poniedziałek, 10 listopada 2014

A na deser... pierogi!

Dziś na śniadanie zjedliśmy "cinnamon rolls", czyli drożdżówki cynamonowe ze słodką polewą przypominającą lukier. Generalnie w Ameryce nie istnieje coś takiego jak drożdżówka, z wyjątkiem marnych imitacji - słodkich bułek wyciapanych lukrem, pakowanych osobno bardzo szczelnie. Otwierając opakowanie ręce już kleją się od cukru. Nie wiem, jak smakują, nie próbowałam i nie zamierzam. Za to bułeczki cynamonowe były bardzo dobre, oczywiście mrożone i przygotowane w piekarniku, świeżych nikt nie kupuje, kiedy do sklepu trzeba jechać kilka/kilkanaście kilometrów. Wyglądały tak (zdjęcie z Google, coś się ostatnio zapuściłam, jeśli chodzi o fotografowanie "wszystkiego amerykańskiego"):



Po śniadaniu udało mi się poskypować z przyjaciółką, nareszcie! Odkąd przeprowadziłam się do nowych hostów, nie mam czasu kontaktować się z Polską, ponieważ w weekendy zawsze coś robimy. Nie narzekam, wręcz przeciwnie, bardzo mi się to podoba, dzięki temu poznaję Amerykę na całego :) 

W niedziele zawsze jeździmy na zakupy spożywcze. Uwielbiam robić zakupy w niedziele, ponieważ mają wtedy najwięcej degustacji, a w sklepie zazwyczaj robię się głodna. Dziś dawali świeżo wyciskany sok z pomarańczy i truskawkek, nachosy z guacamoli, ciasto dyniowe oraz popcorn. Lunch zaliczony ;) Wzięłam osobny koszyk i oddzieliłam się od hostów, ponieważ chciałam kupić prezenty dla rodziny na Boże Narodzenie, pod koniec października mam zamiar wysłać paczkę, aby zdążyła dojść. Potem wróciłam do hostów, włożyłam do koszyka kilka rzeczy, które lubię, np. wafle ryżowe i marchewki, oraz składniki na muffinki i pierogi, które zamierzałam zrobić po południu. Wykorzystaliśmy także kupon na darmowe chipsy. W H-E-B (w innych sklepach pewnie też) z tyłu paragonu drukują rozmaite kupony na wszystko: zniżkę u lekarza, przycięcie włosów u fryzjera za 7,99$, 50% tańszą kanapkę w jakimś fast-foodzie, a także na zakupy w danym sklepie. Wiedziałam o tym, ale nie miałam pojęcia, że można dostać coś za darmo.

Na lunch pojechaliśmy do Whataburger - fast-foodu, który jest tylko w Teksasie. Zamówiliśmy taki oto zestaw dla każdego (z wyjątkiem host braci): przeciętny burger ze wszystkim - średnica linijki, średnia cola - na oko 3/4 litra, a do tego frytki, także ogromne. Po zjedzeniu połowy burgera nie miałam już miejsca w żołądku, więc zostawiłam go na później. W USA wszędzie dają tak wielkie porcje, że spokojnie wystarczają na dwa posiłki.



Po powrocie ze sklepu zabraliśmy się za cotygodniowe porządki. Pranie, odkurzanie, mycie okien, sprzątanie samochodu. Posprzątałam też swój pokój i łazienkę, choć nie miałam zbyt wiele do roboty, bo staram się utrzymywać porządek na bieżąco i bardzo dobrze mi to wychodzi. Otworzyłam nowy szampon do włosów (nie mogę uwierzyć, że właśnie opisuję SZAMPON :D), który znalazłam pod zlewem i stwierdzam, że to najładniej pachnący szampon do włosów w historii szamponów do włosów. Pachnie jak czekolada z orzechami laskowymi, trochę jak Nutella. Aż mi się jeść chce, kiedy myję włosy xD

Po południu zabrałam się za gotowanie. Zaczęłam od upieczenia muffinek, wyglądają pięknie, ale ich jeszcze nie próbowałam. Mam nadzieję, że nie otrułam hostów. Chyba nie, bo im smakowały. Potem ugotowałam pierogi, część z serem, część z truskawkami. Wyszły bardzo dobre, to moje trzecie pierogi w życiu, które robiłam całkiem sama, wychodzą mi już idealne, prawie jak w domu. Prawie, ponieważ w USA nie ma białego sera. Dlaczego?! Serze, tęsknię za tobą... Z tego powodu muszę używać cream cheese, czyli białego sera zmielonego na gładką masę, do którego dodano już ulepszacze smaku, konsystencji, wyglądu, itp. Smakuje inaczej, ale nie jest taki zły. Truskawki też są lepsze w Polsce, ale przy pierogach nie ma to większego znaczenia.
Tak wygląda "cream cheese".
Z tego "cream cheese" robi się sernik.
Nie muszę wspominać, że nie umywa się z polskim.
Ponieważ zrobiłam tylko słodkie pierogi, hości byli zdumieni, że je się je jako obiad. Kiedy wcześniej powiedziałam im o moich planach, uznali je za deser. Po rozmowie z host mamą na temat różnych dań dowiedziałam się, że Amerykanie nie jedzą nic słodkiego na obiad, nigdy. Słodkie śniadania, owszem, ale nie obiady. A raczej "dinnery", czyli obiady na kolację, jednak mniejsza z tym. Kiedy gotowałam pierogi w poprzedniej rodzinie, wtedy z serem i z jabłkami, host tato także mnie zapytał "So you're doing like a dessert ones?". Nie! O ludzie, to jest normalny obiad! Co w tym takiego dziwnego?!

Jako polewę do pierogów zrobiłam masło z bułką tartą, jak zwykle zresztą, niestety okazało się, że mamy tylko bułkę japońską. Miała o wiele większe grudki i smakowała trochę inaczej, ale po dodaniu jej do masła i zagotowaniu smakowała tak samo dobrze, jak zwykła bułka tarta. Kolejny kuchenny eksperyment zakończył się sukcesem!
japońska bułka tarta
Post o kolejnej dziedzinie życia w USA dodam jutro, dzisiaj się już zbyt rozpisałam.

7 komentarzy:

  1. Smakowiecie wyglądają te drożdżówki :) A ja pierogi uwielbiam, szczegolnie z truskawkami lub jagodami ;)

    zapraszam: internetowekartki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Napisałaś, że pod koniec października wysyłasz paczki dla rodziny, nie powinno być, że pod koniec listopada ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie nie zebym sie czepiala ale tak tylko mowie czy nie powinno byc pod koniec listopada? ;) Pozdrowionka <3

      Usuń
    2. jak juz jest po pazdzierniku ludzie XDD zwykla pomylka

      Usuń
  3. Ale Wy Marysię łapiecie za słówka ostatnio... ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Polewa na pierogi, nigdy o takiej nie słyszałam

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku,
tutaj możesz śmiało wyrazić swoją opinię. Jednak zanim to zrobisz, weź pod uwagę, że większość informacji na tym blogu to też opinie, takie same jak twoja. Nie musisz im wierzyć, nie muszą ci się podobać, ale musisz je szanować. Amen i zapraszam do komentowania :)