku i złożył mi życzenia świąteczne. Oboje wyczekujemy powrotu do Polski i tęsknimy za jedzeniem. Jednak ja mam gorzej, bo nie mam w pobliżu ani jednego polskiego sklepu, w "oddalu" też nie. Ciekawe, czy w całym Teksasie znalazłby się choć jeden.

Po spacerze zjadłyśmy dinner po japońsku, a wieczorem obejrzałyśmy z Mirabelle kolejny film, tym razem "Divergent". Tak, wiem, że oglądam go już trzeci raz z rzędu, ale wciągnęłam się w historię Tris całym sercem. Chętnie poszłabym do kina zobaczyć kolejną część, ale po pierwsze nie mam czasu, a po drugie szkoda mi kasy, bo zrujnowałam się w zeszłym miesiącu i moje zestawienie finansowe jest na minusie. Obejrzę film w samolocie za 65 dni!


sobota, 4 kwietnia 2015

Znów mieszkam z Mirabelle

Od dawna przeczuwałam, że los spłata nam takiego figla.

Wstałam bardzo rano, jak to mam w zwyczaju, jednak dziś z innego powodu - o 7:30 musiałam się stawić do pracy. Bawiłam dzieci do 10:00, specjalnie wybrałam sobie poranną zmianę (mogłam się zdecydować na popołudnie), aby mieć jak najwięcej dnia dla siebie a jednocześnie zarobić parę dolarów. Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje - moim zdaniem jest to jedno z najbardziej trafionych przysłów.

Kiedy wróciłam do domu, hości wybyli na śniadanie oraz do kilku sklepów. Nie pojechałam z nimi, ponieważ już jadłam śniadanie, poza tym chciałam porozmawiać z rodzicami. Musiałam ustalić z mamą, czy pojadę na obóz akrobatyczny w sierpniu razem z Mają. Zdecydowałam, że pojadę, przyniesie mi to mnóstwo potencjalnych korzyści (może w końcu coś schudnę, co ty na to, drogi Mózgu?). Fani z Białej Podlaskiej i okolic (oraz wszyscy inni chętni), szykujcie się na spotkanie! Już się nie mogę doczekać, aby was wszystkich poznać!

Pół dnia spędziłam na czytaniu "Insurgent" na werandzie. Pogoda ostatnio jest wspaniała, dzisiaj było 28 stopni. Podczas czytania powieki zaczęły mi ciążyć i nie wiadomo kiedy zdrzemnęłam się na świeżym powietrzu. Później podlałam nasze już wkrótce kiełkujące roślinki, miejmy nadzieję, że coś nam z tych nasion wyrośnie, bo obie z Jenn jesteśmy zielone jeśli chodzi o ogrodnictwo.

Późnym popołudniem napisałam SMS do Mirabelle, która poprzedniego wieczoru zmieniła host rodzinę. Jej hości wyjechali do Chin na dwadzieścia dni, aby adoptować kolejne dziecko, tym razem chłopca. Przeniesiono ją do rodziny, u której mieszkałam przez trzy dni po opuszczeniu Stajni Augiasza. Okazało się, że Mai, wymieniec z Wietnamu, opuściła ten dom miesiąc temu, ponieważ nie mogła wytrzymać w takim tłumie ludzi. Mój czas spędzony u nich wspominam bardzo miło, wszyscy byli radośni i pomocni, ale rzeczywiście życie w takim chaosie przez dłuższy czas może być męczące psychicznie. Mimo to Mirabelle nie dostała pokoju dla siebie, nie wiem dlaczego. Dano jej trzy wybory - a) może mieszkać w pokoju z chłopakami, b) może spać na sofie, c) może spać z host mamą. Wybrała to ostatnie, przynajmniej mogła spokojnie spać na normalnym łóżku. Kiedy powiedziałam o tym Jenn, kazała mi napisać do Mirabelle, żeby napisała do Leah, żeby ta do niej zadzwoniła. I tak w nocy Mirabelle była już u nas w domu. Kiedy Jeff wróci rano z pracy, czeka go niespodzianka.

Razem z Susi codziennie podejmujemy próbę schudnięcia, niestety zaobserwowałyśmy zupełny brak efektów (chyba że efektem nazwiemy dalsze tycie). Mam już tego dość! Dlaczego mój mózg każe mi jeść?! Wszystko przez parę chemikaliów i sygnały elektryczne. Potas i sód wpływające i wypływające z neuronów, dopamina w synapsach. Zwykła chemia i biologia. Takie proste, a jednocześnie takie trudne... Whyyyyyyy........??????????

piątek, 3 kwietnia 2015

Divergentomania i GED

Od dwóch tygodni jestem zakochana w serii "Divergent". Nie rozstaję się z książkami choćby na minutę, czytam teraz drugą część i nawet z nią śpię. Wczoraj oglądałam pierwszy z filmów podczas rozciągania, teraz przeglądam recenzje, ciekawostki i wywiady z autorką. Rozmyślam o elementach, które tak bardzo mnie wciągnęły i analizuję je, aby następnie umieścić je w moich kolejnych książkach. Wiem, jak skończy się ostatni tom, nie raz zaspoilerowano mi zakończenie, ale nie wpływa to na moją miłość do serii. Znam koniec, ale zżera mnie ciekawość, jak do niego dojdzie.

Padłam i wstać nie mogę:


We wtorek odbył się przedostatni turniej tenisa w tym sezonie. Zagrałam tylko dwa mecze - pierwszy wygrałam, drugi przegrałam i w ten sposób odpadłam z gry. Gdybym wcześniej zapoznała się z zasadami tego szczególnego turnieju, rozegrałabym go zupełnie inaczej. Okazało się, że podczas pierwszego meczu ci, którzy zwyciężyli, przechodzili do pierwszej kategorii, a ci, którzy przegrali, do drugiej. Następnie zwycięzcy grali ze zwycięzcami (tutaj znalazłam się ja), a przegrani z przegranymi. Prościej mówiąc, były to dwa osobne turnieje, w każdym można było wygrać to samo - trofea. Nic nie wygrałam, po drugim meczu spędziłam kilka godzin pod dachem pawilonu, jednak nie nudziło mi się, ponieważ miałam przy sobie książkę "Insurgent". Mimo to gdybym wcześniej znała zasady, celowo przegrałabym w pierwszym meczu, po czym znalazłabym się w turnieju przegranych i wygrałabym prześliczne błyszczące trofeum z wzorem flagi amerykańskiej. No trudno, trzeba uczyć się na błędach i iść dalej, lekcja jest nieporównywalnie cenniejsza niż kawałek stojącego metalu. Za to metal cieszy oczy.

W środę także nie poszłam do szkoły, ponieważ zdawałam GED. Centrum zdawania otwarte jest tylko w dni robocze, więc nie miałam wyboru. Nie przepadam za opuszczaniem lekcji, ponieważ jestem w tyle z wszystkich przedmiotów i ciężko to nadrobić w domu, nie wytłumaczę sobie materiału tak dobrze, jak robią to nauczyciele. Po to wymyślono szkołę. Jednak nie straciłam wiele, gdyż w środę odbywały się kolejne, już ostatnie, testy, znowu spędziłabym czas na sali gimnastycznej i na boisku.

Jeff zawiózł mnie do Austin do centrum testowania. Nie stresowałam się, nigdy nie przejmowałam się testami. Jednak kiedy przydzielono mi stanowisko z komputerem i zobaczyłam test z angielskiego, zaczęłam się niepokoić. Po pierwsze, od roku 2010, w którym wydano książkę, z której się uczyłam, test zmienił się nie do poznania. Po drugie, wycięto z niego wszystkie części, w których jestem jako tako dobra, np. poprawianie błędów interpunkcyjnych i pisowni wyrazów w zdaniach. Pozostało najgorsze - czytanie ze zrozumieniem. Okej, przyznaję, nawet w poprawianiu błędów jestem beznadziejna, ale czytanie ze zrozumieniem przedwojennych wypocin jest dla mnie istną torturą w języku ojczystym, nie wspominając o angielskim. Teksty były masakryczne trudne, często skomplikowane i niezrozumiałe, połowa pytań wyjęta z kosmosu, nie wspominając o odpowiedziach, gdzie albo wszystkie pasowały, albo żadna. Uratowało mnie wypracowanie o tłuszczach trans. Przynajmniej pisanie idzie mi dobrze. 

Test z "social studies", czyli historii, geografii, ekonomii i wosu okazał się jeszcze trudniejszy, o ile to w ogóle możliwe. Czasu było tak mało, że nie mogłam dokładnie zrozumieć tekstów, które na domiar złego były tak skomplikowane, że wątpię, aby sami amerykanie je rozumieli. Na przykład miałam fragment przemowy jednego z twórców konstytucji oraz fragment z inauguracji prezydenta XYZ i byłam proszona o porównanie i przeanalizowanie jakiegoś aspektu. Aż mnie mózg rozbolał od trudnych słów, dziwnych zdań, nieznajomych konstrukcji gramatycznych i braku czasu na dokładne czytanie. Ale to nie wszystko! Do tego miałam napisać krótki esej o aferze Waterloo. Dalej nie mam pojęcia, co to w ogóle jest, czarna magia i wszechświaty równoległe. Miałam do dyspozycji tekst, do którego powinnam była się odnieść, skończyło się na tym, że odniosłam się tylko i wyłącznie do niego, i modliłam się, aby to wystarczyło, bo wiedzy nie miałam za grosz. Rozpoznałam jedynie nazwisko prezydenta - Nixon, a to dzięki książkom Roberta Kiyosaki, który skarżył się, że ów prezydent zniósł standard złota i dolar stał się bezwartościowym papierkiem bez pokrycia, działającym tylko dlatego, że ludzie wierzą, że działa. Kiedy dowiedziałam się, że mam pisać jakiś esej, miałam mniej więcej taką minę:






Byłam przekonana, że nie zdam. Na 100%. Serio, poszło mi fatalnie. Po powrocie do domu otrzymałam w mailu wyniki, a kiedy je zobaczyłam, wybałuszyłam oczy ze zdziwienia. Okazało się, że pierwszą część zdałam z honorami, dostałam 172 pkt na 200. Aby otrzymać honory, trzeba zdobyć 170 pkt, jednak do samego zdania wystarczy 150. Druga część poszła mi słabiej, otrzymałam 168 pkt, jednak zdałam i tylko to się liczy. Pozostały mi testy z przyrody i z matematyki, ale nimi się nie martwię ani trochę, te przedmioty idą mi doskonale. Oficjalnie nie muszę wracać do polskiego liceum, jupi! Matura to bzdura!

środa, 1 kwietnia 2015

Poniedziałkowa nuda w szkole

W poniedziałek w szkole nie robiliśmy absolutnie nic. O 11:50 skierowano nas na boisko futbolowe, gdzie mogliśmy zjeść lunch. O 12:30 rozeszliśmy się w cztery miejsca, ja oraz większość moich koleżanek zostałyśmy przydzielone do grupy podążającej do teatru. Tam odbyło się spotkanie z trenerem koszykówki, który miał traumatyczne dzieciństwo. Opowiedział nam swoją historię oraz mówił o narkotykach, papierosach i alkoholu. Wystąpienie zaczął od żartów i myślałam, że zatrudnili kabareciarza, aby zrobić coś z nami w wolnym czasie, ale w pewnym momencie zaczął mówić śmiertelnie poważnie. Większości osób przypadł do gustu, moja koleżanka z tenisa była nim zachwycona, ale dla mnie część jego wystąpienia była nudna do potęgi entej. Jednak jeden moment bardzo mi się podobał - czterech chłopaków usiadło na czterech wiaderkach stojących w kwadracie, każdy skierowany w inną stronę świata. Następnie położyli się na sobie, każdy na kolanach osoby za nim. Prowadzący wyjął wiaderka spod ich piramidy i kazał chłopakom wstać bez przewrócenia się. Mogli to zrobić tylko poprzez podanie sobie rąk. Miało to nas nauczyć, że czasami sami nie możemy się podnieść z kłopotów. Oto zdjęcie przygotowań do zabawy:


Potem grupy zamieniły się miejscami, więc zostałyśmy wysłane do sali gimnastycznej. Tam zeskanowano nasze ID, sprawdzając w ten sposób obecność. Oczywiście znalazła się grupa inteligentnych, którzy akurat tego dnia nie wzięli ze sobą ID oraz grupa inteligentnych inaczej, którzy pocięli/pomalowali/zjedli/zrobili coś jeszcze głupszego ze swoimi odznakami. Usiadłyśmy na widowni i... tyle. Dyrekcja najzwyczajniej w świecie postanowiła zamknąć nas w sali gimnastycznej z braku alternatywy. Całe szczęście, że miałyśmy swoje towarzystwo, inaczej umarłabym z nudów, jednak wszystkie z nas bolały tyłki od najbardziej niewygodnych siedzeń w historii.

Z ulgą opuściłyśmy salę gimnastyczną około trzeciej. Komunikat poinformował nas, że mamy się udać do pierwszej z naszych klas, w moim przypadku jest to historia. Spędziliśmy tam całe trzy minuty! Potem wygonili nas do drugiej klasy, nauczyciel algebry podjął próbę nauczenia nas czegoś, ale zwątpił po pięciu minutach. Po kolejnym dzwonku przeszliśmy do trzeciej klasy, nauczycielka psychologii zdołała wykorzystać ten czas na lekcję. Szybko nadeszła czwarta, czas na powrót do domu!

Ale nie dla mnie. W poniedziałki mam popołudniowe treningi tenisa. Podczas gry szkoda mi się zrobiło, że to jeden z moich ostatnich treningów. Został nam jeszcze tydzień albo dwa, potem turniej dystryktowy i koniec sezonu. Z drugiej strony cieszy mnie fakt, że nie będę musiała wstawać o nieludzko wczesnej godzinie (6:15 - ktoś jest tu rozpuszczony) na poranne treningi. Za to będę musiała uprawiać jakiś inny sport, inaczej zacznę tyć w zastraszającym tempie. Na pewno będę zostawać na tańce po szkole, chcemy z Larą zatańczyć w duecie, a 1. maja otwierają basen osiedlowy, będę tam gościć prawie codziennie.