Nie lubię nadawać postom tytułów w języku angielskim. Po pierwsze dlatego, że przeszkadzają mi kiedy czytam cudze blogi, po drugie uważam, że skoro piszę po polsku, to nie powinnam robić wyjątków jeśli chodzi o tytuły, nie ważne jak często i jak mocno ciśnie mnie w ich stronę. Przyznam, że im dłużej jestem w USA, tym częściej mam na to ochotę. Od czasu do czasu wpada mi do głowy ciekawy idiom i kusi mnie, aby nazwać tak posta, jednak powstrzymuję się. Wiem, że wielu moich czytelników nie zna angielskiego lub nie ma wystarczająco wiele praktyki z wyrażeniami kolokwialnymi. Efekt byłby odwrotny od zamierzonego. Jednak tym razem zdecydowałam się na angielski tytuł, ponieważ mimo długiego namysłu nie zdołałam przetłumaczyć go na polski.
W niedzielę po południu pojechałyśmy z Jenn i z chłopcami na wydarzenie pod nazwą "Relay for life". Miało ono na celu upamiętnienie zmarłych na raka oraz pomoc tym, którzy walczą z chorobą. W całym kraju w tym samym dniu odbyły się podobne imprezy. Ludzie z różnych organizacji, od szkół po młodzieżowe grupy kościelne, sprzedawali różnie rzeczy, od ciastek po bransoletki i zbierali pieniądze, które następnie przeznaczą na poszukiwania lekarstwa oraz na pomoc chorym. Organizowane były także aukcje najrozmaitszych przedmiotów - od tortów po karty podarunkowe na siłownię. Z papierowych toreb uformowany był wielki pierścień, ludzie chodzili dookoła jako symbol wsparcia i walki. Każda torba zawierała puszkę z jedzeniem oraz świeczkę, a na niej napisane było imię osoby, która albo zmarła na raka albo wygrała z chorobą. W naszym mieście wydarzenie odbyło się w stołówce jednej ze szkół, która była przeogromna, toreb było kilkaset, może nawet tysiąc, więc pierścień był wielki. Pod wieczór zgaszono światła i zapalono świeczki, Szkot w spódnicy zagrał na dudach smutną melodię i wszyscy obecni przemaszerowali parę okrążeń wewnątrz pierścienia z toreb. Jenn siedziała z Liamem na krześle, za to ja zabrałam Colta do pierścienia, ponieważ bardzo chciał iść. Biedy, rozpłakał się przy wzruszającej melodii i powiedział mi, że tęskni za dziadkiem. Tato Jeffa zmarł właśnie na raka płuc kilka tygodni przed moim przyjazdem do nowych hostów.
Z moich koleżanek przyszły Susi i Lara. Susi przyjechała ze swoimi hostami, za to Lara z młodzieżową grupą z kościoła, do którego uczęszcza jej host rodzina. Grupa ta sprzedawała ciastka udekorowane różowymi polewami i posypkami. Usiadłyśmy na murze na zewnątrz, ponieważ wewnątrz muzyka grała tak głośno, że nie dało się rozmawiać. Spędziłyśmy tam ponad godzinę gawędząc przy muzyce z ciężarówki z lodami. Nakręciłam filmik z Larą odpowiadającą na pytania o Ameryce z serii "Obcokrajowcy o USA", bardzo fajnie wyszło. Mam mnóstwo filmików czekających na opublikowanie, ale się nie spieszę, bo po powrocie do Polski nadejdzie moment, kiedy mi ich zabraknie. Kiedy Susi pojechała do domu, wróciłyśmy z Larą do środka i przeszłyśmy trzydzieści pierścieni. Prawie ochrypłam od rozmawiania i przekrzykiwania muzyki, ale trudno. Trafiłyśmy w międzyczasie do więzienia - w kącie sali stała klatka, za opłatą 5$ wsadzali do niej na pięć minut osobę wybraną przez klienta. Host siostra Lary zapłaciła za nią, a że byłyśmy w trakcie konwersacji i nie chciałam przerywać, to wprosiłam się do środka razem z nią.
Przedszkole Colta i Liama także miało swoje stoisko. Nie wiem, co sprzedawali, pewnie jakieś jedzenie. Piszę o nich dlatego, że chcę wam pokazać poniższe zdjęcie - Liam na kolanach jego przedszkolanki.
Patrząc na zdjęcie przedszkolanki Liama zrobiło mi się smutno. Myślę sobie, że u nas nie znalazła by ona pracy, a już na pewno w takim zawodzie. W Polsce nie ma tolerancji dla osób otyłych, chociaż od paru ostatnich lat obserwuję, że zaczyna się to zmieniać, a to wraz z galopującym wzrostem otyłości w naszym kraju. Wygląd w stylu "spodnie rurki biodrówki i wypływające z nich sadło" jest standardem i nikogo nie dziwi.
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się z tym, że w Polsce nie ma tolerancji dla osób otyłych. W życiu nie spotkałam się z takim problemem. Mnie raczej uderzył fakt, że ludzie w USA nie dbają o siebie i prawdopodobnie nie jedzą wartościowych posiłków.
UsuńSztafeta Zycia? Tak chyba najlepiej wygladaloby tlumaczenie. Fajna akcja, nie znalam jej.
OdpowiedzUsuńMarysiu, mam pytanie, które nie dotyczy tematu ;) Od czego najlepiej zacząć gimnastykę/akrobatykę (czymś to sie w zasadzie różni?) bo jestem początkujaca - "level 0"? Chodzi mi o ćwiczenia dla poczatkujacych, wierze że mam jeszcze sznse zrobić kiedyś przewrót w przód, tył itd.:)))
OdpowiedzUsuńMiędzy gimnastyką a akrobatyką była kiedyś bardzo duża różnica. Obecnie jest ona zacierana. Mówiąc w ogromnym skrócie i uproszczeniu - akrobatyka, to taka gimnastyka, gdzie dochodzą elementy tworzone w parach i zespołach kilkuosobowych,
UsuńNie zgadzam się tu z osobą wyżej. Ja ci to mogę wytłumaczyć tak w miarę najprościej ;)
UsuńGIMNASTYKA - jest kilka rodzai gimnastyki. Jednak najczęściej gimnastyką nazywane jest po prostu rozciąganie. Jakieś szpagaty, mostki, przejścia w przód/tył. Jeśli jednak zajmujemy się tym bardziej na poważnie niż tylko w domu, wtedy możemy rozdzielić ją na poszczególne rodzaje.
Jest gimnastyka sportowa, artystyczna, rehabilitacyjna, estetyczna, ale o tym możesz sobie sama więcej poszukać.
AKROBATYKA - Opiera się ona po części na gimnastyce, która jest nam wręcz niezbędna do wykonania większości sztuczek. W akrobatyce bardzo ważna jest siła ramion, nóg, brzucha, równowaga i silna wola. Akrobatyką nazywamy jakieś salta, parkury itp.
Od razu mogę Ci powiedzieć że musisz zacząć od gimnastyki. Najpierw trzeba się dużo porozciągać, żeby przejść do akrobatyki i robić salta itp. Poszukaj na YouTube jakiś ciekawych filmików z rozciąganiem i filmików na wzmocnienie mięśni całego ciała, bo to ważne. Ćwicz na przemiennie po 30min dziennie ;) Do tego też ćwiczenia na równowagę, które bardzo pomagają i są równie ważne jak rozciągające, bo przecież nie chcesz się zabić, tracąc równowagę przy jakimś ćwiczeniu :D
Chodzę od wielu lat na taniec, połączony z akrobatyką i gimnastyką. Mam jakieś pojęcie o tym, możesz mi zaufać ;)