czwartek, 30 października 2014

Google Street View

Mój ambitny plan powrotu do biegania nie wypalił. Po powrocie ze szkoły skończyłam rozpakowywanie ciuchów i organizowanie garderoby. W Ameryce szafy są wbudowane w ścianę, czasami trzeba przesunąć drzwi, aby się do nich dostać, innym razem wchodzi się do nich jak do osobnego pokoju. Ja posiadam ten drugi typ. Wczoraj host tato opróżnił moją garderobę z plastikowych pudeł z rzeczami i wyniósł je na strych, więc nareszcie mogłam rozpakować walizkę do końca. Potem obejrzałam "Nie ma to jak statek", pierwszy raz w życiu mam telewizor w pokoju, do tego z nagrywarką, więc korzystam, jak mogę, nagrywając seriale lecące nocą. Moim zdaniem te stare seriale są lepsze od nowych.

Potem host mama wróciła do domu i zjedliśmy razem obiad, wyjątkowo była nim pizza. Po obiedzie chciałam pobiegać, ale rozmowa z hostami przeciągnęła się aż zaszło słońce, więc przełożyłam plan na inny dzień. Przyniosłam komputer do salonu, aby odrobić zadanie domowe (nauczyciele umieszczają wszystkie materiały w internecie), ale trochę nie wypaliło, rozmawiałam z hostami przez cały czas :) Cieszę się, że trafiłam na tak wspaniałą rodzinę! Pokazałam im moje miasto na facebooku, nie mogli uwierzyć, że mam 100 metrów do Stokrotki, jeśli skręcę w lewo, i 100 metrów do Biedronki, jeśli skręcę w prawo. Do tego szkoła po drugiej stronie ulicy, lodziarnia za rogiem, warzywniak - wszystko blisko! W Ameryce tak nie ma - bez samochodu umrzecie z głodu, bo nie dojdziecie do sklepu na czas. A do szkoły trzeba by iść pół dnia. Pokazałam im także Galerię Rzeszów, to też była dla nich nowość. Co prawda są tu galerie handlowe, ale nie ma w nich aż tak wielu sklepów. Zdziwiło ich, że każda marka ma osobny sklep, zazwyczaj bardzo mały, czasem wielkości pokoju. Tutaj marki łączą się i wystarczy pójść do jednego sklepu, aby kupić wszystkie ubrania. Nowością dla nich były także księgarnie typu Empik i sklepy spożywcze typu "Piotr i Paweł" w galeriach - tutaj tego nie ma. W Polsce w większości galerii jest McDonald's, często także Subway lub KFC, jednak pierwszy z tych fast-foodów w każdym szanującym się centrum handlowym znajdziemy. Nie w Ameryce! McDonald's został zepchnięty z pozycji najpopularniejszej fast-foodowni na rzecz kilkunastu innych konkurencyjnych marek, np. Sonic, Whataburger, Taco Bell, Starbucks, KFC, Burger King i wielu innych. Jednak w galeriach tego także brakuje! Większość restauracji to małe marki, niezbyt znane. Popularne fast-foody znajdują się w osobnych wielkich budynkach.

Kolejna rzecz, która zdziwiła moich hostów, to wielkość działek, głównie na wsi. W USA za domem ma się kilka metrów ogrodu i płot. W Polsce często jest to kilkadziesiąt, a nawet kilkaset metrów, mamy wielkie ogrody, niektórzy hodują zwierzęta, dobudowują dodatkowe budynki, składają w ogrodach drewno na opał, itp. W Ameryce to rzadkość. Nie ma na to miejsca. Kto ma większy ogród, ten buduje w nim basen lub sadzi krzak. Tyle.

w szkolnej łazience pojawiła się odpowiedź xD

środa, 29 października 2014

Klub szachowy

Dziś po szkole odbyło się pierwsze spotkanie klubu szachowego. Od tygodnia w codziennych ogłoszeniach wygłaszanych przez dyrektora szkoły podczas drugiej lekcji wspomniane było o założeniu tego klubu. Oczywiście nie mogłam nie pójść, kocham grać w szachy! W ostatnich latach grałam bardzo rzadko, więc uznałam to za sprzyjającą okoliczność do powrócenia do gry mojego dzieciństwa, kiedy to grałam z przyjaciółką w szachy na świetlicy każdego dnia. Zgadnijcie, ile osób przyszło. Tam-tara-dam... Cztery! Do szkoły chodzi 2500 uczniów, a przyszło jedynie czworo, wyobrażacie to sobie?! Spodziewałam się tłumu, no ale nie ważne, w sumie niewielka liczba członków ma mnóstwo zalet. Zostałam mianowana wiceprezesem klubu, nauczyciel powiedział, że na razie mamy tylko prezesa, więc się zgłosiłam na stanowisko jego zastępcy. Ktoś inny został sekretarzem, kolejny ktoś jeszcze kimś innym, już nie pamiętam kim. Pewnie myślicie sobie, co za profesjonalna i odpowiedzialna posada, itp. itd. No więc pozwólcie, że coś wam wyjaśnię. Tak naprawdę nic nie robię. Nauczyciel powiedział, że możemy sobie wybrać dowolne posady, żeby wpisać je do aplikacji na uniwersytet :D W rzeczywistości mamy jedynie grać w szachy i dobrze się bawić. To mi odpowiada :)

Po powrocie ze szkoły zjadłam obiad z hostami, zawsze jemy razem, co mi się podoba, bo możemy porozmawiać i spędzić razem czas. Potem host mama zabrała się za farbowanie koszulki, ponieważ jutro w jej szkole jest dzień z lat osiemdziesiątych, a w sklepie z ubraniami nie mogła znaleźć nic odpowiedniego, więc zdecydowała się zafarbować biały T-shirt samodzielnie. Przyłączyłam się do twórczej pracy; wyjęłam moje Play-Doh, które kiedyś było mózgiem na psychologii i zrobiłam coś, co będzie mi potrzebne na Halloween. Zgadujcie, za kogo się przebiorę, o wszystkim opowiem w weekend :)

coż to takiego... hmmm...

dziś na drzwiach toalety w szkole

osiedlowe skrzynki na listy


wtorek, 28 października 2014

Dynie, dynie wszędzie

Dawno nie spędziłam weekendu tak aktywnie jak wczoraj i przedwczoraj! W sobotę rano wybraliśmy się do pumpkin patch znajdującego się godzinę drogi od naszego domu. Pumpkin patch to miejsce, gdzie w okresie Halloween odbywają się różne atrakcje związane z tym świętem. To, które odwiedziliśmy, było w rzeczywistości plantacją bożonarodzeniowych choinek, jednak jesienią organizowane jest tam pumpkin patch. Śniadanie zjedliśmy po drodze, moja host rodzina w weekendy żywi się poza domem, pojechaliśmy do jakiejś fastfoodowni z meksykańskim jedzeniem (nie było to Taco Bell, tam byliśmy w piątek na kolację :D), kupiliśmy breakfast tacos - śniadaniowy przysmak Teksasu, oraz kręcone frytki. Zamówienie złożyliśmy przez drive thru, jedliśmy w samochodzie. Polubiłam tutaj kuchnię meksykańską - taco, burrito, nachos... mniam!
choinki w oddali - w rzeczywistości jest ich jakieś 100 razy więcej
Przy wjeździe do pumpkin patch dostaliśmy mapę z zaznaczonymi atrakcjami. Przy wejściu można było zobaczyć różne zwierzęta hodowlane, widziałam lamę i głaskałam osiołka. Dalej była budka z lodami (jedzenie musi być, zwłaszcza w miejscach, gdzie przychodzi się z dziećmi) oraz grill. W dużej hali obok stał traktor, setki dyń i halloweenowe dekoracje, turyści robili tam sobie zdjęcia. W sklepie z pamiątkami można było kupić halloweenowe gadżety, niestety nie mieli nic wartego uwagi, królowały breloczki, długopisy, bransoletki, magnesy, itp. Moi host bracia pobawili się na placu zabaw i poskakali na sianie, następnie przeszliśmy przez labirynt (nie było to takie proste!)

widok z parkingu -labirynt w oddali

mała koza (chyba xD)



niech mi ktoś odpowie, czy to jest lama?

"dyniownia"



sklep z pamiątkami, część była bożnonarodzeniowa

jedna z części placu zabaw

pokonywanie labiryntu



Następnie poszliśmy na "hay ride", czyli jazdę na sianie: traktor ciągnął wozy z sianem, w których siedzieliśmy. Zawiózł nas na kolejną stację, po drodze zobaczyliśmy część monstrualnej farmy choinkowej, cały szlak ozdobiony był na halloweenowo:





Dojechaliśmy do kolejnego obszaru z atrakcjami. Moi host bracia zabawili w namiocie z malowaniem twarzy, ja w tym czasie zagrałam w rzucanie woreczkami do celu - poszło mi całkiem nieźle. Dodatkowo na tej stacji stało kilka starych traktorów, stoisko z jedzeniem (jak zwykle) oraz plac zabaw, na którym pobawiliśmy się przez chwilę. Ku mojemu szczęściu mieli doskonałe poziome drabinki, po których przechodzi się wisząc na rękach, w których szczeble nie obkręcały się wokół własnej osi! To naprawdę rzadkość! Do tego zamocowano je na dużej wysokości, więc nie szorowałam kolanami po ziemi :)





Potem wsiedliśmy do wozu i ruszyliśmy ku kolejnej stacji, gdzie znajdował się labirynt kukurydziany, tzw. corn maze. W USA farmerzy sadzą kukurydzę i w okresie Halloween wycinają w niej labirynt, w którym trzeba odnaleźć drogę. Jest to tutaj bardzo popularna atrakcja, dużo osób jeździ do corn maze wieczorem i próbuje swoich sił w odnajdywaniu drogi, następnie nocą wyświetlany jest film o tematyce związanej z Halloween. Nasz labirynt był stosunkowo mały, więc zrezygnowaliśmy z tej atrakcji, do tego było strasznie gorąco i zbliżało się południe, więc postanowiliśmy wyruszyć w drogę powrotną. Zajechaliśmy do McDonalda na lody, kupiliśmy te w plastikowych kubkach z czekoladową polewą, jednak tutaj dostaje się w zestawie także torebkę kruszonych orzeszków ziemnych, można je sobie dosypać do lodów, smakują bardzo dobrze.

Po południu pojechałam z host mamą na zakupy spożywcze i ciuchowe. Nie kupiłam żadnych ubrań, host mama kupiła kilka dla dzieci, ma je przerobić na halloweenowe kostiumy. W H-E-B pytała się mnie cały czas, co lubię jeść, co jem na śniadanie, co na obiad, co biorę do szkoły. Kupiła mi wszystko to, co zazwyczaj jem, była bardzo ciekawa moich nawyków żywieniowych, zainteresowały ją wafle ryżowe z jogurtem, jabłkiem, cynamonem i płatkami owsianymi. Mam zamiar jej pokazać, jak je przyrządzam. Zrobiłyśmy ogromne zakupy, hości kupują jedzenie raz w tygodniu, więc jest tego sporo. Wyobraźcie sobie wózek zakupowy z Tesco. Następnie powiększcie każdy wymiar o 10cm. Teraz wypchajcie ten wózek jedzeniem do tego stopnia, żeby wszystko wystawało poza górną krawędź. Tak wyglądają zakupy przeciętnej amerykańskiej rodziny.

Wieczorem obejrzeliśmy film "Percy Jackson - Morze Potworów", host tato go dla mnie nagrał. Hości są ciekawi moich zainteresowań, więc kiedy im powiedziałam, że lubię Percy'ego Jacksona, bardzo chcieli obejrzeć ten film. Podobał nam się, aczkolwiek powiedziałam im, że książka jest o niebo lepsza i zupełnie inna, wspólne są jedynie imiona bohaterów i niesamowicie okrojony zarys historii. Ale film też lubię, jest to po prostu całkiem inna opowieść. Poszłam spać o północy, nie miałam już czasu pisać bloga, ledwo stałam na nogach. Dzień wydawał mi się taaak długi!

W niedzielę spędziłam cały ranek na praniu ciuchów. Colt wypchał jedną z kieszeni spodenek pastelami i wszystkie nasze ciuchy były pomazane. Host mama była bardzo smutna, powiedziała, że kiedyś już się to zdarzyło i że prawdopodobnie nie uda się sprać kolorowych plam. Jednak podjęliśmy próbę i wstawiliśmy pranie na nowo, trochę to pomogło, zmyły się wszystkie ślady oprócz czerwonego koloru. Hości powiedzieli, że pojedziemy na zakupy i odkupią mi wszystkie zniszczone ciuchy. Jednak poprzedniego dnia byliśmy w sklepie i nie widziałam nic ładnego, więc po krótkim namyśle poszłam do łazienki, wzięłam mydło i zaczęłam szorować. Pomyślałam, że zawsze warto spróbować, najwyżej nie zadziała. Ku mojemu zdumieniu wszystkie plamy zaczęły schodzić! Odkryłam dobry sposób na zmywanie kredek olejnych - wystarczyło nałożyć sporo mydła i szorować z całej siły bardzo małe kawałki materiału. Po kredkach nie ma śladu, a przynajmniej nie na ubraniach, bo na palcach porobiły mi się odciski, ale to nie szkodzi, za kilka dni przecież znikną :) Host mama była zdumiona, jak udało mi się wybrnąć z sytuacji, cały dzień mnie chwaliła i powiedziała, że muszę jej pokazać, jak zmyć te plamy, bo ona też ma dużo zabrudzonych ubrań. Stwierdziłam, że skoro kiedyś ludzie prali tylko w ten sposób i mieli ubrania w przyzwoitym stanie, to chyba nie jest to pozbawione sensu, i miałam rację :)

Potem pojechałam z host mamą do Walmartu na kolejne zakupy, tym razem celem były chemikalia i parę innych produktów, między innymi dynie, praktycznie nic w porównaniu z zakupami spożywczymi. Na obiad skoczyłyśmy do kolejnej meksykańskiej restauracji, zamówiłyśmy sobie miski ryżu z warzywami i jakimiś tajemniczymi sosami. Przy sąsiednim stole siedziała dziewczynka czytająca "Olimpijskich Herosów", nie ma to jak spotkać kogoś, kto lubi tą samą książkę co ja. Fantastyczne uczucie :) Potem wróciłyśmy do domu, odrobiłam lekcje, host mama ugotowała w tym czasie obiad: rybę mahi-mahi, brokuły oraz ryż, wszystko polane jakimś pysznym japońskim sosem. Niebo w gębie! Host mama jest pół Japonką i pochodzi z Hawajów, uwielbia kuchnię z obu tych miejsc i głównie to gotuje. Jestem zachwycona, ubóstwiam ryby, warzywa i owoce morza!

Wieczorem zabraliśmy się za wydrążanie dyń na Halloween. Host bracia mieli po jednej dyni, oczywiście rodzice zrobili wszystko za nich, bo są za mali, żeby sami mogli coś zdziałać, choć Colt trochę się napracował. Pewnie zrobiłby więcej, gdyby nie ręka w gipsie :( Ja też miałam swoją dynię, wycinanie sprawiło mi wiele radości, muszę przenieść ten zwyczaj do Polski! Do tego zachowałam wszystkie pestki, bardzo lubię jeść je jako przekąskę, może nie powalają smakiem, ale za to są bardzo zdrowe i zabijają niepożądane robaki w organizmie. Na koniec dodaję zdjęcia z wycinania dyni oraz parę innych, które mogą was zainteresować:








na koniec obiad z dzisiaj (poniedziałku)

poniedziałek, 27 października 2014

Przedstawiam nową rodzinę

W piątek wieczorem przeprowadziłam się do nowego domu. Leah zabrała mnie z tymczasowej rodziny razem z gigantyczną walizką, która była podejrzanie ciężka i wypchana, nie wiem dlaczego, nie kupiłam tutaj AŻ TYLU rzeczy, oraz z małą walizką, plecakiem, torbą i stosem reklamówek. Nie mam pojęcia, jak się zabiorę z powrotem do samolotu, skoro już po dwóch miesiącach mam dwa razy więcej bagażu.

Nowa host rodzina jest fantastyczna, lepiej trafić nie mogłam! Host mama nazywa się Jennifer i jest przedszkolanką w szkole (coś w stylu naszej zerówki), jest bardzo miła i wspaniale się dogadujemy. Pochodzi z Hawajów, jej pół Japonką, kilka lat spędziła we Francji, więc gdy opowiadam jej o Polsce, ona opowiada mi o tych wszystkich miejscach, szczególnie dużo dowiedziałam się o Hawajach. Mamy świetny kontakt i rozmawiamy cały czas, host mama jest bardzo rozmowna, co mnie niezmiernie cieszy.

Host tato nazywa się Jeff i również jest bardzo fajny, z tym że w przeciwieństwie do host mamy jest cichą osobą. Host mama twierdzi, że ona zawsze rozmawia za dwoje :) Mimo to jest bardzo miły, zawsze chętny do pomocy, a kiedy powiedziałam mu, że lubię Percy'ego Jacksona, to nagrał dla mnie drugą część filmu, który następnie obejrzeliśmy wieczorem.

Mam dwóch host braci: Liam ma 20 miesięcy, a Colt 4 lata. Gdyby byli w tym samym wieku to spokojnie można byłoby wziąć ich za bliźniaków, tak są do siebie podobni. Colt już mi powiedział, że jestem jego najlepszą przyjaciółką :) Lubię moich host braci, często się z nimi bawię, choć znając życie od czasu do czasu będą działać mi na nerwy, jak to dzieci. Liam mówi na razie pojedyncze słowa, za to Colt papla od rana do wieczora i opowiada wymyślone historie. Cały czas zadaje pytania, z czego jestem zadowolona, bo i ja mogę się wiele dowiedzieć, gdy hmama lub htato odpowiadają. Jedną rękę ma w gipsie, tydzień temu skakał po kanapie i złamał sobie palec, jednak nie przeszkadza mu to w dalszych szaleństwach.
Colt i Liam
W rodzinie są także dwa psy: duży Fox i gigantyczny Jack (mogłam pomylić imię drugiego futrzaka, jutro się upewnię). O dziwo nie denerwują mnie, a wręcz przeciwnie - są całkiem miłe :) Nie niszczą mebli, nie ocierają się o mnie 24/7, nie śmierdzą, nie załatwiają się w domu, nie stoją przy mnie kiedy jem, nie szczekają bez powodu. Takie zwierzęta to ja mogę mieć! Mogę spokojnie zasiąść przed telewizorem w salonie na nieziemsko wygodnym fotelu lub wielkiej skórzanej kanapie bez obawy, że moje ubranie zamieni się w futro. Jest fajnie :)

Przeniosłam się do innego miasta, nazywa się ono Buda (czyt. Bjuda) i sąsiaduje z Kyle. Mieszkamy w nowej dzielnicy, dom nie ma nawet roku, obok nas trwają kolejne budowy (tak, zrobię zdjęcia :D). Moja ulica nazywa się Cukrowa Zatoka, już sama nazwa mówi wiele o moim nowym życiu :) Nasz dom jest piękny, wielki i ślicznie w nim pachnie :D Okazuje się, że jednak istnieją Amerykanie którzy utrzymują porządek w domu i nie trzymają wszystkiego na wierzchu. Nawet parkują w garażu, wow! W mojej starej dzielnicy niezbyt często się to zdarzało, część garaży była zbyt zagracona, aby cokolwiek tam wjechało. Hości powiedzieli mi, że w odrębnych dzielnicach mieszkają podobne typy ludzi, coraz częściej to zauważam. Dzielnice bardzo różnią się od siebie, za to w danej dzielnicy wszystkie domy są podobne. Wynika to z faktu, że tutaj domy się kupuje, a nie buduje. Bogaty biznesmen kupuje mnóstwo ziemi, dzieli ją na równe obszary i buduje podobne domy, potem ludzie je kupują i wstawiają jedynie meble, cała reszta jest gotowa. Oczywiście można kupić kawałek ziemi i zbudować dom samodzielnie, jednak jest to rzadko wybierana opcja.

Mam własny pokój, który bardzo mi się podoba! Jest dosyć mały (jak na Amerykę), jest w nim jedynie niewielka garderoba, łóżko, szafka nocna oraz komoda. W pokoju mam telewizor i mogę nagrywać programy, które chciałabym obejrzeć, mam także ogromne okno od strony południowej z widokiem na ogród i bardzo ładną uliczkę, przy której mieszkamy. Przez cały dzień świeci u mnie słońce :) Ostatnio wszystkie dni są bezchmurne, odkąd tu przyjechałam padało może 3 razy. Znów się ociepliło i mamy 32 stopnie. Mam także własną łazienkę, życie jest cudowne!

Weekend spędziłam bardzo aktywnie, ale o tym w następnym poście, bo dzisiaj zabrakło mi czasu. Mam wrażenie, jakbym była w nowej rodzinie co najmniej od tygodnia, tyle się działo! Na koniec dodam kilka zaległych zdjęć:

Mirabelle, Kolten, Dylyn i ja w tymczasowej rodzinie

tak wygląda materiał na piątkowe quizy z angielskiego

przed szkołą mamy stoliki z ławkami, czasami czytam tu książki, kiedy czekam na kogoś


niedziela, 26 października 2014

Pierwsza doba w nowym domu

Jestem w nowej host rodzinie już dobę :) Mam wrażenie, jakbym mieszkała tu od co najmniej kilku dni, tyle się działo. Nie mam czasu nic dzisiaj napisać, bo idę oglądać z hostami film "Percy Jackson - Morze Potworów", może jutro znajdę trochę czasu (wątpię, ale się postaram!). Jest fantastycznie, trafiłam na odlotową rodzinę, napiszę więcej kiedy indziej.

sobota, 25 października 2014

Cztery szalone dni

(Ten post jest opóźniony o kilka dni, więc każde "dzisiaj" odnosi się do czwartku.)

Od wtorku jestem kompletnie zakręcona. Oczywiście pozytywnie :) Odkąd wyprowadziłam się od starej host rodziny jestem najszczęśliwszym człowiekiem świata. Tymczasowa host rodzina jest genialna, potwierdza to fakt, że jest w pół do pierwszej w nocy a ja piszę bloga. To dlatego, że nie mogę spać. A to z kolei dlatego, że tak się uśmiałam z host bratem i exchange studentką, że zmęczenie poszło w las i zgubiło drogę powrotną.

Wczoraj ze szkoły odebrała mnie koleżanka host mamy oraz jej koleżanka i Mai - exchange studentka z Wietnamu, z którą dzielę pokój przez kilka dni. Podgłosiłyśmy radio na maksa, otworzyłyśmy szyby i wydzierałyśmy się na cały głos. Kiedy dotarłyśmy do domu, to miałam wrażenie, że mi bębenki w uszach popękały. Najbardziej epicki powrót ze szkoły ever.

Potem ośmioletni Kolten chciał grać ze mną na Wii, ale jakoś się wykręciłam, gdyż byłam strasznie głodna. Nie tak łatwo odmówić ośmiolatkowi! Ugotowałam z Mai typowo amerykański obiad: nuggetsy w kształcie dinozaurów oraz mac&cheese - makaron w żółtym serze. Oczywiście nie wytrzymałabym, gdybym miała zjeść obiad bez warzyw, więc jako trzeci składnik skonsumowałam surowe brokuły. Nie robić mi tu min, brokuły są pyszne! No ale jeśli nie możecie się powstrzymać to już wiecie, jak zareagowała Mai xD

Po obiedzie nie mogłam odmówić i poszłam grać na Wii z Koltenem. Zaczęliśmy od baseballu, przegrałam 7-0, nie mam pojęcia, o co chodzi w tej grze, ośmiolatek mnie wyśmiał, ale i tak było fajnie i sama się dobrze bawiłam. Wypertraktowałam zmianę gry na tenisa - tu także poniosłam sromotną klęskę, potem rozegraliśmy partyjkę golfa. Tu szło mi trochę lepiej. Uparłam się, że będę grać dopóki nie pokonam Koltena, po wielu, wielu, wielu próbach nareszcie mi się udało :D Już myślałam, że mi ręka odpadnie od tego machania pilotem!

Wieczór spędziłam na rozmowie z Mai, dowiedziałam się, że w Wietnamie znalazł się ktoś inteligentny, kto postanowił używać normalnych liter a nie chińskich znaczków, których jest ładne parę tysięcy i sami Chińczycy nie znają wszystkich. Kiedyś zapytałam Mirabelle, jak się pisze "Maria" po chińsku, a ona nie miała pojęcia. Musiała sprawdzić w internecie. Taka sama sytuacja miała miejsce, gdy stara host mama wyciągnęła z szafy z jedzeniem Tajemniczy Chiński Produkt zakupiony przez ich wcześniejszego studenta z wymiany, także pochodzącego z Chin, i zapytała Mirabelle, czym ów produkt jest. Wszystkie informacje zakrzaczkowano, zero angielskiego. Wyobraźcie sobie, że nie miała pojęcia, co to za jedzenie i nie potrafiła przeczytać etykiety, ponieważ nie znała poszczególnych znaków. Nie mogła także sprawdzić w internecie, co znaczą, ponieważ nie wiedziała, jak je zapisać.

Ciekawostka: kto zastanawiał się kiedyś, jak Chińczycy piszą na klawiaturze? Zagadka rozwiązana! Wpisują normalnymi literami wymowę danego znaczka, po czym słownik zapodaje im kilka możliwych krzaczków, a oni wybierają ten, który im odpowiada. W ten sposób piszą wszystko. Jest to bardzo czasochłonne, więc zauważyłam, że Mirabelle rozmawia ze swoimi znajomymi nagrywając wiadomości głosowe.

Kolejna ciekawostka o Chinach: nie ma Facebooka, Snapchatu, Instagramu, YouTube, Twittera, Google i reszty stron, bez których nie wyobrażamy sobie życia. Rząd je zablokował. Ale żeby lud się przypadkiem nie zbuntował, to stworzono kopie tych serwisów, używają ich jedynie Chińczycy. Tym sposobem zamiast Facebooka mają Ku-Ku (jakkolwiek się to pisze). Mirabelle zachwalała swoje państwo i rząd za te wszystkie chińskie strony. Podsumowując - nieźle im tam piorą mózgi.

Dzisiaj w ogóle nie wróciłam po lekcjach do domu. Zostałam w szkole, ponieważ wieczorem odbywał się mecz futbolu - ostatni w tym sezonie na naszym boisku - więc nie mogłam sobie odpuścić pracy na stoisku z jedzeniem. Najpierw poszłam do biblioteki i siedziałam tam do 16:30, aż ją zamknęli. Kolejne półtorej godziny przesiedziałam na zewnątrz szkoły, gdzie stoją drewniane stoliki z ławkami pod drzewami, i czytałam "Dom Hadesa". O 18:00 poszłam do stoiska z jedzeniem i kontynuowałam czytanie w oczekiwaniu na Mirabelle.

Praca jak zwykle była zabawna, nie było zbyt wiele do roboty, więc się wygłupiałyśmy z Mirabelle i jej nową host siostrą. Po dziewiątej wysłałam SMS do tymczasowej host mamy, żeby po mnie przyjechała, więc przed dziesiątą byłam już w domu. Moje koleżanki zostały w pracy do końca meczu, czyli prawie do północy. Też bym została, jednak musiałam odrobić zadanie domowe i nauczyć się na quiz ze słownictwa z angielskiego.

Wspominałam coś o nauce? O wczesnym chodzeniu spać? Zapomnijcie o tym. Ledwo weszłam do pokoju i otworzyłam klapę laptopa, a do naszego pokoju wszedł Jarett - 14-letni host brat. Zaczęłam rozmawiać z nim i z Mai, zapytał mnie, co robię, więc odparłam, że odpowiadam na tonę komentarzy na YouTube i na blogu, i w ten sposób opowiedziałam im wszystko o mojej internetowej "karierze". Obejrzeliśmy parę moich filmików, kiedy Jarett zobaczył ten z saltem machowym, to koniecznie chciał się go nauczyć, więc obiecałam, że pokarzę mu jutro na trampolinie jak to się robi. (O ile mi wyjdzie - mam "lekkie" wątpliwości.) Jarett pokazał mi filmik, na którym robi salto w tył na trampolinie i też powiedział, że mnie tego nauczy. Także nie liczcie na nowego posta jutro, bo pewnie będę w szpitalu :D

Potem oglądaliśmy memy na telefonie Jaretta do pierwszej w nocy. Stwierdziłam, że jestem na wymianie, więc mam się dobrze bawić i poznawać ludzi, pal licho zadanie domowe, test z matmy i quiz z angielskiego! Uśmialiśmy się do tego stopnia, że ledwo oddychałam, a brzuch bolał mnie tak, jakbym zrobiła tysiąc brzuszków. Poszłam spać około drugiej, wyśpię się w grobie ;)

środa, 22 października 2014

Tymczasowa rodzina

Witajcie :)

Moja wczorajsza sugestia uczynienia bloga prywatnym nie przypadła nikomu do gustu xD Na liczniku wybiło mi 100.000 wyświetleń, dlatego posłucham was i zostawię bloga dostępnym dla wszystkich. Będę dalej pisać codziennie (a przynajmniej się postaram).

Zacznę od wyjaśnienia mojej obecnej sytuacji. Przeniosłam się do tymczasowej host rodziny, która gości już jednego wymieńca, do czasu aż znajdą mi nową rodzinę na stałe. Mirabelle przeniosła się do prawdziwej host rodziny, jest to rodzina jej koleżanki ze szkoły, z którą się bardzo dobrze dogaduje. Mają dwójkę dzieci adoptowanych z Chin oraz własną najstarszą córkę, która jest w 9 klasie. Poznałam ich kilka dni temu na jednym z konspiracyjnych spotkań z koordynatorką, są świetną kochającą rodziną i już mnie do siebie zaprosili.

W obecnej rodzinie będę mieszkać przez kilka dni, może tydzień. Mają już dla mnie potencjalną rodzinę, która jest w trakcie wypełniania aplikacji. W tymczasowej rodzinie mam się świetnie, mieszka tu mnóstwo fajnych ludzi. Host mama ma trójkę dzieci, do tego mieszkają tu jej dwie koleżanki, ponieważ mają trudną sytuację w domu i muszą znaleźć sobie nowy dom. Jedna z nich ma 9-letnią córkę, która mnie uwielbia, wczoraj wieczorem malowałyśmy paznokcie razem z nią, jej mamą i dziewczyną z wymiany, która też tu mieszka. Kiedy powiedziałam, że bardzo mi się spodobał niebieski lakier, powiedzieli mi, że mogę go zatrzymać :) Przyjęto mnie w tym domu bardzo miło, jestem zadowolona, że wyniosłam się od poprzednich hostów, mam nadzieję, że już nigdy nie zobaczę mojej starej host mamy.

Nowy dom

Zmieniłam host rodzinę. Konspiracyjne spotkania i rozmowy z Leah trwały już od dobrych kilku dni. Dziś odebrała nas ze szkoły i pojechałyśmy do domu, aby zabrać walizki spakowane już parę dni temu. Domownicy nie mieli pojęcia, co się kroi, nie zamierzałyśmy im mówić o niczym w obawie, że wyrzuciliby nas na ulicę. Rozstaliśmy się bez słowa. Host mama nas nie lubiła i z wzajemnością, także jestem pewna, że wszyscy będą od dziś szczęśliwsi. Ja już jestem :) W nowym domu zostałam powitana bardzo miło, jest tu mnóstwo ludzi, normalnie jak w hotelu, ale atmosfera jest genialna. Ten dom ŻYJE. Nie mogę na razie powiedzieć nic więcej, muszę trzymać w sekrecie miejsce mojego pobytu. Nie wiem, co będzie z blogiem, z tego całego zamieszania nie mam nawet kiedy pisać. Muszę się ogarnąć i wtedy postanowię, co z tym fantem zrobić. Na razie mój plan to uczynienie bloga prywatnym, jeśli ktoś zechce go czytać to będzie musiał się do mnie zgłosić przez facebooka, abym go wpisała na listę czytelników. Mam zamiar także napisać książkę o wymianie, kiedy już wrócę do domu, ale na razie to daleka przyszłość. Pożyjemy, zobaczymy.

wtorek, 21 października 2014

Odpowiedzi na wasze pytania: muffinki, eksperymenty, szyfrowanie, taniec, pogoda

Dzisiaj nie robiłam nic, czemu wypadałoby poświęcić choć trochę uwagi (lub robiłam coś ściśle tajnego, o czym napiszę wkrótce), więc postanowiłam odpowiedzieć w tym poście na wasze pytania, które ostatnio pojawiają się częściej i częściej się powtarzają.

1. A jak skończyło się doświadczenie z jajkiem, bo nie wróciłaś do tematu, a mnie zżera ciekawość jaki był efekt moczenia w tym czerwonym napoju?

Oto wyniki:
- pierwsze dwa załączniki to jajko moczone w oranżadzie
- kolejne dwa to zdjęcia to szkolne laboratorium (jedno z kilku)
- ostatnie pokazuje, co się stało z jajkiem zamoczonym w alkoholu - ugotowało się (a raczej ścięło). Dlatego dzieci nie mogą pić alkoholu, tym bardziej kobiety w ciąży - mózg się rozwija, alkohol psuje go permanentnie.

załącznik 1: http://youtu.be/JD1yxAsiYdg






2. A jaka jest pogoda w październiku w Teksasie?

Ochłodziło się ;) Już nie mamy 35 stopni, zazwyczaj jest 26-28. Ranki są chłodniejsze, ok. 15 stopni, choć raz było tylko 10. Nigdy nie pada, cały czas świeci słońce.

3. Czy ćwiczysz ostatnio gimnastykę i taniec? Nie masz czasu ćwiczyć czy po prostu o tym nie piszesz?

Biegam kilka razy w tygodniu, po bieganiu wracam do domu i się rozciągam, robię piruety, szpagaty, itp.

4. Podasz przepis na twoje czekoladowe muffinki?? Wyglądają zjawiskowo i sama chciałabym takie upiec ;) Byłabym bardzo wdzięczna :)

Jasne!

Składniki mokre:
100 g gorzkiej czekolady
75g masła
2 jajka
225 ml mleka

Składniki suche:
trochę cukru waniliowego
2 łyżeczki proszku do pieczenia
300g mąki
150g cukru

Dodatkowo:
pokrojona w kostkę biała i mleczna czekolada

Dokładnie zmiksować mokre składniki w jednej misce, w drugiej dokładnie wymieszać suche. Połączyć suche i mokre składniki mieszając łyżką, nie miksować. Jeśli po wymieszaniu dalej widać grudki, to ciasto jest w porządku. Na tym polega sekret mokrych i miękkich muffinek. Na koniec dodać groszki i wymieszać, przełożyć ciasto do foremek do 3/4 wysokości. Piec w temp. 180 stopni z termoobiegiem przez 25 minut.

5. Czemu już nie szyfrujesz?

Powód szyfrowania przestał istnieć, więc już nie szyfruję :)

poniedziałek, 20 października 2014

Wspaniały polsko-amerykański dzień

Wczoraj miałam bardzo fajny dzień. Host mama była na jakimś spotkaniu firmowym przez 3 dni, więc w domu panowała spokojna i rodzinna atmosfera. Rano pojechaliśmy do H-E-B na zakupy, John powiedział mi i Mirabelle, że jeśli chciałybyśmy spróbować czegoś nowego albo kupić coś specjalnego do jedzenia, to możemy mu powiedzieć i on nam to kupi. To było bardzo miłe z jego strony, potraktował nas jak swoje córki a nie jak kosmitów najeżdżających na jego dom, jak to ma w zwyczaju host mama. Zdecydowałyśmy się na corn-dogi, które widziałam do tej pory tylko na filmach, do tego kupiłam sobie dwa opakowania mojej ulubionej gumy do żucia, którą pokazywałam wam w filmiku o sklepie oraz plastikową dynię na Halloween, którą będę trzymać w ręce i zbierać słodycze :) John zrobił mi niespodziankę i kupił dla mnie ciastka z nadzieniem miętowo-czekoladowym. Kocham wszystko miętowo-czekoladowe!

oto corn-dogi
W sklepie zgłodniałam, na szczęście w weekendy tradycją w sklepach na całym świecie są degustacje. Nie wiem, kto je wymyślił, ale chętnie wysłałabym mu kartkę z życzeniami i czekoladę. Na jednej degustacji dostałyśmy z Mirabelle gałkę lodów i ciasteczko dyniowe, na drugiej "wrapped sausage", czyli kiełbasę zawiniętą w naleśniko-tortillę z keczupem, cebulą i majonezem. Lunch zaliczony :)

Po powrocie do domu zabraliśmy się za rodzinne gotowanie. Upiekłam moje ulubione czekoladowe muffinki, wyszły tak samo pyszne jak w Polsce! Potem zabrałam się za lepienie pierogów z jabłkami. Pierogi były pomysłem Johna, a ja zaproponowałam, żeby część zrobić z jabłkami, ponieważ mieliśmy nadmiar tych owoców. Wyszły o wiele lepsze niż poprzednim razem, wyglądały i smakowały jak polskie domowe pierogi mojej mamy :) W tym czasie Kaeleigh zrobiła miętowo-czekoladowe chrupki, mieszając płatki śniadaniowe z rozpuszczoną czekoladą i cukierkami miętowymi, a John robił kolejne nadzienia do pierogów - ziemniaczane z serem (żółtym - w Ameryce nie ma białego sera), oraz ziemniaczane ze szpinakiem. Nie zdążyliśmy ich wszystkich użyć, więc ugotowałam tylko pierogi z jabłkami, te z innymi nadzieniami zrobił John dziś rano.

moje muffinki

mniam!

pierogi "ruskie" Johna - moje były mniejsze i miały bardziej pierogowy kształt
Wieczorem pojechaliśmy do Austin na musical Shaping Sound. Przyjechaliśmy do wielkiej hali nazwanej na cześć Michaela Della (to ten gość od komputerów, jakby ktoś nie wiedział), wszędzie było pełno ludzi ubranych na galowo. Kaeleigh też miała na sobie ładną sukienkę, za to mnie i Mirabelle nikt nie poinformował, że trzeba się ładnie ubrać, więc przyjechałyśmy w legginsach, polarach i adidasach. Nie miałam pojęcia, że ten musical to tak wielkie wydarzenie. Na szczęście John i Sam też wyglądali jak gotowi do remontu mieszkania, więc nie czułam się aż tak strasznie wyobcowana.
centrum Austin wieczorem
centrum Austin nocą
hala, w której odbyło się przedstawienie
Przedstawienie było świetnie, genialne, oszałamiające, cudowne, itp. itd. Choreografem był Travis Wall - sławny tancerz z So You Think You Can Dance, którego nie znam, za to Kaeleigh szaleje na jego punkcie, jak i wiele innych osób. Wszyscy tancerze byli świetni, to niesamowite, jak dobrze można przekazać historię jedynie za pomocą tańca. Bardzo mi się podobało. Ich umiejętności były bardzo wysokie, niektóre momenty oszałamiały. Dowiedziałam się, że musical dorównywał skalą tym na Broadwayu.

Dzisiaj ozdobiliśmy dom na Halloween: