sobota, 31 maja 2014

Warszawo, powracam! - Jak wygląda wizyta w ambasadzie

Witajcie :)

Wczoraj znów byłam w Warszawie, aby zakończyć proces wizowy. Autobus jak zwykle w środku nocy, tym razem o 1:10, aby o 6 być na miejscu. Jechałam razem z mamą, ale w trakcie jazdy zaczęła się strasznie źle czuć. Powiedziałam jej, że mogę jechać sama, więc zadzwoniła do taty, żeby po nią przyjechał. I w ten sposób zostałam sama (nie żeby mi to przeszkadzało xD). Dzięki temu załatwiłam więcej spraw i nie musiałam w kółko jęczeć:"Mamo, idź szybciej", "Mamo, chodźmy już", "Mamo, kiedy idziemy?".

Po przyjeździe weszłam w podziemia dworca centralnego i zostawiłam cały bagaż w skrytce na klucz, ponieważ do ambasady nie wolno nic wnosić. Żadnych telefonów, żarcia, picia, itp. Torebek i plecaków też nie można mieć. Także zostawiłam wszystko oprócz portfela, dokumentów i mapy Warszawy. Zasiadłam w McDonaldzie i przestudiowałam mapę. Stwierdzam, że szkoła jest przereklamowana, ponieważ w ciągu tego jednego dnia, kiedy byłam zdana na siebie, nauczyłam się więcej niż przez parę tygodni szkoły. Powtórzyłam zamianę skali aby obliczyć, jak daleko mam do ambasady. Wyszło pomiędzy 2 a 3 km, więc postanowiłam iść na nogach. Zostało mi jeszcze dużo czasu, rozmowę z konsulem miałam umówioną na 8:30, więc złożyłam wizyty w kilku kioskach i poczytałam sobie gazety :D

wejście do ambasady
Do ambasady doszłam szybciej, niż się spodziewałam, bo o 7:30. Pogadałam z jakimś facetem, który był bardzo zaciekawiony programem wymiany. On przyszedł załatwić zieloną kartę, bo ją wylosował. Dla tych, którzy nie wiedzą: wylosowanie zielonej karty nie gwarantuje wam, że ją dostaniecie. Umożliwia wam jedynie rozpoczęcie procesu ubiegania się o nią. Niestety :( W każdym razie pogadaliśmy przez prawie pół godziny, życzyłam mu powodzenia a on mi. Potem on poszedł na rozmowę, bo miał na 8:00, a ja poznałam jakąś kobietę, która też wylosowała zieloną kartę. Strasznie się stresowała, bo kiepsko znała angielski. Ona też się zainteresowała wymianą. Zauważyłam, że każdy, komu mówię o moim wyjeździe, reaguje podobnie. "O! A na czym polega taka wymiana? Jedziesz do jakiejś rodziny? A w tym czasie ktoś przyjeżdża to ciebie? A nie boisz się tak sama jechać? Ale super!" - oto typowa wiązanka, którą słyszę za każdym razem xD Wracając do tematu, do ambasady weszłam już o 8:10, bo oni nie patrzą na godzinę, na którą jest się umówionym, tylko po prostu wołają "pięć kolejnych osób!" i tyle.

Najpierw trzeba przejść przez kontrolę jak na lotnisku i pokazać paszport. Okazuje się, że jednak można mieć telefon, tylko trzeba go wyłączyć i im oddać na przechowanie. Torebki i teczki też ludzie mieli, ale nieduże. Później czeka się w takim dużym zadaszonym tunelu i wchodzi na hasło "Pięć kolejnych osób poproszę!" Jak już wejdziecie, to pokazujecie potwierdzenie umówienia się na rozmowę, paszport i DS-019 oraz dokument SEVIS. Trzeba zabrać ze sobą też parę innych rzeczy, ale mnie akurat o żadną z nich nie prosili. Na paszporcie i tych dokumentach przyklejają wam naklejki z kodem kreskowym i kierują do kolejnego okienka na niższym piętrze.

Tam dostajemy jeszcze jakiś papier oraz plik z informacjami o naszych prawach w USA i udajemy się do kolejnego okienka. Przykładamy palce do skanera, żeby pobrali odciski, odbieramy numerek i czekamy z nim na rozmowę z konsulem. Tam odpowiadamy na kilka banalnych pytań np. na ile, po co i gdzie jedziesz, jaką masz host rodzinę i w której będziesz klasie. Trwa to naprawdę krótko, potem konsul mówi, że paszport z wizą przyjdzie do was pocztą za 3-4 dni i to tyle. W sumie spędziłam w ambasadzie pół godziny. Wszyscy byli mili i pomocni, także nie ma się czego bać. Ogólnie cały proces wizowy okazał się całkiem prosty i nie było z tym dużo roboty. Najlepsze były pytania we wniosku online, np. czy brałam kiedyś udział w handlu narządami albo czy jestem członkiem organizacji terrorystycznej xD Uśmiałam się przy tym strasznie, aż mnie brzuch bolał :D

Po wizycie w ambasadzie poszłam do Złotych Tarasów a potem na spotkanie z panią Moniką - polską koordynatorką w biurze Foster. Pojechałam jeszcze na wystawę Bodies Revealed, poszłam do banku zapytać o konto w USA, zrobiłam zakupy ciuchowe i nabyłam Frappucino ciastkowo-czekoladowe w Starbucksie :) Pewnie nie zrobiłabym nic z tego, gdybym była z mamą (no może z wyjątkiem zakupów), więc polubiłam samotne wyjazdy. Wystarczy mapa oraz bilet dobowy na wszystkie środki transportu, no i oczywiście forsa xD Ale o tym wszystkim w innych postach, żeby was nie zanudzić!

3 komentarze:

  1. Czyli masz już pewną wizę ? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam, ja bym chyba sama nie dała rady! Pewnie przez stres w ambasadzie i wgl... :P
    Czekam na więcej! :)

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku,
tutaj możesz śmiało wyrazić swoją opinię. Jednak zanim to zrobisz, weź pod uwagę, że większość informacji na tym blogu to też opinie, takie same jak twoja. Nie musisz im wierzyć, nie muszą ci się podobać, ale musisz je szanować. Amen i zapraszam do komentowania :)