wtorek, 11 listopada 2014

Nauczyłam się salta machowego!!!

Dzisiejszy dzień był wspaniały! Głównie dlatego, że nauczyłam się nareszcie gwiazdy bez rąk (!!!), ale o tym później, jednak to nie jedyny. Tak naprawdę większość dni tutaj jest wspaniałych :) Zacznę od opisania kolejnej dziedziny życia w USA, a mianowicie jedzenia. Tym razem nie od pauz/kropek, ale od akapitów, wydaje mi się, że takie rozwiązanie lepiej się sprawdzi.

Amerykanie uwielbiają jeść w restauracjach, robią to bardzo często. Rano przejeżdżają przez drive-thru, niekoniecznie w McDonaldzie, ponieważ jest tu o wiele więcej fast foodów, które są lepsze, i w ten sposób zaliczają śniadanie. Przez pierwszą lekcją w szkole na korytarzu spotykam wiele osób pijących kawę ze Starbucksa, jedzących burgery, trzymających papierowe torebki z zestawami jedzenia. Część z nich udaje się do szkolnej stołówki, gdzie można usiąść i zjeść w spokoju.

Pracujący Amerykanie lunch zazwyczaj zabierają z domu lub także wstępują do fast-foodów. Często zabierają coś, co wystarczy włożyć do mikrofalówki, aby się zrobiło, niektórzy biorą trochę obiadu. W szkole część osób kupuje lunch w stołówce, mamy pięć kuchni do wyboru, każda oferuje coś innego: pizzę, hamburgera, burrito, tosta. W cenę wliczony jest napój, można wybrać lemoniadę, ice tea w różnych smakach oraz mleko, zwykłe lub czekoladowe. Prawie wszyscy wybierają mleko, jest to bardzo amerykański zwyczaj, mleko postrzegane jest tutaj jako ósmy cud świata. Ech, no cóż, nie zmienię ich zwyczajów. Do tego mamy bar sałatkowy, w którym są różne warzywa i owoce, można nakładać bez limitów. Oczywiście prawie nikt z niego nie korzysta, pizza i mleko czekoladowe wystarczają dla zaspokojenia potrzeb nastoletniego pokolenia. Lunch kosztuje 2,50$, próbowałam go tylko raz, był bardzo dobry. Wybrałam jedyną sensowną opcję, czyli burrito. Można samemu wybrać dodatki, więc wybrałam wszystko: ser, szynkę, sałatę, oliwki, cebulę, paprykę, pomidory i sos "ranch". Tak wyglądał mój lunch:


W amerykańskich sklepach spożywczych znajdziecie z pięć alejek z zamrażarkami, ale nie takimi jak u nas, gdzie wieko odsuwa się w bok, ale takimi wielkimi przypominającymi lodówki w domu ze szklanymi drzwiami. Czegokolwiek byście sobie nie zażyczyli, dostaniecie to w mrożonce. Lazania, pizza, corn-dogi, lody, kanapki, naleśniki, burgery, warzywa, owoce, kotlety, drożdżówki, ciasta i rozmaite dania to stałe punkty na liście zakupów. W każdym domu znajdziecie masę mrożonek, tak na wszelki wypadek, gdyby trzeba było zjeść coś na szybko. Kończy się na tym, że przy napadach lenistwa ludzie wcinają odmrożone śmieciowe jedzenie, w niektórych domach je się w ten sposób każdego dnia. Moi nowi hości nie jedzą zbyt wielu mrożonek, jak na razie próbowałam mrożonych kanapek w cieście francuskim z serem i brokułami, które wsadzało się do mikrofalówki na minutę, lodów (to akurat nic nadzwyczajnego) oraz cynamonowych drożdżówek, o których wspominałam wczoraj. Jednak i nasza zamrażarka jest porządnie zaopatrzona, tyle że nie korzystamy zbyt często z zapasów.

W sklepach wszystko jest ogromne, możecie to zauważyć w filmiku z H-E-B i Walmartu. Masło orzechowe w dwukilogramowym słoju, płatki owsiane pojemniku w kształcie walca wysokim na pół metra, trzylitrowa CocaCola. A jeśli wolicie wersję w aluminiowych puszkach, możecie ją dostać jedynie w dwunastopaku lub na stacji benzynowej, to samo tyczy się innych napojów. Wiele produktów można dostać jedynie w opakowaniach jak dla dwunastoosobowej rodziny, co bywa denerwujące, kiedy chcę czegoś spróbować i nie mogę dostać pojedynczej sztuki. Trochę jak w Polsce w Makro.

Brak tu świeżych produktów, które szybko się psują. Nie ma białego sera, kefiru, maślanki i innych wyrobów mlecznych. Mleko jest, ale skąd pochodzi, tego nie wiadomo. Nie ma nawet zwykłego chleba, dostępny jest jedynie tostowy, biały jak kreda i miękki jak piana w kąpieli, oczywiście są też "zdrowsze" wersje, np. pełnoziarniste. Moim zdaniem nie powinni nazywać tego chlebem. To tak jakby zafarbować wodę na biało i nazwać ją mlekiem. Nie ma także drożdżówek, większość osób kupuje ciasta w sklepach w stylu "Tesco", a jeśli sami coś pieką, to kupują gotowy "cake mix", czyli proszek z instrukcją, dodają wody i wstawiają do piekarnika. Owoce sprowadzane są z innych krajów i dalekich stanów, truskawki i borówki w plastikowych opakowaniach nie mają smaku. Jajka są białe, masło jest utwardzone tajemniczymi substancjami, brak naturalności i świeżości. Są wyjątki, ale nieliczne. A potem ludzie się dziwią, że co trzecia osoba umiera na raka, cukrzyca jest chorobą cywilizacyjną, coraz więcej osób ma osteoporozę, prawie każdy nosi soczewki lub okulary, a skóra wygląda jak spleśniały naleśnik. Więc kupują kolejne leki, wsmarowują w siebie kremy, łykają suplementy diety i myślą, że im to pomoże. Nie pomoże.

To tyle jeśli chodzi o jedzenie. Gotowanie odbywa się podobnie jak w Polsce, o ile odbywa się w ogóle i nie jest to mrożonka. Dalej przyjmuję pomysły na kolejne dni :)

Dziś obudziłam się o 4:52 i nie mogłam zasnąć, więc napisałam zaległego posta i poczytałam książkę. Wciąż tkwię w "Mechanicznym Aniele", nie mam czasu czytać tutaj książek, mam zbyt wiele zajęć. Zrobiło się chłodno, do szkolnego autobusu doszłam w czapce, aby nie przeziębić zatok po raz kolejny, na szczęście pogoda była piękna. W szkole na lekcjach nie było nic ciekawego, za to lunch jest warty opisania. Razem z Mirabelle wyszłyśmy na zewnątrz, aby nacieszyć się ciepłem. Po południu było już 26 stopni, ale za kilka dni ma być tylko 10 i -1 w nocy. Wszystko przez zimny front, który będzie nas atakował przez parę dni, potem sobie pójdzie i wrócimy do 30 stopni. 

Jednak nasz plan popsuły wszechobecne pszczoły, jedna usiadła na nodze Mirabelle, która z kolei wstała i zaczęła piszczeć i tupać nogą. Jako jedyna nie odeszłam od zmysłów, wzięłam pokrywkę od pojemnika z jedzeniem Mirabelle i strzepnęłam pszczołę z jej nogi, ponieważ sama bała się jej dotknąć :D Usiadłam przy stoliku, ale nawet nie zdążyłam wyjąć lunchu, kiedy nie wytrzymałam pszczół latających wokół mnie. Wstałam, wzięłam plecak i weszłam z powrotem do budynku. Tam znalazłam Jimin i Martę, we trójkę zjadłyśmy lunch wewnątrz. 

Rozmawiałam z Martą o tenisie, Marta ma go na ostatniej lekcji oraz czasami przed i po szkole, ponieważ jest w szkolnej drużynie. Zapytałam ją, czy dalej mają zawody, a ona powiedziała mi, że sezon zaczyna się dopiero na wiosnę. Stwierdziłam, że gdybym wiedziała o drużynie przed rozpoczęciem roku szkolnego, to też bym się do niej zapisała, na co Marta odparła, że dalej mogę to zrobić. Jutro idę porozmawiać z trenerem i wszystko ustalić. Treningi odbywają się w poniedziałki po szkole i w czwartki rano, mam nadzieję, że wszystko się uda i że dołączę do drużyny. I że mnie z niej nie wyrzucą. Nie jestem wybitną tenisistką, grałam jedynie na podwórku, ale szło mi całkiem nieźle. Trzymajcie kciuki!

Po szkole poszłam pobiegać, korzystając z pięknej pogody. Kiedy wróciłam, zrobiłam kilka gwiazd przed domem, porozciągałam się i stwierdziłam, że spróbuję zrobić gwiazdę bez rąk, czyli salto machowe. Pierwsze trzy razy położyłam ręce na ziemi, ale czułam, że jestem o wiele bliżej wykonania tego ćwiczenia niż kiedykolwiek wcześniej, więc się postarałam i za czwartym razem zrobiłam najprawdziwszą na świecie gwiazdę bez rąk! Pierwszy raz w życiu mi się udało, więc pobiegłam do domu i powiedziałam o tym hostom, którzy byli pod wrażeniem. Moje ciało krzyczało "jeszcze raz, jeszcze raz!", uczucie lotu jest naprawdę fantastyczne! Nie obyło by się bez filmiku, host tato nagrał mnie przed domem:


Potem wzięłam prysznic, pokazałam hostom zawody akrobatyczne na moim kanale na YT, aby im wytłumaczyć, na czym polega akrobatyka. Tutaj "gymnastics" to ćwiczenia na drążkach, równoważniach i na planszy, zawsze pojedynczo, więc nie wiedzieli, o jakiej gimnastyce mówię. Kiedy opowiadałam im, że moja siostra została przeniesiona do wyższej grupy na akrobatyce, ponieważ zrobiła wielkie postępy, i że teraz jest górną w trójce żeńskiej, wpadłam na pomysł pokazania im filmiku. Byli pod wielkim wrażeniem.

Wieczorem upiekłyśmy z host mamą ciasto dyniowe dla jej koleżanki oraz ciasto z wzorem flagi amerykańskiej do szkoły z okazji "Veterans Day", czyli dnia tych, którzy służyli w wojsku, który jest jutro. Na razie siedzą w piekarniku, muszę wstać jutro rano i zrobić zdjęcia, zanim host mama pojedzie do pracy. Piekłyśmy według tradycyjnej amerykańskiej receptury, więcej na ten temat w pierwszych akapitach posta. A oto składniki:

Na koniec zdjęcia ubrań, które kupiłam w Abercrombie:

1. Jeansy - baaaardzo wygodne! Pasek kupiony jeszcze w Polsce.

2. Spódnica - czekała na mnie ponad miesiąc, nie mogłam jej nie kupić, myślałam o niej cały czas.

3. Bluzka - teraz mam się w co ubrać na nieco elegantsze okazje.
(Szorowałam lustro przez parę minut, regulowałam ostrość w aparacie, wszystko na nic. Te plamy to drobinki kurzu, przyklejały się do lustra jak osy lecące do cukru. Wybaczcie :D)

19 komentarzy:

  1. Jeej Marysiu gratulacje ze umiesz salto !. Brawo ja się uczę juz 4 miesięcy i nic :c ale ty umiesz super :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciuchy fajne i widać, że z porządnych materiałów, a nie szmat, co nie przetrwają pierwszego prania. Ale najlepsze to te produkty na ciasto, same proszki i puszki, już sobie wyobrażam, jaki "naturalny" smak ma takie "domowy" wypiek, w sumie szkoda czasu na pieczenie ciasta, którego walory smakowe i odżywcze zapewne nie różnią się od tego z supermarketu

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta bluzka jest przepiękna <3 Bardzo zaciekawiło (i przeraziło!) mnie ich jedzenie. Nie wyobrażam sobie nie móc zjeść świeżych truskawek czy czegoś. Zakładam, że jabłko też ma plastikowy smak? Jak będę się wybierała do USA, to chyba zrobię zapasy jedzenia zamiast pakować ciuchy! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. uważaj, bo ci na lotnisku wszystko zbiorą! serio, chodzą z psami i sprawdzają

      Usuń
    2. Hahaha to był taki żenujący żarcik prowadzącego :) Dobrze o tym wiem, bo ciągle gdzieś latam i to do różnych dziwnych krajów :P

      Usuń
  4. Zastanawiam się, czy amerykańskie ciasto z proszku nie smakowałoby tak samo jak domowe amerykańskie ciasto z tamtejszych ,,marketowych" produktów wypchanych chemią...

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratuluję gwiazdy! Też bym chciała się nauczyć, ae nie mam nawet gdzie ćwiczyć i tylko jak jestem u kogoś z ogrodem to próbuję. Ciekawe jaka reakcja na twój sukces byłaby u starej hostmamy haha

    OdpowiedzUsuń
  6. Super post! Sprawa z jedzeniem nie prezentuje się zbyt kolorowo... Wieelkie gratulacje z powodu gwiazdy! To moje marzenie się tego nauczyć! Śliczne ciuchy <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajnie, że się dobrze bawisz! Gratulacje zrobienia salta :) A i ładne ciuchy :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Gratuluje salta. Zastanawialam sie czy u was w szkole sa zajecia z gimnastyki. I tez mam pytanie nie zwiazane z tematem, ale od pewnego czasu mnie to gryzie. Mam nadzieje, ze odpowiesz: kiedys napisalas, ze w czasach gdy mieszkalas jeszcze z Mirabele niewiele moglas sie od niej dowiedziec o Chinach bo ona slabo mowi po angielsku. Zaczelam wiec sie zastanawiac, to jak ona sobie radzi na lekcjach w amerykanskiej szkole?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o gimnastyce nic nie wiem
      Mirabelle radzi sobie kiepsko, każde słowo musi tłumaczyć na chiński

      Usuń
    2. A to żeby się dostać na taką wymianę, to nie trzeba najpierw umieć dobrze angielskiego?

      Usuń
    3. Trzeba, ale nie wiem, jakie standardy mają w chinach. W Polsce Mirabelle by nie zdała. Ale jakoś sobie radzi :)

      Usuń
    4. Nasunął mi się kolejny temat na wpis: j. angielski (2 perspektywy, aspekty)

      I cz - Polska (jak oceniasz metody i praktyczną znajomość angielskiego u uczniów, na ile nauka angielskiego na samych lekcjach szkolnych przygotowała Cię do radzenia sobie na wymianie) oraz przebieg Twojej nauki języka w PL (szkoła? prywatnie? kursy? samodzielnie?)

      II cz - USA - tu już liczę na Twoją inwencję twórczą:))) Np. co sprawia/ło Ci najwięcej kłopotów w sferze językowej? jaki poziom prezentują inni wymieńcy, czy ich wymowa jest zawsze rozumiana przez tubylców? jaki poziom języka mają amerykańscy uczniowie/ (no wiadomo, że gadają płynnie i się rozumieją:), no ale tak patrząc na całokształt: pisanie, rozumienie teksów/filmów naukowych i czy to prawda, że na co dzień powszechne są błędy gramatyczne? Itp, itd

      A tak w ogóle to zastanawiam się, czy to dobrze, że takie osoby, jak Mirabelle trafiają na wymianę.. Bycie zbyt młodym i nieradzenie sobie językowo to przecież ogromny stres, szczególnie dla wrażliwych nastolatków. A gdyby tak trafiła do całkiem patologicznej rodziny? I jeszcze w szkole rówieśnicy dokuczaliby jej?

      Usuń
  9. A gdzie poznałaś koleżanki? Na stołówce czy w klasie? Bo we wcześniejszych filmikach mówiłaś, że trudno tam kogoś poznać. Pozdrowienia z Polski :p Też bym chciała wyjechać :// A mogłabyś nagrać jeszcze jakieś filmiki o codziennym życiu, czyli np. jakieś sklepy albo kilka zdjęć z codziennego życia? :D Z góry dziękuję :* ;3

    OdpowiedzUsuń
  10. 31 year old Quality Control Specialist Douglas Kesey, hailing from North Vancouver enjoys watching movies like Radio Free Albemuth and Crocheting. Took a trip to Sceilg Mhichíl and drives a Charger. isc

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku,
tutaj możesz śmiało wyrazić swoją opinię. Jednak zanim to zrobisz, weź pod uwagę, że większość informacji na tym blogu to też opinie, takie same jak twoja. Nie musisz im wierzyć, nie muszą ci się podobać, ale musisz je szanować. Amen i zapraszam do komentowania :)