sobota, 29 listopada 2014

Stwórz własnego misia

Dzisiaj rano ponownie wybrałyśmy się z host mamą na zakupy, ponieważ przeceny wciąż trwały i chciałyśmy pójść do sklepów, które były zamknięte poprzedniego dnia z okazji święta. Nic nie kupiłam, ponieważ wszystkie fajne sklepy były otwarte w nocy i nie potrzebowałam nic więcej, za to fajnie spędziłyśmy czas. Wzięłyśmy ze sobą Colta i Liama, co utrudniało zakupy, ale dzięki temu odkryłam genialny sklep.

Build-a-Bear Workshop to coś, czego nigdy nie zapomnę. Ktoś miał fantastyczny pomysł na biznes. Jest to sklep z pluszakami, gdzie dziecko tworzy własną zabawkę krok po kroku. Mój host brat Colt został klientem, więc dokładnie opiszę wam cały proces:

  1. Wybór pluszaka - na początku dziecko wybiera misia, którego chciałoby mieć. W ofercie są zwykłe misie, misie-króliki, kucyki pony, a w czasie świąt - misie-renifery, tego ostatniego wybrał Colt. Wszystkie stoją na wystawie, aby były dobrze widoczne. Po dokonaniu wyboru z kontenera wyciąga się skórę pluszaka, która jeszcze nie jest wypchana.
  2. Tworzenie charakteru - ze skórą podchodzi się do wielkiego ekranu i ze specjalnej rury wyciąga się materiałowe serce. Należy położyć je na ekranie i zeskanować metkę pluszaka, wtedy serce jest do niego przypisywane. Wybiera się cechy charakteru misia, które są w sercu zapisywane.
  3. Dodatki - przed wypchaniem skóry należy wybrać dodatki, które zostaną włożone do pluszaka. Oczywiście za odpowiednią opłatą. Specjalna maszyna nagrywa wybraną piosenkę lub dźwięk na niewielki okrągły przedmiot, który następnie umieszczany jest w nodze pluszaka i gra, kiedy się go naciśnie. Colt wybrał świąteczną piosenkę o Mikołaju. Innym dodatkiem jest bijące serce, wkłada się je do klatki piersiowej pluszaka, po ściśnięciu serce bije i wydaje bijący dźwięk przez kilkanaście sekund. Trzecim dodatkiem jest zapach, coś w stylu choinki Wunder-Baum zawieszanej w samochodzie. Jest wiele zapachów, dziewczynka przed nami wybrała truskawkowy, Colt nic nie wybrał, ponieważ host mama mu nie pozwoliła.
  4. Wypychanie misia - ze skórą i z dodatkami podchodzi się do maszyny, w której wiruje wata. Pracownik prosi o wszystkie dodatki, które mają być umieszczone w pluszaku. Następnie dziecko bierze do ręki serce i pracownik mówi mu, co ma z nim zrobić, np. "Przyłóż je do czoła, aby o tobie myślał, przyłóż je do serca, aby cię kochał, potrzyj je o skórę, aby cię rozpoznawał..." i wiele innych. Po zakończeniu rytuału miś jest wypychany, pracownik pyta, czy chce się dobrze wypchanego misia, który będzie samodzielnie stał, czy może mięciutkiego misia do przytulana. Wypchana skóra zostaje zaszyta i pluszak jest gotowy.
  5. Akt urodzenia - misia kładzie się na kolejnym ekranie, maszyna go rozpoznaje, można prześwietlić go i zobaczyć "wnętrze", co wygląda tak, że obrazki z cechami charakteru pojawiają się w obrazku misia na ekranie. Niesamowite! Potem misia trzeba nazwać, podać swoje dane osobowe jako rodzica, na zakończenie maszyna drukuje akt urodzenia dla naszego pluszaka.
  6. Ubrania - ostatnim krokiem jest dokupienie ubranek dla misia. Wybór jest tak duży jak w normalnym sklepie z ubraniami. Są sukienki, spodenki, bluzeczki, spódniczki, piżamy, szlafroki, czapki, szaliki, stroje kąpielowe, okulary, buty, wrotki, smycze, opaski do włosów, torebki i wiele innych. Są także ubrania tematyczne na Boże Narodzenie lub z "Krainy Lodu".
  7. Teraz wystarczy zapłacić i można zacząć się bawić!
Tak wyglądał sklep:
część misiów, z których można było wybierać, pod spodem kontenery ze skórami

sklep

tworzenie osobowości, rury z sercami

ubrania z "Krainy Lodu"


Colt wypycha "Rudolpha"


buty

renifer i pani reniferowa

Colt z Rudolphem, właśnie mierzył okulary w którymś ze sklepów
Potem poszliśmy do wielu innych sklepów, między innymi do sklepu z butami dla dzieci. Host mama przypomniała sobie, że kiedy kupiłam u nich świecące buty dla Colta, powiedzieli jej, że jeśli przestaną świecić zanim dziecko z nich wyrośnie, to wymienią je na nowe, identyczne, w tym samym rozmiarze. Okazało się, że nie mieli już tego modelu, więc ku naszemu zdumieniu dali nam inne, lepsze, wyglądające jak samochody policyjne, do tego o rozmiar większe! Myślałam, że po prostu jakoś wymienią baterię, a oni dali kompletnie nową parę butów. Nasz dzień stawał się coraz lepszy.

W drodze powrotnej zajechałyśmy do P. Terry's, czyli tego miejsca z organicznymi hamburgerami, aby kupić lunch przez drive-thru, zamówiłyśmy jedną kanapkę dla Jeffa i napoje gazowane, potem zajechałyśmy do Culver's, gdzie mają te frytki ze słodkich ziemniaków, o których kiedyś pisałam, aby kupić coś dla nas. Wzięłam sałatkę z serem blue cheese, bekonem, kurczakiem i żurawiną, aby zjeść coś bezglutenowego, była przepyszna, będę ją zamawiać za każdym razem!

W samochodzie host mama wpadła na "genialny pomysł, abym stała się sławna". Wymyśliła, żebyśmy kręciły filmiki o życiu w USA, pokazując wszystkie święta i okazje, ona będzie mnie kamerować, a ja będę mówić. Zaczęłam się zachwycać razem z nią, żeby utrwalić jej przekonanie o genialności tego pomysłu. Nie żebym nie wpadła na to wcześniej ;) Ale nic jej nie mówiłam, jeśli uwierzy, że to jej pomysł, to będzie o wiele chętniej mi pomagać i brać we wszystkim udział. Żałowała tylko, że nie sfilmowałyśmy Black Friday, Thanksgiving i Halloween, ale wiele przed nami. Ciekawe, co z tego wyjdzie, często piszę o genialnych planach, których nigdy nie realizuję, głównie z braku czasu, lenistwo się dokłada. Dzisiaj jedziemy kupić choinkę i będziemy ją ubierać, mamy zamiar nakręcić o tym filmik.

Po południu poszłam pobiegać, chyba jeszcze o tym nie pisałam, najwyżej się powtórzę: odkryłam basen w naszej dzielnicy, obok niego znajduje się park i plac zabaw. Basen jest zamknięty, otwierają go na wiosnę, za to z reszty można korzystać. Poćwiczyłam gwiazdę bez rąk, jakaś pani z psem mnie pochwaliła, potem wróciłam do domu okrężną drogą i odkryłam fajną ulicę, gdzie ludzie mieli ogromne ładne domy. Kilka ulic jest aktualnie w budowie, osiedle jest nowe i wciąż się rozrasta. Weszłam do jednego z domów w budowie, ponieważ było późno i pracownicy poszli do domu, a host mama powiedziała mi, że każdy może wchodzić na budowę. Dom wyglądał bardzo ciekawie, na razie nie zabudowali ścian, więc między belkami wszystko było widać. Budowa wygląda identycznie jak w "Domu nie do poznania" i idzie w podobnym tempie. Po kilku dniach budowy ma się już dach.

Wieczorem zbudowaliśmy wspólnie z hostami chatkę z piernika. W sklepie kupiliśmy cały zestaw, wystarczyło otworzyć pudełko i skleić domek za pomocą polewy, a potem go ozdobić. Strasznie mi się to podobało, czułam się jak architekt w bajce o Jasiu u Małgosi. Dekorowałam jedną ze ścian, przeciwną zajęła się host mama z Liamem, trzecią host tato z Coltem, oni także zrobili dach, czwarta ściana została pusta. Moja strona wyszła ładnie, ich części przypominały raczej nawiedzony dom, który ktoś obrzucił papierem toaletowym, więc wspólnie się z nich śmialiśmy. Taki domek to wspaniałe zajęcie dla całej rodzinki, jak spotkacie w sklepie coś podobnego, polecam kupić.

moja strona

strona Jenn i Liama
Później zapakowałam paczkę do Polski, wyszło mi 20 pounds i 10 ounces, ilekolwiek by to nie było, chyba z 9 kg. Cena - 127$, dodajcie sobie to do rachunku, jeśli wyjeżdżacie na wymianę. Mimo wszystko wysłanie paczki jest tego warte, muszę zobaczyć minę Mai, kiedy weźmie do rąk te wszystkie odlotowe rzeczy, które jej kupiłam. Większa część paczki jest właśnie dla niej, ale co ja poradzę, że w sklepach mają tyle genialnych gadżetów dla dzieci!

piątek, 28 listopada 2014

Poprawiny Święta Dziękczynienia oraz gwóźdź programu... BLACK FRIDAY!

Wczoraj nie było bloga (przeraża mnie częstotliwość rozpoczynania postów od tego zdania), ponieważ pisaniem zajmuję się przed snem, a wczoraj nie poszłam spać. Dlaczego? Odpowiedź brzmi: Black Friday. Zanim jednak przejdę do części posta poświęconej zakupom, opowiem wam, co się działo w czwartek od samego rana.

Co roku w czwarty czwartek listopada odbywa się Thanksgiving - Święto Dziękczynienia. Jak wiecie, my obchodziliśmy je w zeszłą sobotę, ponieważ tylko wtedy cała rodzina mogła do nas przyjechać. Za to wczoraj zrobiliśmy poprawiny, jeszcze raz odwiedziła nas mama Jeffa i jej mąż (który tatą Jeffa nie jest). Od rana host mama zajmowała się gotowaniem, ja w tym czasie odkurzyłam cały dom. Host tato spał, ponieważ pracował na nocną zmianę i wrócił do domu o świcie. Tym razem nie było aż tak wielu potraw, zabrakło między innymi indyka, ale nie ubolewam, nie jest to moje ulubione danie. Jednak wszystko było pyszne, zrobiłam zdjęcie stołu zastawionego jedzeniem (mimo to nie umywa się z polskimi ucztami). Część z tego kupiliśmy poprzedniego dnia w Costco, między innymi sernik dyniowy, którego nie ma na zdjęciu. Był bardzo dobry, ale mało sernikowy, w końcu tu nie ma białego sera.

Od lewej: wędzony łosoś, makaron ze szpinakiem, papryką, pomidorkami koktajlowymi oraz sezamem, krewetki z jakimś niedobrym sosem, pieczony łosoś z kremem na wierzchu, pieczone ziemniaki z czymśtam, może śmietaną, krewetki na ostro, kukurydza ze śmietaną na słodko.
Od rana w telewizji oglądaliśmy Macy's Thanksgiving Day Parade, czyli ogromną paradę odbywającą się w Nowym Jorku organizowaną przez sklep Macy's. Setki kolorowych pojazdów, monstrualnych latających balonów, piosenkarzy, artystów i grup tanecznych przeszło ulicami miasta. Najlepszych i najsławniejszych pokazywano w telewizji. Dowiedziałam się od host mamy, że artyści z całego kraju marzą o wzięciu udziału w paradzie, co roku odbywają się przesłuchania i tylko najlepsi mogą wystąpić, oczywiście za odpowiednią opłatą. Wydarzenie na skalę karnawału w Rio. Dziwnie się czułam, kiedy oglądałam tych wszystkich ludzi w czapkach i szalikach, z nieba prószył śnieg, za to u mnie za oknem dwadzieścia parę stopni i ani jednej chmurki na niebie. Paradę możecie obejrzeć tutaj, polecam kliknąć w losowych miejscach i pooglądać: https://www.youtube.com/watch?v=wXQMbQtxLpg

Po obiedzie każdy z nas powiedział, za co jest wdzięczny, ten zwyczaj jest częścią tradycji, podobnie jak łamanie opłatka w Wigilię. Najlepszy był Colt, powiedział że jest wdzięczy na Spider-mana, Transformers i Wojownicze Żółwie Ninja. Host mama zapytała się go, czy jest wdzięczny za jakieś osoby, a on na to, że za Marysię. To było takie słodkie! Po kilku minutach zorientował się, że pominął wszystkich innych i na ucho powiedział host mamie, że następnym razem wspomni też o niej. Następnie rozmawialiśmy, rozmawialiśmy i jeszcze raz rozmawialiśmy, po czym Jeff pojechał do pracy na kolejną nocną zmianę, a ja i Jennifer poszłyśmy się zdrzemnąć. Mama Jeffa została u nas na noc, więc mogła zająć się dziećmi, umożliwiając nam wyjazd na zakupy.

O 21:00 wyjechałyśmy z domu w pełni wypoczęte i gotowe na szalone wyprzedaże w Black Friday, które wbrew pozorom nie zaczynają się w piątek, a w czwartek wieczorem. Sklepy są otwarte przez całą noc, promocje są przeogromne. Większość sklepów oferuje 50% zniżki na absolutnie wszystko bez wyjątków, czasem może być to nawet 60% lub więcej. Wydałam tyle kasy, że do końca wymiany nic chyba nie kupię (żartuję, tak się nie da). Najpierw pojechałyśmy do galerii handlowej i umówiłyśmy się, że spotkamy się przy wyjściu o 00:30. Zaczęłam biegać po wszystkich sklepach, wypatrując ciekawych promocji i towarów. Nieznaczna część sklepów była zamknięta, ponieważ niektórzy właściciele są religijni i uważają, że nie powinno się pracować w święta, ale i tak kupiłam wszystko, czego potrzebowałam, a nawet więcej. W gigantycznym sklepie z ubraniami - JCPenney - kupiłam przepiękne ubranie dla mojej siostry, ale nie mogę powiedzieć, co to jest, bo chcę, żeby miała niespodziankę. Zniżka 60%. W Claire's także coś dla niej kupiłam, zniżka prawie 70%. W kolejnym sklepie kupiłam spodnie, zniżka 50%. Zahaczyłam także o Abercrombie, ostatnio chyba mój ulubiony sklep odzieżowy, kupiłam sweter za 30$, zniżka 50%! Na koniec spotkałyśmy się z host mamą w Macy's, gdzie wypatrzyłyśmy gigantyczną prostokątną patelnię na prąd, jaką chciała kiedyś moja mama, była przeceniona z 50$ na 10$. Szok! Od razu ją kupiłam, nie mam pojęcia, jak ja wrócę do Polski z tymi wszystkimi gratami, ale będę się tym martwić za pół roku. Następnie opuściłyśmy galerię i pojechałyśmy do innych sklepów; najpierw do Michael's, czyli czegoś podobnego do Hobby Lobby (które było nieczynne). Też mieli dużo fajnych gadżetów, ale nie znalazłam nic, co byłoby mi potrzebne. Obok był sklep Old Navy, do którego także poszłyśmy, udało mi się kupić od dawna poszukiwane legginsy za kolano i top z szarymi cekinami. Przecena 50%.

Wróciłyśmy do domu przed trzecią z bagażnikiem wypchanym do granic możliwości, śmiejąc się, że tylko w USA można robić zakupy w środku nocy. Rozmawiałyśmy o sklepach, przecenach i mnóstwie innych rzeczy. Ostatnio coraz lepiej dogadujemy się z Jennifer, ponieważ odkrywamy kolejne łączące nas rzeczy. Mam wrażenie, że nie mogłam trafić na lepszą host mamę, jest po prostu fantastycznie, wydaje mi się, że lepiej być nie może. Życie jak z bajki!

czwartek, 27 listopada 2014

Zakupy w Costco

Dzisiaj pojechaliśmy na zakupy do Costco. Ten sklep jest czymś w stylu naszego Makro, czyli większość rzeczy jest w gigantycznych pudłach, choć nie wszystko, bo można kupić np. książki, filmy i ubrania. Pojechaliśmy tam głównie po pampersy i papier toaletowy, ale kupiliśmy też trochę jedzenia na kolejne Thanksgiving, które odbędzie się jutro. Zaopatrzyliśmy się między innymi w dyniowy sernik, jestem bardzo ciekawa, jak będzie smakował, skoro nikt tu nie słyszał o białym serze. W każdym razie wygląda dobrze.

Host mama powiedziała mi, że ten sklep słynie z degustacji i można się tam najeść do syta, a Colt i Liam zawsze krzyczą "Mamo, kolejne darmowe próbki!", robiąc masę wstydu :D Już przy wejściu dostaliśmy 3 kawałki placka: biszkopt bananowy, dyniowy i orzechowy, o dziwo smakowały jak w Polsce, w ostatnich dniach spotykam coraz więcej dobrego jedzenia! Potem próbowaliśmy chipsów kokosowych, które wyglądały jak przyrumienione płatki migdałowe i były przepyszne, soku z arbuza, który smakował jak drewno, mrożonego sernika włoskiego, który był powalająco dobry, ale nie kupiliśmy go ze względu na ilość nasyconych kwasów tłuszczowych oraz organicznych chipsów, które były jako takie, nie jestem fanką słonych przekąsek. Rzeczywiście najadłam się jak nie wiem co!

Nie było w tym sklepie nic, czego bym wcześniej nie widziała, oprócz jednej rzeczy. Zestaw wszystkich filmów Harry'ego Pottera z kilkoma płytami z materiałem zza kulis stał się moim marzeniem. Kosztował 144$, dla porównania same filmy można było dostać za 45$, więc niezły musi być ten dodatkowy materiał. Z tego, co przeczytałam, wnioskuję że pokazali tam cały etap powstawania filmu i efektów specjalnych. Zrobiłam nawet zdjęcie:



parking przy Costco
jesień w Teksasie
nasze psy w świątecznych kostiumach

środa, 26 listopada 2014

Fantastyczne sklepy

Dziś na śniadanie pojechaliśmy do Cracker Barrel. Jadłam chyba najlepsze śniadanie w życiu! Nigdy bym się nie spodziewała, że jedzenie w USA może być tak dobre, najwyraźniej są miejsca, gdzie można zjeść smaczny posiłek. Zamówiłam Fresh Breakfast Sampler, czyli jajecznicę, bekon, muffinkę jagodową, musli i jogurt waniliowy z wielkimi jeżynami w środku. Ale było dobre! Porcja typowo amerykańska - ogromna, więc muffinkę zabrałam na wynos. W domu zrobiłam jej zdjęcie, ponieważ nie wzięłam aparatu do restauracji, to była jedna z najlepszych muffinek, jaką kiedykolwiek jadłam. Nie żałowali jagód, do tego była mięciutka i mokra, po prostu wzorowa muffinka!

Przed wejściem do restauracji mieli wspaniały sklep z różnymi ciekawymi rzeczami. Coś jak zagraniczna stacja benzynowa dla turystów, kojarzy mi się ze stacjami, które odwiedziłam jadąc autobusem na wycieczkę do Włoch. Znalazłam kilka prezentów, więc wróciłam się do samochodu po portfel, przy okazji zabierając aparat. Zrobiłam kilka zdjęć, część pochodzi z Google:

moja pyszna muffinka jagodowa

tak wyglądało moje śniadanie, tyle że zamiast tych kółek koło jajecznicy zamówiłam bekon
inne przykładowe śniadanie

jeszcze inne przykładowe śniadanie

jeszcze inne przykładowe śniadanie
tak prezentował się lokal z zewnątrz

zbliżenie
wnętrze lokalu, zdjęcie z Google
wnętrze lokalu i z innej perspektywy, zdjęcie także z Google
sklep, zdjęcie z Google
sklep, moje zdjęcie (SŁODYCZE!!!)

Po powrocie do domu oglądałam z host braćmi "Auta", mój ulubiony film animowany razem z "Alvinem i Wiewiórkami" i "Krainą Lodu". Powiem wam, że Polacy spisali się na medal, dubbingując ten film, Amerykanom wyszło to o wiele gorzej. Nie wykorzystali potencjału filmu, zwłaszcza śmiesznych momentów. Zygzak nie ma w sobie tej łobuzerskiej ikry, ma głos starego chłopa, który nie wyraża emocji tak dobrze, jak w polskiej wersji. Charakter Złomka także został zmasakrowany, nie wspominając o Sally, której głos przypomina starą babę. Hip hip hurra polscy aktorzy dubbingowi! Jestem z was dumna!

Po południu pojechaliśmy z host mamą do Hobby Lobby, definitywnie i niezaprzeczalnie mojego ulubionego sklepu z USA. Przypomina on tą część empiku, w której są różne gadżety, tyle że rozszerzoną do rozmiarów wielkiego Tesco. Mają tam dosłownie wszystko. Znajdziecie tam cokolwiek sobie zamarzycie, a jeśli tego nie znajdziecie, to możecie kupić rzeczy, z których to wykonacie. Jeszcze kilka wycieczek do Hobby Lobby i zostanę bankrutem. Dziś mieli promocję 50% na wszystkie artykuły świąteczne, więc zaopatrzyłam się w kilka prezentów. Stoisko z bombkami przechodziło ludzkie wyobrażenie, zrobiłam zdjęcie, wstawiam poniżej. Powalił mnie dział z akcesoriami do pieczenia, widziałam cupcake maker, cupcake holder, cupcake decorator i milion innych akcesoriów do pieczenia muffinek, nie mówiąc o jadalnych dekoracjach w każdym kształcie i kolorze, formach do pieczenia w kształcie głowy Myszki Miki i innych cudeńkach.

Przykładowe zdjęcia asortymentu Hobby Lobby:




















Potem pojechałyśmy do lekarza, ponieważ musiałam mieć tzw. physical, czyli wypełnione przez lekarza dokumenty do szkoły potrzebne za każdym razem, kiedy chce się dołączyć do jakiejkolwiek drużyny sportowej, w moim przypadku jest to tenis. Miałam mieć wizytę już jakiś czas temu, ale chcieli ode mnie 300$ za wizytę, więc podziękowałam. Moja koleżanka Cindy, która jest wymieńcem z Ekwadoru, poleciła mi innego lekarza, do którego właśnie dzisiaj poszłam. Ku mojemu zdziwieniu przebadał mnie za darmo, ponieważ w przeszłości gościł exchange studentów i w ten sposób wita wymieńców w Teksasie :) W przyszły poniedziałek zaczynami trenować!

Zajechałyśmy też z host mamą do Bath&Body Works, gdzie wypróbowałam pięknie pachnące mydła i krem do rąk o zapachu miętowych cukierków, zaopatrzyłam się także w kolejne prezenty. Świąteczny asortyment zajmuje cały sklep, w radiu lecą świąteczne piosenki. Zauważyłam, że symbolem jesieni w USA jest dynia, tak samo jak u nas kolorowe liście, natomiast zapachem i smakiem jesieni jest Pumpkin Spice. Jeszcze niedawno w Bath&Body Works wszystko było w tym temacie. Za to na Święta wszystko jest zimowe, symbolem jest płatek śniegu, za to smakiem i zapachem jest Peppermint, czyli coś co kocham! Jest to zapach miętowych cukierków, nie mylić z miętą. Mięta to tutaj zapach jakby ziołowy, trochę odświeżający, jak guma do żucia. Peppermint jest słodki, przypomina mi miętowe cukierki w czekoladzie z firmy Goplana, takie krążki o średnicy 3-4 cm w ciemnozielonym aluminiowym papierku, może kojarzycie.

Wstąpiłyśmy także do sklepu z ubraniami dla dzieci, gdzie już zaczęła się wyprzedaż na Black Friday. Amerykanie kochają wszystko wyprzedzać: Halloween zaczyna się już we wrześniu, Thanksgiving i Boże Narodzenie dzień po Halloween, a dzień po Thanksgivingu Mikołaj jest WSZĘDZIE! Biznes się kręci, konsumpcja idzie pełną parą. Kupiłam siostrze jeden fajny ciuch za 8$, normalna cena to 30$, więc jest różnica.

wtorek, 25 listopada 2014

Wycieczka do zoo

W tym tygodniu mam wolne z okazji Thanksgivingu, więc cieszę się wolnym czasem i marnuję go na wszystkie możliwe sposoby. A tak na serio to pracuję nad książką, nad solówką, nad konkursami pisarskimi, sporo mam do roboty. Oczywiście zmuszenie się do pracy jest nie lada wyzwaniem, nawet kiedy nudzi mi się na maksa, ale jak już zacznę coś robić, to się wciągam i daję z siebie wszystko.

Rano przerobiłam dwa rozdziały książki, rozprawiając się ze zgrają błędów stylistycznych i stadem rozmaitych byków. Wzięłam się za czytanie "Percy Jackson's Greek Gods", obejrzałam film "Knights of the South Bronx" (o szachach, polecam), udało mi się nawet poskypować z przyjaciółką przez jakieś trzy minuty i ponarzekać na tęsknotę za polskim jedzeniem. Musiałam szybko się zmywać, ponieważ hości zaplanowali kolejną wycieczkę, jako że host tato dziś nie pracował i mogliśmy zrobić coś wspólnie.

Pojechaliśmy do zoo. Nie do jakiegoś ogromnego zoo z wszystkimi zwierzętami świata, ale do małego zoo, za to bardzo przyjaznego zwierzętom, spokojnego i naturalnego. Jeśli oglądaliście film "Kupiliśmy Zoo", to wyglądało to podobnie, tylko mieli więcej zwierząt. Najbardziej podobała mi się sowa z gatunku największych sów na świecie, była naprawdę piękna, brązowa, wyglądała jak co niektóre sowy z Harry'ego Pottera. Na drugim miejscu była gadająca papuga; kiedy się koło niej przechodziło, krakała "I love you", "Hello", "Hey babe". Niesamowite jest dla mnie to, że człowiek nie jest jedyną istotą, która potrafi mówić. Co prawda papuga nie ma pojęcia, o czym trajkocze, ale kto wie, jak się rozwinie jej mózg za milion lat.

Byłam świadkiem karmienia białego tygrysa, pięknego lwa i dwóch panter. Kiedy lew wyczuł, że zbliża się zookeeper, aby go nakarmić, zaczął chodzić wzdłuż klatki i walić ogonem w metalowe pręty jak szalony. Niezłe ADHD. Zookeeper przyniósł dla niego dwa kurczaki w workach foliowych, rozpakował je, rozerwał na części i rzucał je przez kraty, a lew skakał i je łapał. Jeszcze lepszy był tygrys; pracownik zawieszał mu części kurczaków wysoko na między prętami klatki, a ten skakał z gracją i pochłaniał je w całości, kośćmi także nie gardził. Jedna dziewczyna nagrała go na iPadzie, a zookeeper powiedział, że daje jej oficjalne pozwolenie na wstawienie filmiku na youtube :) Pantery przeszły same siebie i o mało co się nie pozabijały, kiedy zookeeper się zbliżał, je także nagrałam. Może wstawię te filmiki na youtube, na razie zadowolcie się zdjęciami:

































Po powrocie z zoo obejrzeliśmy z hostami trzecią część "Piratów z Karaibów". Następnie zmusiłam się do roboty pokonując lenia, który mnie ostatnio nawiedził, i poszłam na strych, którzy jest po prostu wielkim pokojem z pudłami, które przesunęłam w kąt kilka dni temu, tworząc w ten sposób pokój do tańca, tyle że bez luster, i zabrałam się za kończenie solówki. Wymyśliłam już cały taniec, pozostaje tylko przyciąć piosenkę, nagrać się i pokazać choreografię trenerce, może jej się spodoba. Dużo pracy przede mną.

Na koniec zdjęcia teksańskiego country, potocznie zwanego zadupiem: