sobota, 30 maja 2015

Zakończenie przedszkola

Ktoś mi zarzucił w komentarzach, że ostatnio wciąż narzekam. To prawda. Ale gdzieś muszę sobie ponarzekać, a blog jest perfekcyjnym miejscem. Staram się narzekać z dystansem, nie chcę krytykować ludzi, ale idee. Perspektywa opuszczenia USA za 10 dni pobudza moją wyobraźnię i kiedy marzę o krokietach, pierogach, plackach ziemniaczanych, babcinych ciastach, rowerze i rolkach, to krytyka wypływa strumieniami. Muszę się wynarzekać! Oficjalne narzekam na jedzenie i pogodę, bo ileż razy można nastawiać zegar wyzerowany wskutek uderzenia pioruna. Koniec. Wynarzekałam się. Dzisiejszy post będzie optymistyczny. Czyżby dlatego, że nareszcie słońce zaświeciło na bezchmurnym niebie? Bardzo być może.

Dyrekcja wygoniła nas w piątek z budynku szkolnego w porze lunchu, zostaliśmy skierowani na stadion futbolowy. Wybaczcie, muszę "narzeknąć" ostatni raz: kto każe 2,5 tysiącom osób spędzić 80 minut na metalowych trybunach w pełnym słońcu?! Biegiem wyprzedziłam tłum i jakimś cudem udało mi się upolować miejscówkę pod drzewem i zarezerwować miejsca dla wszystkich koleżanek. Rozmawiałyśmy zakończeniu wymiany i o tym, jak będziemy się kontaktować, kiedy wrócimy do naszych krajów. Znajomi Sophie, którzy wrócili z wymiany, powiedzieli, że po powrocie ma się wrażenie, że nigdy się nie wyjechało. Jeszcze nie wróciłam, ale wyobrażam sobie, że po części tak właśnie będę się czuła. Jeśli chodzi o kontaktowanie się ze sobą, to będziemy używać Skypa oraz aplikacji WhatsApp. Dzięki niej można dzwonić za darmo do osób z całego świata, wystarczy mieć internet.

Po lunchu udałyśmy się z Mirabelle i z Susi na tańce, choć akuratniej byłoby powiedzieć, że na kabaret. Prezentowaliśmy nasze choreografie, mieliśmy trzy tygodnie na ich wymyślenie i przećwiczenie oraz na nagranie filmiku i oddanie go nauczycielce. Usiedliśmy na podłodze, zgasiliśmy światło i rozpoczęliśmy show. Nasz filmik poszedł jako drugi. Kiedy wystartował, dostałyśmy z Susi takiej głupawki, że nie mogłam oddychać. Nie pamiętam, kiedy ostatnio się tak śmiałam. Być może nigdy. Zresztą co tu wiele mówić, obejrzyjcie sami: https://www.youtube.com/watch?v=YhoVrPRJKEc.

Resztę lekcji przegadałam z Susi, Mirabelle wciąż była obrażona za wczorajszy incydent podczas lunchu, kiedy poprosiłam ją o powiedzenie czegoś po polsku, a ona się na mnie wkurzyła, że się z niej wyśmiewamy, bo nie potrafi tego wymówić. Nie wiem, co się jej stało, często żartujemy z naszych języków i nikt nie bierze tego na poważnie. Moją misją stało się wytykanie akcentu Susi przynajmniej dziesięć razy dziennie i mamy z tego kupę śmiechu. Mirabelle przez godzinę oglądała chińskie opery mydlane, a my z Susi ukradkiem patrzyłyśmy na ekran i komentowałyśmy sceny. Biedna, miała słuchawki w uszach i nie zdawała sobie sprawy z naszych konspiracji. Nigdy nie zapomnę tego dialogu:
Ja: Ciekawe o czym są te chińskie opery mydlane?
Susi: <piskliwym głosem> "O nie! Ten ryż jest niedogotowany!"

Rozmawiałyśmy także o naszym spotkaniu w Hiszpanii za rok. Wpadłam na pomysł, że zamiast lecieć samolotem, pojadę samochodem, po drodze zgarnę Larę i Sophie, i pojedziemy zwiedzić Paryż. Muszę zrobić prawo jazdy jak najszybciej i jeździć ile się da, aby mieć wprawę. Skoro praktycznie każdy potrafi prowadzić, nie może być to takie trudne! To dopiero byłaby przygoda - samochodem przez trzy kraje, cztery, jeśli liczyć Polskę. Oby poszło zgodnie z planem! Nie mogę się doczekać. Tak się nakręciłyśmy z Susi na wspólną wyprawę, że nie mogę przestać o niej myśleć, mimo że został ponad rok. Zrobiłam także listę celów na najbliższe miesiące, co muszę osiągnąć, jak zarobić na podróż. Wydanie książki upasowało się na górze piramidy jak Maddie Ziegler.

Ostatnią lekcją był angielski, a raczej test końcowy z angielskiego. Pytań było jedynie szesnaście, dziesięciolatek by sobie z nimi poradził. Wystarczyło przeczytać krótki tekst i odpowiedzieć, o czym był, ewentualnie poprawić błędy w zdaniach. Banał. Wszyscy skończyli w paręnaście minut, została nam ponad godzina wolnego czasu. Spożytkowałam go czytając "UnSouled" - trzecią część "Podzielonych", wydaje mi się, że nieprzetłumaczoną na polski, a szkoda, bo książka jest genialna. Oby ją przetłumaczyli, na pewno sporo zarobią. Potem wdałam się w rozmowę z Mirabelle, której przeszedł zły humor i znów jest sobą. Po zakończeniu lekcji podeszłyśmy do nauczyciela - Mirabelle wręczyła mu prezent - pamiątki z Chin, a ja poprosiłam o wspólne zdjęcie. Jestem na siebie zła, bo dalsze ujęcie wyszło zamazane i nie sprawdziłam tego na czas, ale na szczęście bliższe wyszło dobrze. Nauczyciel dał mi swój numer telefonu i poprosił, abym wysłała mu te zdjęcia, po czym zamieniliśmy kilka słów i pożegnaliśmy się. To była nasza ostatnia lekcja z nim W ŻYCIU. Mój mózg nie przyjmuje do wiadomości faktów w tym stylu. Dalej to do mnie nie dociera. A propos końców, dziś był także ostatni dzień, kiedy kończyliśmy szkołę o 16:00. W przyszłym tygodniu kończymy o 12:15, mamy dwa egzaminy dziennie.



Po powrocie ze szkoły pojechaliśmy z hostami na ceremonię zakończenia przedszkola. Colt i jego koleżanka Audrey byli jedynymi, którzy od września pójdą do szkoły, więc wszystko skupiało się na nich. Dzieci było jedynie dwadzieścia, ponieważ do tego przedszkola chodzą jedynie dzieci nauczycieli. Na początku starsze dzieci, czyli od dwóch lat wzwyż, zaśpiewały pioneskę, potem mniejsze dzieci próbowały zrobić to samo, ale to raczej przedszkolanka śpiewała, a one się wierciły, no ale kto się łudzi, że sześciomiesięczny maluch cokolwiek zaśpiewa, nie wspominając o mniejszych dzieciach. Za to wyglądały przesłodko! Po piosenkach Jenn zaprezentowała filmik ze zdjęciami z całego roku szkolnego z wyróżnieniem Colta i Audrey. Pracowałyśmy nad nim do późnej nocy poprzedniego dnia, było warto. Następnie rozdano nagrody w postaci słodyczy - każda z nazw odpowiadała danemu słodyczowi i temu, za co laureat został wyróżniony. Na przykład nagrodę o nazwie batona Almond Joy (migdałowa radość) otrzymywało najbardziej radosne dziecko. Później Colt i Audrey dostali prezenty, dla gości wniesiono mufinki i ciastka Oreo, co stało się moją kolacją i na tym zakończyła się uroczystość.

Zakończenie roku odbywało się w bibliotece szkolnej. Byłam pod wrażeniem jej rozmiarów, książek jest tam mnóstwo, wypatrzyłam kilka mi znanych, np. Percy'ego Jacksona. Na ścianach wiszą plakaty zachęcające do czytania, a na środku znajduje się kanapa, na której zasiadają zaproszeni do szkoły pisarze i czytają dzieciom bajki. Jest tam także pomieszczenie z ponad trzydziestoma komputerami, każde dziecko może przyjść kiedy chce i z nich skorzystać.






piątek, 29 maja 2015

Wycieczka szkolna

W USA pojęcie "school field trip" to nie to samo co polska "wycieczka szkolna". Nikt nie jeździ na ogniska, zielone szkoły, do parków rozrywki, na zwiedzanie miast. Kiedy powiedziałam amerykańskim koleżankom, że w Polsce jeździmy na wycieczki kilkudniowe, to prawie wyszły z siebie i stanęły obok. Tutaj jest nie do pomyślenia, aby zorganizować wycieczkę dla rozrywki. Tak samo nie do pomyślenia jest, aby w podstawówce prowadzić lekcje od 8:00 do 11:50, a potem "przechować" dzieci w świetlicy do 15:00-16:00. Przecież bezcelowa zabawa to strata czasu! W tym czasie dzieci powinny się uczyć! (Jest to autentyczna reakcja Jenn.) Oczywiście nie musi to być siedzenie w ławce i kucie suchych faktów, może być to kreatywna nauka, ale zabawa? Toż to grzech!

W tym roku do Teksasu przyjechała wystawa Body Worlds. Jest to wystawa ludzkiego ciała, podobna do Bodies Revealed, na której byłam w Warszawie latem zeszłego roku (relacja jest na blogu), jednak moim zdaniem mniej ciekawa, nie ma aż tak wielu eksponatów. Nauczycielka anatomii nie mogła przepuścić okazji i zorganizowała wycieczkę. W środę rano wszyscy uczniowie, którzy mają anatomię w tegorocznym planie lekcji, zebrali się na parkingu za szkołą w oczekiwaniu na autobusy. Czekaliśmy bardzo długo, wszystko przez pogodę - oberwanie chmury po raz enty. Wyruszyliśmy z półgodzinnym opóźnieniem, otaczały nas czarne chmury, pioruny trzaskały raz po raz.
nasza cudowna pogoda
Na obejrzenie wystawy mieliśmy dwie godziny, z czego część zajęły prezentacje prowadzone przez trzech pracowników. Czasu było w sam raz na obejrzenie każdego eksponatu i przeczytanie etykiet. Dla porównania dodam, że w Bodies Revealed spędziłam 4-5 godzin, dlatego wydaje mi się ona dokładniejsza i ciekawsza. W Body Worlds dowiedziałam się bardzo ciekawej rzeczy. Jest sześć regionów świata, które zamieszkują tak zwani "centenarians", ludzie długowieczni. Żyją ponad 100 lat, czasami 130, czasami więcej. Naukowcy nie określili, co jest receptą na ich długowieczność (lub ktoś im zakazał, w końcu co by począł rząd, gdyby 67-latek przechodzący na emeryturę żył drugie tyle), jednak znaleziono kilka wspólnych cech - wszyscy ruszają się, pracują w polu od świtu do nocy, żyją zgodnie z przyrodą, nie posiadają wynalazków takich jak smartfony itp. Zachęcam do przeprowadzenia własnych dochodzeń z wujkiem Google.


Ciekawym faktem na temat wycieczek w USA jest to, że płaci za nie dystrykt szkolny, a nie uczeń. W naszym przypadku opłacono również lunch - po zakończeniu zwiedzania dostaliśmy pudełka z Schlotzsky's, zamówienia składaliśmy kilka dni wcześniej. W skład zestawu wchodziła kanapka, czipsy, ciastko, kawałek kiszonego ogórka i miętus. Z jednej strony dobrze, z drugiej źle. Nie rozumiem, dlaczego amerykanie muszą wiecznie kupować gotową paszę. Nie widzą innej opcji. Przez myśl by im nie przeszło, że można samodzielnie przygotować kanapkę, zamiast czipsów zjeść owoc, ciastko upiec w domu. W życiu! Nie rozumiem także, jak można na lekcji omawiać żywność i wartości odżywcze, pójść na wystawę pokazującą jak się zmienia ciało, co się dzieje, kiedy zasyfiamy się toksynami, a potem bezmyślnie żreć to świństwo. Nie ważne, jeszcze tylko 12 dni w cyrku. Jakoś wytrwam. Chyba. W weekend nie pojechaliśmy na zakupy spożywcze z powodu urodzin Colta, więc w tym tygodniu codziennie na obiad jemy fast-foody. Rzygać mi się chce. I przytyłam kolejny kilogram, już dziesiąty. Dzisiejszy posiłek był przyzwoicie zdrowy i smaczny, jednak wczorajszy nie obfitował w wartości odżywcze.

pudło paszy
Po lewej kawałek ogórka, dalej chipsy i pół kanapki o średnicy 15cm.
Drugie pół odłożyłam na bok.
pod kanapką kryło się ciastko i miętus
wczorajszy dinner
frytki, biscuit, krewetki w cieście
dzisiejszy dinner z Chipotle
Dwie walizki spakowane - mała 15 kg, duża 23kg.
Została druga duża, muszę zapytać Św. Mikołaja, jak zmieścić w niej 40kg rzeczy.

wtorek, 26 maja 2015

5 urodziny Colta

W sobotę jeździłymy z Jenn po sklepach, aby kupić wszystko co niezbędne na imprezę urodzinową Colta. W zeszym tygodniu Jenn zamówiła w Costco tort oraz wraps (zawijane kanapki), więc musiałyśmy je odebrać. Do tego kupiłyśmy gotowe talerze krewetek, truskawki, borówki i soczki dla dzieci. W HEB odebrałyśmy trzy porcje sushi, kupiłuśmy także talerze, sztuće oraz batony. Przyjęcie odbywało się w Jumpy Place, baraku z kilkoma pompowanymi zjeżdżalniami i domkami wewnątrz. Temat przewodni - ninja. Jenn była strasznie podekscytowana, dlatego myślałam, że każdy przyjdzie przebrany za ninja itd., mocno się myliłam.

Wieczorem przygotowywałyśmy "dekoracje", z braku lepszego słowa określmy to w ten sposób. Oklejałyśmy etykiety butelek z wodą nowymi etykietami, na których napisane było coś w stylu "Witaj na nindżowym przyjęciu Colta". Do tego przygotowałyśmy udekorowane batony dla każdego dziecka - białe KitKaty z naklejoną kartką "Dziękuję, że wkopnąłeś na moje przyjęcie - Ninja Colt". Jenn dokleiła na górze czarną wstążkę symbolizującą pas w sztukach walki, aby było tematycznie. Wydrukowała także karteczki do postawienia przy jedzeniu, np. "chipsy taekwondo", "poszablowana sałatka owocowa". To tyle, jeśli chodzi o dekoracje w stylu ninja. Zauważyłam, że Amerykanie często nakręcają się na coś, co istnieje tylko w ich wyobraźni.

Przyjęcie miało rozpocząć się o dziesiątej rano, powinniśmy byli dojechać na miejsce piętnaście minut wcześniej. Nie wyszło. W nocy napadało tyle deszczu, że zamknięto kilka głównych dróg, wskutek czego spóźniliśmy się czterdzieści minut na własną imprezę. Wynajęliśmy Jumpy Place na dwie godziny, więc wiele czasu nie zostało, za to właściciele pozwolili zostać nam dłużej z powodu powodzi. Musieliśmy jedynie opróżnić stół z jedzenia, aby inni klienci mogli z niego korzystać.

W porównaniu do polskich imprez urodzinowych, przynajmniej tych, na którzych byłam, jedzenie było jako takie. Kultura w USA jest inna, nikt nie oczekuje jedzenia na przyjęciu. Jenn powiedziała mi, że na większości imprez nie ma nic prócz tortu, choć bywa i tak, że i tego brakuje. Za to na Hawajach ponoć jedzenia jest góra, więc Jenn nigdy w życiu nie zrobiłaby imprezy bez przekąsek. Mimo wszystko wolę polskie przyjęcia, przynajmniej jedzenie nie ogranicza się do kanapek z Tesco i sushi z Biedronki.

Ale to nie jedzenie jest najważniejsze, tylko ludzie. Pod tym względem bawiłam się fantastycznie. Zjechała się cała rodzina i znajomi, do tego koledzy i koleżanki z przedszkola Colta z rodzicami. W sumie przyjechało ponad 30 osób, drugie tyle nie dojechało z powodu warunków na drogach. Z przyjaciółmi Jenn rozmawiałam całą imprezę. Czuję się jak część rodziny, wszyscy mnie znają i mamy bardzo dobry kontakt. Po przyjęciu w Jumpy Place rodzina i przyjaciele przyjechali do nas do domu na afterparty. Jeff pojechał po pizzę, bo impreza bez jedzenia to nie impreza (bez komentarza). Wieczorem pożegnałam się ze wszystkimi słowami "Do zobaczenia w Thanksgiving 2016 lub 2017". Już za nimi tęsknię!

Na zdjęcia i filmiki musicie poczekać do jutra.







Okropna pogoda, burze i woda

Znacie to uczucie, kiedy deszcz pada przez trzy tygodnie, telefon budzi was w środku nocy ostrzegając przed tornadem, kierowca autobusu szkolnego podrzuca każdego pod drzwi, aby nikt nie został porażony piorunem, deszcz pada tak obficie, że nie widać nic, wyschnięta rzeka po latach wraca do życia, ludzie tracą domy lub zyskują nieplanowane baseny w ogrodzie, a w internecie roi się od akcji charytatywnych na pomoc poszkodowanym? Mieszkańcy Teksasu też nie, jednak zmieniło się to kilka dni temu.

http://wiadomosci.onet.pl/swiat/gubernator-teksasu-wprowadzil-stan-wyjatkowy/21s51x

Z indywidualnej perspektywy wygląda to inaczej niż w wiadomościach. Moje miasto, Buda, znajduje się na południu Teksasu, więc aleja tornad nas nie sięga. Od czasu do czasu dolatuje jakaś trąba, wtedy każdy posiadacz iPhone'a zostaje potraktowany brutalnym sygnałem z ostrzeżeniem. Jeśli jesteśmy w szkole, przenoszną nas do klas bez okien. Co prawda nie widziałam ani jednego tornada, ale grasowały w okolicy z pięć razy. Dwa dni temu o drugiej w nocy obudził mnie alarm w telefonie, co wkurzyło mnie dość mocno, bo dźwięk jest przeraźliwy. Wyłączyłam te alarmy już dawno temu, nie mam pojęcia, dlaczego ten się włączył. Hości dostawali alarmy cały poprzedni wieczór, ja nic nie dostałam. Nie wiem, co się stało z moim telefonem w nocy, że zadzwonił. Na szczęście tornado i powódź nie doszły do naszego domu, nie widziałam też zniszczeń w okolicy.

W drodze do szkoły pokonujemy most wybudowany nad mini kanionem. Rzeką, która już nie istnieje. Nie istnieje od dawna. Jednak po ostatnich ulewach zmartwychwstała i płynie szybko silnym prądem. Codziennie jest większa, codziennie w autobusie słychać "och" i "ach". Takiej pogody Teksas nie doświadczył od dekad. Zeszłego lata cieszyłam się, że przyjechałam do stanu susz i upałów, a tu proszę, deszcz specjalnie dla mnie. Jestem ciekawa, kiedy przestanie padać. Na razie się na to nie zapowiada.

Wczoraj znów pracowałam, jak zwykle babysitting. Z okazji "Memorial Day" (dzień upamiętniający wszystkich poległych za ojczyznę), pojechałam z Giną i jej czwórką dzieci do jej rodziców. Tam zjedliśmy tradycyjny amerykański dinner - domowe hamburgery i hot dogi, fasola na słodko, surówka i sałatka ziemniaczana. Na deser arbuz. Bardzo się cieszyłam, że z nimi pojechałam, bo w domu jadłabym resztki z niedzielnego przyjęcia urodzinowego Colta - ochydny tort i pizzę. Mniam! Teraz rozumiecie mój ból.

Wracając do tematu: do domu, w którym opiekuję się dziećmi, musiałam się dostać zaraz po szkole. Od przystanku autobusowego musiałabym przejść jakieś 300-400 metrów. Podczas wsiadania do autobusu na parkingu szkolnym cieszyłam się, że przestało padać i będę mogła normalnie dojść do celu, ale w drodze do naszej dzielnicy tak się rozpadało, jakby ktoś wylewał wodę wiadrami. No to po mnie, pomyślałam, kiedy piorun trzasnął nieopodal. Na szczęście kierowca autobusu ulitował się nad nami i podwiózł każdego pod same drzwi. Przebiegłam dziesięć metrów i wbiegłam do garażu lekko mokra. Nigdy nie doświadczyłam aż tak obfitych opadów.

Kiedy przejeżdżaliśmy przez dzielnicę, gdzie mieszkają rodzice Giny, rowy były pełne wody. Kałuże w ogrodach zamieniły się w jeziora. Na szczęście nikomu woda nie dostała się do domu, ale wyglądało to jak druga Wenecja. W mojej dzielnicy nikomu nie grozi powódź, ale w innych bywa kiepsko. Trenerka tenisa straciła prawie wszystko w powodzi, zbieramy dla niej pieniądze: https://www.crowdrise.com/coachcook/fundraiser/devipuckett

A przy okazji, tytuł tego filmu, który oglądamy na historii to "United 93".

Ze snapchatu Susi:

niedziela, 24 maja 2015

Co robimy na lekcjach

Ten tydzień był pełen obijania się w szkole. Chociaż nie tylko, niektórzy nauczyciele wciąż próbują wpoić nam wiedzę, jedni z większym sukcesem niż inni. Jako że nie napisałam na blogu nic od stosunkowo długiego czasu, streszczę wam, co robimy na każdej z moich lekcji:

1) U.S. History
Nauczyciel stara się jak może, abyśmy się czegoś dowiedzieli. Przyznam, że idzie mu całkiem nieźle, mimo ogólnego rozleniwienia uczniowie są jako tako zainteresowani zajęciami, ze mną na czele. Omawiamy niedawne i obecne dzieje, czyli epokę terroryzmu. Mieliśmy quiz ze znajomości państw na bliskim wschodzie oraz zbiorników wodnych graniczących z nimi, uczymy się, jakie stosunki panują między nimi i co się obecnie tam dzieje. Omówiliśmy przyczyny powstania Al Kaidy, teraz jesteśmy w trakcie oglądania filmu o ataku na WTC, ale nie dokumetalnego, tylko prawdziwego filmu. Nie znam tytułu, może ktoś coś w komentarzach podpowie.

2) Algebra 2
Nie znacie prawdziwej nudy, jeśli nie spędziliście lekcji w tej klasie. Nauczyciel siedzi przy biurku i rozwiązuje zadania na papierze umieszczonym pod rzutnikiem. Powinniśmy obserwować obraz z projektora i rozwiązywać te zadania razem z nim, ale nikomu się nie chce. Nie uczymy się niczego nowego, powtarzamy tylko do egzaminów końcowych. Efekt? Ile uczniów, tyle wyciągniętych telefonów.

3) AP Psychology
Nauczycielka: Guys, work on your projects, you have two papers due on friday! / Pracujcie nad projektami, macie dwa zadania do oddania w piątek!
Uczniowie: Mrs. Wensmann, can we postpone it to monday? / Proszę pani, możemy to przełożyć na poniedziałek?
N: No! You have another two papers due on monday! Get to work! / Nie! W poniedziałek musicie oddać dwie kolejne prace! (10 sekund później) Did I tell you that story about what my daughter did last week? No? Oh my gosh, so... / Opowiadałam wam o tym, co moja córka zrobiła w zeszłym tygodniu? Nie? O Boże, więc...

I tak przegadujemy całą lekcję. Ostatnio dyskutowaliśmy o tym, czy osoby posiadające samochód powinny mieć prawo do opuszczenia terenu szkoły podczas lunchu, aby kupić go gdziekolwiek indziej niż w stołówce. Wszyscy zgadzają się, że szkolne jedzenie jest obrzydliwe. Niestety próbując pojechać do McDonalda czy Taco Bell ryzykuje się złapaniem przez pracowników szkoły, co nie kończy się przyjemnie, jednak wiele osób łamie zakaz. Podobno większość szkół zgadza się na wyjazdy po lunch, ale nasza nie, uczniowie jej za to nienawidzą. Nie rozumiem amerykanów. Ludzie, zróbcie sobie jedzenie w domu i przynieście do szkoły! Żarcie codzienne w fast foodzie zrujnuje wam zdrowie! Szkoda, że rozumie to 20% populacji, z czego tylko 2% wprowadza słowa w życie.

4) Theatre 1
Na początku byłam przekonana, że nasz nauczyciel oszalał. W poniedziałek kazał nam dobrać się w pary, po czym dostaliśmy scenariusze i dziewięć dni, aby zapamiętać prawie dziewięćdziesiąt linijek tekstu na osobę. "Antygona" miała pięćdziesiąt, a na próby mieliśmy ponad miesiąc. Mimo to większość osób nie nauczyła się lub zapomniała roli. Podobnie jak wtedy, pracuję z Brendą i idzie nam całkiem dobrze. Na początku nie wierzyłam, że jesteśmy w stanie nauczyć się tak długiej sceny w tak krótkim czasie, ale przez pięć dni zapamiętałam wszystko. Język jest o wiele łatwiejszy niż w starożytnych sztukach, dialogi są krótkie i mają sens. Nie jest źle.

5) Anatomy & Physiology
Przez czterdzieści minut rozmawiamy z nauczycielką, przez dziesięć uczymy się. Pracujemy także nad powtórką z całego półrocza, odpowiadając na pytania z kserówek. Dostaniemy za to ważną ocenę. Zamiast testu końcowego robimy projekt, musimy opisać wybraną przez nas chorobę, ja zdecydowałam się na osteoporozę, jednak mimo to nauczycielka chce, abyśmy powtórzyli materiał, dlatego rozdała nam powtórki.

6) Dance
Przez ostatnie dwa tygodnie siedzimy z Mirabelle i Susi pod ścianą i rozmawiamy. Teoretycznie powinnyśmy pracować nad własną choreografią, bo jako test końcowy mamy oddać nagranie, na którym tańczymy ułożony przez nas taniec, ale jakoś im się nie pali i nie jestem w stanie zmusić ich do tańca. Nie chcą, to nie, mam kilka filmików z własnymi tańcami na komputerze, mogę oddać którykolwiek i dostać dobrą ocenę. Póki co przegadujemy cały czas. Nie narzekam, jest super, im więcej rozmawiamy, tym więcej czasu nam na to potrzeba i nienawidzimy dzwonka na koniec lekcji.

7) English 3
Ostatnio skończyliśmy czytać "Podzielonych", zakochałam się w tej książce. Nie sądziłam, że kiedykolwiek przeczytam na angielskim coś ciekawego, jestem pozytywnie zaskoczona. Od razy pobrałam drugą część na telefon. W piątek w drodze do autobusu zorientowałam się, że zapomniałam naładować go w nocy i zostało mi 12% baterii, więc zaraz po przyjeździe do szkoły pobiegłam do biblioteki i wypożyczyłam tą książkę, aby się nie nudzić przez cały dzień.

środa, 20 maja 2015

Babysitting 24/7

W niedzielę rano pojechałyśmy z Jenn do Costco. Jest to odpowiednik polskiego Makro, uwielbiam ten sklep. Największym atutem są degustacje - porcje typowo amerykańskie, stoisk przynajmniej dziesięć. Tym razem oferowali ciastka z kremem cytrynowym, smakowe masła, czipsy z salsą z karczochów, bagietkę z sosem pomidorowym, czekoladę naturalnie słodzoną w czterech smakach, mini babeczki z czekolady, krakersy, jogurty pitne, muffinki, serki waniliowy i truskawkowy oraz dwa zaskakujące produkty: proszek witaminowy, który wsypywano do butelki i wręczano klientowi (tak, cała butelka napoju!) oraz kiełbasę! Polską kiełbasę! Do górnej półki było jej daleko, ale przypominała polski wyrób.


W Costco kupiłam paczkę Pop Tarts w trzech smakach, 2,4 kg za 8,39$. W Ameryce słodycze są okropne, wszystko smakuje jak plastik i wiele dałabym za Milkę, lody z miejscowej cukierni, Ptasie Mleczko i placek od babci. Wyjątkiem są właśnie Pop Tarts, do tego Reese's i lody Ben&Jerry's. Upolowałam także serię "Niezgodna" za 45$, to prawie 40% zniżki.

Po południu poszłam do pracy. Rodzina nr 3, której dziećmi się opiekowałam, poleciła mnie nowej rodzinie - nr 4. Wybierali się na wesele i potrzebowali opiekunki od 16:00 do 23:30. Wesele zaczynało się o 17:00, kończyło o 23:00 - Amerykanie nie mają pojęcia, co to znaczy dobra impreza. Nikt tu nie baluje do białego rana, nie ma poprawin, wszyscy są przemili dla każdego napotkanego nieznajomego, ale większość nie ma prawdziwych przyjaciół, choć sądzi, że ma ich mnóstwo. Tylko jacy przyjaciele widują się raz na kwartał, kiedy mieszkają w tym samym mieście? Nie mówiąc już o rodzinie, z którą spotykają się jedynie na dwugodzinnych przyjęciach urodzinowych w restauracjach, na Thanksgiving, Boże Narodzenie i Wielkanoc. Oczywiście nie mówię o każdym, jest wiele wyjątków, ale znaczna część społeczeństwa funkcjonuje w ten sposób. Z braku towarzystwa w USA jest największy procent osób z depresją. Tęsknię za Polską. Jeszcze tylko 20 dni, hurra!

Opiekowałam się dwoma dziewczynkami, dwu- i pięciolatką. Pierwszy raz były to tylko dziewczynki i powiem wam, że było super. Chłopaków zazwyczaj sadzam przed telewizorem i pilnuję, aby nie podpalili domu i nie zatopili garażu, za to z nimi bardzo fajnie spędziłam czas. Zagrałyśmy w grę planszową, pobawiłyśmy się w ogrodzie, zbudowałyśmy fort, a kiedy młodsza poszła spać, ze starszą założyłyśmy salon piękności. Po długim zabiegu miałam cztery rodzaje szminek i błyszczyków na ustach oraz trzy różne pudry i róże na policzkach. Bawiłyśmy się świetnie!

Logan i Reese


Wieczorem dostałam SMS od rodziny nr 1 odnośnie pracy w kolejnym tygodniu. Potrzebowali opiekunki od poniedziałku do piątku, więc stwierdziłam, że czemu nie, więcej kasy dla mnie plus mam okazję zabić nudę. Zgodziłam się i jestem zadowolona, nie brakuje mi na nic czasu, a kasa przypływa. Ostatnio umieram z nudów. W szkole niewiele się dzieje, pracujemy nad projektami, które choć są ciekawe, to praca jest żmudna i monotonna. Wolę słuchać ciekawych wykładów nauczycieli niż sama znajdować informacje. Czasami (bardzo często) nie mam ochoty pracować, więc wyciągam telefon i zajmuję się wszystkim, co normalnie załatwiłabym po szkole, z odpowiadaniem na wasze komentarze i oglądaniem subskrybowanych kanałów YouTube na czele. Kiedy i to odfajkuję, uczę się hiszpańskiego z Duolingo aż bateria w telefonie zejdzie poniżej 10%. W skutek tego po przyjściu do domu nie mam nic do roboty - mogę tylko oglądać TV, choć i to mnie nudzi, i żreć niedobre amerykańskie świństwa. Gdy nie pada, idę na basen, ale tak się składa, że ostatnio leje jak z cebra.
prognoza pogody dla mojego miasta

Zrobiłam dla was kilka zdjęć amerykańskich słodyczy. Wyszydźmy je razem.

"Ciasto kokosowe. Jak domowe!"
Nie sądzę.

Ciasto z orzechami pekan. Także "jak domowe".

MegaLoad. Jeden słodycz nie wystarczy. Zbudujmy z nich piramidy.

Jaki pyszny kolorowy cukier na patyku!

Obrzydliwe żelki. Kwaśne. 

Wierzcie lub nie, ale Twix za wielką wodą smakuje inaczej. Gorzej.
Żeby nie było, że zrzędzę jak stara wiedźma, wstawię zdjęcia tych nielicznych słodyczy, które lubię.




Wczoraj wieczorem znalazłam sobie ciekawe zajęcie, które uwolniło mnie w pewnym stopniu od nudy i monotonnych dni. W zeszłym roku założyłam konto na stronie coursera.com, gdzie oferowane są kursy uniwersyteckie z różnych dziedzin. Wystarczy jedno kliknięcie i jest się zapisanym na dany kurs. Od tamtej pory dostaję od nich maile, i choć wszystkie idą do spamu, to ostatnio natknęłam sie na jeden z nich i odwiedziłam stronę ponownie. Co prawda w tamtym roku nie ukończyłam choćby jednego kursu, ale teraz się to zmieni. Znalazłam bardzo ciekawe kursy z interesującymi mnie zagadnieniami: jeden o sztuce negocjowania, a drugi o fizyce, zatytułowany "How things work", czyli "jak działają rzeczy". Tłumaczy zachowanie przedmiotów w naszym wszechświecie, między innymi mówi o prawach Newtona. Teraz w wolnym czasie oglądam filmiki profesorów ze słynnych uniwersytetów i uczę się. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zrozumiem fizykę, a tu proszę, dwa filmiki i bam!, olśniło mnie. Nareszcie pojęłam różnicę między szybkością a prędkością oraz wiele innych zagadnień. Najchętniej zapisałabym się na wszystkie kursy, ale wiem, że jeśli zacznę zbyt wiele, nie skończę żadnego. Zacznę od tych dwóch.

niedziela, 17 maja 2015

Zakupy z Susi

W sobotę Jenn zawiozła mnie i Susi do outletów na zakupy. Lara praktycznie co tydzień robi coś ze swoją rodziną, więc nie pojechała z nami, Cindy przeprowadziła się w piątek ze swoimi hostami do miasta oddalonego o cztery godziny, więc nie zobaczymy się przez kilka lat, Sophie miała pojechać z hostami na indoor skydiving, a Mirabelle nie może już jeździć na zakupy, bo wydała tak dużo pieniędzy, że mama zagroziła jej blokadą karty kredytowej. W ten sposób zostałyśmy we dwie z Susi, na co nie narzekam, a wręcz przeciwnie.

Weszłyśmy do prawie każdego sklepu. Po raz pierwszy wstąpiłyśmy do Pottery Barn - drogiego sklepu z meblami i akcesoriami do domu, coś a la Ikea, tylko droższego. Spędziłyśmy tam godzinę. Zachwycałam się książką kucharską z przepisami na lody, gdyby nie to, że w większości przepisów potrzebny był specjalny mikser, to bym ją kupiła. Fajnie spędziłyśmy z Susi czas, wyszydziłyśmy dziwne amerykańskie produkty i ponarzekałyśmy na jedzenie. W pobliżu nie było żadnego miejsca z przyzwoitym jedzeniem, więc zamiast opychać się chińszczyzną z glutaminianem poszłyśmy do Starbucksa na Smores Frappucino, na lody oraz na mrożony jogurt. Ten ostatni skonsumowałyśmy w spokoju na ławce na zewnątrz, ciesząc się słońcem i gorącem. Akurat tego dnia deszcz odpuścił. Cieszę się, że byłyśmy tylko we dwie z Susi, przyjemnie spędziłyśmy czas. Normalnie nienawidzę chodzić na zakupy w towarzystwie, męczy mnie to, ale z Susi było super.






sobota, 16 maja 2015

Efekt Carbonaro

W szkole obijamy się do potęgi entej. Czasami mnie to denerwuje, bo chciałabym się nauczyć czegoś ciekawego, skoro i tak jestem prawnie zobowiązana do przebywania w salach lekcyjnych przez ponad połowę dnia. Ostatnio na psychologii mieliśmy pracować nad projektami, więc próbowałam coś z siebie wykrzesać, jednak reszta klasy zaczęła grać w kalambury na środku sali i wydzierać się jak szaleni kibice. Zatkałam uszy i jakimś cudem napisałam jeden z esejów, udało mi się skończyć przed dzwonkiem.

Na poprzedniej lekcji psychologii przez całe pięćdziesiąt minut oglądaliśmy odcinki "Efektu Carbonaro". Jest to program z ukrytymi kamerami, w którym gość wkręca ludzi. Ta luźna lekcja była akurat ciekawa. Oto kilka odcinków:




Mówią, że dowodem na pełne opanowanie drugiego i kolejnych języków jest sen, w którym się ich używa. Już od kilku miesięcy wydawało mi się, że śnię po angielsku, ale nie mogłam być pewna, ponieważ po prostu nie pamiętałam, co, kiedy i w jakim języku powiedziałam. Tak samo jak zapominam, w jakim języku oglądałam ten czy inny film. Nie czuję różnicy. Za to dzisiaj miałam sen po angielsku i jestem pewna w stu procentach. Rozmawiałam w nim z nauczycielką psychologii i po pauzie powiedziałam coś do niej po polsku. Zorientowałam się szybko, że to nie ten język, więc przerzuciłam się z powrotem na angielski. Jako ciekawostkę dodam (przyszli wymieńcy, was to czeka), że na początku wymiany zdarzało mi się odpowiadać po polsku, głównie kiedy musiałam się namyślić przez wypowiedzią, ale zrobić to szybko, lub powiedzieć coś odruchowego, np. tak, tak. Podobnie miałam przy zwracaniu się do psów - nie potrafiłam mówić do nich po angielsku, ponieważ nigdy nie doświadczyłam takiej sytuacji i po prostu nie wiedziałam, co powiedzieć. Dopiero po przysłuchaniu się innym mogłam się przestawić na angielski.

czwartek, 14 maja 2015

Tornado

Wczoraj w naszej okolicy szalało tornado. Byłam w tym czasie w szkole, dyrektor ogłosił alarm. Szkoły w USA są budowane tak, aby automatycznie były schronami, więc nic nam nie groziło. Jedynie ludzie z klas z oknami oraz z sali gimnastycznych musieli się ewakuować. Zbyt wielu szkód to tornado nie narobiło, o niczym nie słyszałam. Co prawda nie oglądam wiadomości, ale gdyby wydarzyła się katastrofa, wszyscy by o niej rozmawiali.

Całe szczęście, że chodzę na babysitting, bo inaczej umarłabym z nudów. Obejrzałam już wszystkie filmy na HBO, skończyłam czytać rozpoczęte serie książek, a na zewnątrz nie wyjdę, bo pada deszcz. Do tego karmią mnie w ramach pracy, co jest fajne w dniach takich jak wczoraj, gdzie po powrocie do domu odkryłam, że na dinner była pizza i tort urodzinowy Colta, oczywiście z proszku. Gdyby to był prawdziwy tort, polski, to bym nie narzekała, tylko zjadła trzy kawałki :)



Nawet "polewa" jest sklepowa:



środa, 13 maja 2015

Deszczowe dni

Od ponad tygodnia przechodzimy przez okres deszczów i burz. Prognoza pogody nie zapowiada poprawy w najbliższych dniach, na szczęście raz na kilka dni potrafi się przejaśnić i udaje mi się wybrać na basen. Ostatnio w drodze powrotnej zmęczyło mnie, lało jak z cebra, ale w końcu i tak byłam mokra. Jedyny powód, dla którego toleruję deszcz, to nasz ogród. Rośliny rosną jak na drożdżach!

W szkole nie robimy prawie nic, więc oglądam jeden film dziennie na telefonie. Wczoraj obejrzałam "Interstellar", który poleciło mi kilka osób i jestem nim zachwycona. Interesuję się kosmosem odkąd pamiętam, więc film był w moim guście. Aktualnie jestem na algebrze i powtarzamy parabole, a że wszystko rozumiem, to wsadziłam słuchawki w uszy i piszę bloga. Na historii skończyliśmy oglądać Forresta Gumpa i przez pozostałe pół godziny przeglądaliśmy sceny usunięte i dodatki specjalne. Na psychologii będziemy kończyć film "Sam", na teatrze pracujemy nad streszczeniami musicali, a że ja swój skończyłam wczoraj, to zacznę oglądać kolejny film - "Jeszcze większe dzieci". Na anatomii robimy projekt, gdzie każdy ma zrobić prezentację na temat wybranej choroby, więc zabiorę się do roboty, bo do piątku muszę oddać notatki z wyszukiwania, a wczoraj nic nie zrobiłam, bo oglądałam film. Na tańcach nie robimy nic, więc będę kontynuować film. Obyśmy też nic nie robili na angielskim.

wtorek, 12 maja 2015

Relay for life

Nie lubię nadawać postom tytułów w języku angielskim. Po pierwsze dlatego, że przeszkadzają mi kiedy czytam cudze blogi, po drugie uważam, że skoro piszę po polsku, to nie powinnam robić wyjątków jeśli chodzi o tytuły, nie ważne jak często i jak mocno ciśnie mnie w ich stronę. Przyznam, że im dłużej jestem w USA, tym częściej mam na to ochotę. Od czasu do czasu wpada mi do głowy ciekawy idiom i kusi mnie, aby nazwać tak posta, jednak powstrzymuję się. Wiem, że wielu moich czytelników nie zna angielskiego lub nie ma wystarczająco wiele praktyki z wyrażeniami kolokwialnymi. Efekt byłby odwrotny od zamierzonego. Jednak tym razem zdecydowałam się na angielski tytuł, ponieważ mimo długiego namysłu nie zdołałam przetłumaczyć go na polski.

W niedzielę po południu pojechałyśmy z Jenn i z chłopcami na wydarzenie pod nazwą "Relay for life". Miało ono na celu upamiętnienie zmarłych na raka oraz pomoc tym, którzy walczą z chorobą. W całym kraju w tym samym dniu odbyły się podobne imprezy. Ludzie z różnych organizacji, od szkół po młodzieżowe grupy kościelne, sprzedawali różnie rzeczy, od ciastek po bransoletki i zbierali pieniądze, które następnie przeznaczą na poszukiwania lekarstwa oraz na pomoc chorym. Organizowane były także aukcje najrozmaitszych przedmiotów - od tortów po karty podarunkowe na siłownię. Z papierowych toreb uformowany był wielki pierścień, ludzie chodzili dookoła jako symbol wsparcia i walki. Każda torba zawierała puszkę z jedzeniem oraz świeczkę, a na niej napisane było imię osoby, która albo zmarła na raka albo wygrała z chorobą. W naszym mieście wydarzenie odbyło się w stołówce jednej ze szkół, która była przeogromna, toreb było kilkaset, może nawet tysiąc, więc pierścień był wielki. Pod wieczór zgaszono światła i zapalono świeczki, Szkot w spódnicy zagrał na dudach smutną melodię i wszyscy obecni przemaszerowali parę okrążeń wewnątrz pierścienia z toreb. Jenn siedziała z Liamem na krześle, za to ja zabrałam Colta do pierścienia, ponieważ bardzo chciał iść. Biedy, rozpłakał się przy wzruszającej melodii i powiedział mi, że tęskni za dziadkiem. Tato Jeffa zmarł właśnie na raka płuc kilka tygodni przed moim przyjazdem do nowych hostów.

Z moich koleżanek przyszły Susi i Lara. Susi przyjechała ze swoimi hostami, za to Lara z młodzieżową grupą z kościoła, do którego uczęszcza jej host rodzina. Grupa ta sprzedawała ciastka udekorowane różowymi polewami i posypkami. Usiadłyśmy na murze na zewnątrz, ponieważ wewnątrz muzyka grała tak głośno, że nie dało się rozmawiać. Spędziłyśmy tam ponad godzinę gawędząc przy muzyce z ciężarówki z lodami. Nakręciłam filmik z Larą odpowiadającą na pytania o Ameryce z serii "Obcokrajowcy o USA", bardzo fajnie wyszło. Mam mnóstwo filmików czekających na opublikowanie, ale się nie spieszę, bo po powrocie do Polski nadejdzie moment, kiedy mi ich zabraknie. Kiedy Susi pojechała do domu, wróciłyśmy z Larą do środka i przeszłyśmy trzydzieści pierścieni. Prawie ochrypłam od rozmawiania i przekrzykiwania muzyki, ale trudno. Trafiłyśmy w międzyczasie do więzienia - w kącie sali stała klatka, za opłatą 5$ wsadzali do niej na pięć minut osobę wybraną przez klienta. Host siostra Lary zapłaciła za nią, a że byłyśmy w trakcie konwersacji i nie chciałam przerywać, to wprosiłam się do środka razem z nią.

Przedszkole Colta i Liama także miało swoje stoisko. Nie wiem, co sprzedawali, pewnie jakieś jedzenie. Piszę o nich dlatego, że chcę wam pokazać poniższe zdjęcie - Liam na kolanach jego przedszkolanki.



niedziela, 10 maja 2015

Lekcje języków i dwie godziny w spożywczaku

W piątek po szkole host tato Susi zawiózł nas i Cindy do domu Mirabelle. Musiałyśmy poczekać parę minut na werandzie, ponieważ Mirabelle wracała ze szkoły autobusem, więc dotarcie do domu zajęło jej więcej czasu niż nam. Chciałyśmy przestraszyć ją, kiedy zaczęła otwierać drzwi, jednak weszła do domu tylnym wejściem i z planu nici. Zamiast tego zapukałyśmy do jej okna i schowałyśmy się, po czym zadzwoniłyśmy dzwonkiem do drzwi. Kiedy otworzyła, uśmiechnęła się na nasz widok i myślałam, że powie coś w stylu "O, jaka miła niespodzianka, a co wy tu robicie?". Wtedy Mirabelle krzyknęła na cały głos i podskoczyła jakby zobaczyła stado grzechotników. Myślałam że padnę ze śmiechu! Nie wiem skąd ta opóźniona reakcja, ale jej mina była bezcenna.

Podzieliłyśmy się z nią planami na resztę dnia, po czym poszłyśmy do domu Sophie, która powinna była o niczym nie wiedzieć. Jednak nasza kochana Mirabelle wysłała jej SMS "Dlaczego nikt mi nie powiedział?!?!?! Susi, Cindy, Maria!!!!!!!". No i po niespodziance. Skonfiskowałyśmy jej telefon, aby nic więcej nie napisała, po czym próbowałyśmy odwrócić kota ogonem. Zaczęłyśmy wypisywać głupoty od czapy, Sophie już sama nie wiedziała, o co Mirabelle chodzi, wymieniałyśmy się telefonem i dopisywałyśmy co popadnie. W końcu Sophie zadzwoniła do nas. To ja trzymałam wtedy telefon, więc postanowiłam nie odbierać i rżnąć głupa, kiedy dostałam SMS "dlaczego nie odebrałaś telefonu?". Udawałam, że nie było żadnego telefonu. Wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie to, że drzwi otworzyła host mama Sophie i krzyknęła "przyszły twoje koleżanki!". Mimo to Sophie była bardzo szczęśliwa, udało nam się poprawić jej humor.

Dinner zgodnie z planem miałyśmy zjeść w meksykańskiej restauracji Spicy Bite. Lara powiedziała, że dołączy do nas o szóstej, ponieważ robiła coś z host siostrą. Została nam prawie godzina, czas ten postanowiłyśmy spędzić w sklepie Walgreens, który jest stosunkowo mały w porównaniu z gigantami typu Walmart czy H-E-B. Kupiłam sobie pomadkę kokosową eos, które są tutaj bardzo popularne i dwie rolki Hubby Bubby do skonsumowania w Polsce ze znajomymi. Potem poszłyśmy do restauracji, przejrzałyśmy menu i pochłonęłyśmy trzy koszyki darmowych nachosów jeszcze zanim pojawiła się Lara. Po jej przyjeździe zamówiłyśmy jedzenie. Postanowiłam spróbować czegoś nowego i jako deser wybrałam sernik smażony w tortilli. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, jednak okazał się całkiem smaczny.





Z braku zajęć postanowiłyśmy wrócić do Walgreens, tym razem na dłużej, aby zobaczyć absolutnie wszystko. Dziewczyny przyglądały się każdemu pojedynczemu artykułowi, jak zwykle zastanawiały się nad zakupem jedzenia dla niemowląt, nie mam pojęcia, ile czasu spędziłyśmy w alejce z kosmetykami. Ogólnie to rozmawiałam z Larą przez cały czas, kiedy reszta wczuwała się w role tajemniczych klientów. Kupiłyśmy dwa opakowania Reese's: w białej czekoladzie oraz zwykłe z kawałkami orzechów. Mniam! Kocham Reese's. Jeśli ich nie znacie, to są to czekoladki nadziewane masłem orzechowym. Kiedyś ich nienawidziłam, ale teraz je uwielbiam. Jest to jeden z nielicznych dobrych amerykańskich słodyczy.



Kiedy wszyscy wrócili do swoich domów, udałyśmy się z Susi do jej domu, gdzie spędziłam noc. Rozmawiałyśmy do 1:30 w nocy. Susi uczyła mnie hiszpańskiego, a ja ją polskiego. Zdanie dnia: "O kurde, zapomniałam!" oraz, kiedy nauczyłam ją zwrotu "proszę pani", "Proszę pani, o kurde, zapomniałam!". Susi powiedziała, że będzie to mówić we wszystkich moich filmikach na YouTube. Po hiszpańsku brzmi to: "Que mierda, no me acuerdo!", gdzie mierda = gówno. Do tego powtórzyłam więcej zwykłych wyrażeń, coś mi jednak w głowie zostało po tej polskiej szkole. Nawet pamiętam ułamek niemieckiego, czego w życiu bym nie podejrzewała. Wracając do domu po zakupach w Walgreens wstąpiłyśmy do parku i z małą pomocą Lary odmieniłam jakiś czasownik w liczbie pojedynczej. Ona podała mi czasownik, co prawda nie pamiętam go już, ale mniejsza o to, odklepałam z pamięci odmianę. Byłam nie mniej zaskoczona niż Lara. Do tego przypomniałam sobie jak się mówi mleko, papuga, motyl i kot.