Leciałam z Austin do Detroit, potem do Amsterdamu, a stamtąd do Warszawy. Już przy drugiej przesiadce odczuwałam jet lag. Gdybym była w USA, byłby środek nocy i spałabym od paru godzin, a tu miałam dopiero ranek. Słońce raziło niemiłosiernie przez szklane ściany na lotnisku, myślałam, że zwymiotuję od tego światła. Bolała mnie każda unerwiona część ciała. W samolocie spałam tylko godzinę, próbowałam dłużej, ale się nie dało. Podczas ośmiogodzinnego lotu obejrzałam dwa filmy "The Maze Runner" i "If I Stay". Nie mogłam wytrzymać zmęczenia, więc znalazłam kanapę na lotnisku i zasnęłam tam na godzinę. Potem udałam się na kolejny samolot z nieco lepszym samopoczuciem. O dziwo przepuścili moje 35 kg bagażu podręcznego bez problemu.
Z Warszawy odebrali mnie rodzice. Kiedy Maja podbiegła do mnie, wybałuszyłam oczy ze zdziwienia. Urosła chyba o głowę! Przyczepiła się do mnie permanentnie na najbliższe dni. W samochodzie pytała non stop "w co teraz gramy?". W drodze do Rzeszowa pojechaliśmy do restauracji, zjadłam naleśniki z truskawkami i z białym serem. Niebo w gębie! Teraz codziennie jem biały ser, życie jest cudowne.
Zauważyłam, że jem o wiele mniej. To pewnie przez chemię zawartą w amerykańskim jedzeniu byłam wiecznie głodna. Dzisiaj na śniadanie zrobiłam sobie płatki owsiane na wodzie z truskawkami od babci - tak samo jadłam w USA. Płatki smakowały zupełnie inaczej, do tego trzeba było je mocniej pogryźć, a przecież to niby to samo. Normalnie dwie godziny po czymś takim byłam głodna, a dzisiaj dopiero o czwartej po południu zorientowałam się, że pasowałoby coś zjeść. Często nie kończę porcji, nie chce mi się słodkiego, już chyba trochę schudłam. Bardzo się cieszę, że wróciłam.
Tęsknię tylko za jedną rzeczą - za ludźmi, a raczej za ich zachowaniem. W Polsce wszyscy wydają mi się teraz niegrzeczni i smutni - kontakty są bardzo formalne, nie każdy odpowie na zwykłe "dzień dobry". W sklepie baba wryła się przede mnie aby wziąć reklamówkę, mruknęła"przepraszam panią" takim tonem, jakbym była jej największym wrogiem, nawet na mnie nie popatrzyła. Brakuje mi tego całego "How are you? / Good!", bo mimo tego, że nie zawsze czułam się dobrze, po powiedzeniu tego uśmiechałam się i jakoś się lepiej robiło. Wczoraj jechałam rowerem po wąskiej ścieżce, zjechałam innym rowerzystom na bok, a oni nic nie powiedzieli, żadnego "dziękuję", unikali kontaktu wzrokowego. Albo chamstwo, albo przyzwyczaiłam się do dziękowania za wszystko po kolei. Albo oba. Pod tym względem wolę Amerykę.
Mama stwierdziła, że jestem uzależniona od telefonu, bo wysyłam zdjęcia do Susi przez cały czas i rozmawiam na Whatsapp. Całe szczęście, że ktoś stworzył tą aplikację, bardzo ułatwia komunikację, umożliwia dzwonienie i smsowanie za darmo, wystarczy mieć internet. Podobno w Hiszpanii i w Niemczech używają tego zamiast normalnego dzwonienia.
Wiem co czujesz... Mimo, że nigdy nie wyjeżdżałam to i tak na co dzień mam dość tego "chamstwa" które nas otacza! Gorąco ściskam po powrocie! <3 Mam nadzieje na spotkanie choćby w Rzeszowie! <3
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy post:-)
OdpowiedzUsuńCodziennie wchodziłam parę razy czekając na post i wreszcie!! ;)
OdpowiedzUsuńA co do Mai - widziałam zdjęcie, które dodałaś na Facebooku i zanim powiększyłam byłam pewna, że to ty! Tak wyrosła i taka podobna do Ciebie :)
Marysiu, zamierzasz się odchudzać?
OdpowiedzUsuńJeśli tak to będziesz opisywała swoją dietę na blogu?
Kiedy dodasz kolejny odcinek na yt ?(chodzi o zwariowanych)��
OdpowiedzUsuńNie mogłam sie doczekać tego postu����
OdpowiedzUsuń