sobota, 6 grudnia 2014

Nareszcie piątek!

Doszłam do tego momentu wymiany, w którym szkoła przestaje mnie zachwycać i staje się zwykłą szkołą, w której odlicza się dni do końca roku szkolnego. Ostrzegali mnie, że tak będzie. Oczywiście dalej lubię szkołę, ponieważ jest bardzo ciekawa i co najważniejsze - nie stresuje uczniów. Wyjątkiem jest teatr, kiedy trzeba wyjść na scenę z samodzielnie napisanym monologiem i wygłosić go na scenie przed całą klasą, najlepiej bez zaglądania w kartkę. Ale nie mam kogo obwiniać, sama wybrałam tą klasę i cieszę się, bo jest fantastyczna.

Nie wiem, czy o tym pisałam, ale chyba nie. Otóż kolejną różnicą między tym, czego uczą nas na angielskim, a tym, co zastałam w USA, jest to, że przy sprawdzaniu obecności nikt nie mówi "present", tylko "here". Jednak większość nauczycieli sprawdza obecność po cichu, kiedy jesteśmy czymś zajęci, więc nie trzeba nic mówić. Wszystko odbywa się komputerowo, każdy uczeń ma także dostęp do portalu online z ocenami. Często nauczyciele nie mówią nam, co dostaliśmy ze sprawdzianu, ponieważ sami możemy sobie to sprawdzić.

Wczoraj miałam pięć qiuzów, wszystkie poszły mi dobrze, mimo że nic nie uczyłam się w domu, wszystko zrobiłam w szkole. Na "dinner" pojechaliśmy z hostami do tajskiej restauracji. Kocham tajskie jedzenie! Jest pyszne i składa się głównie z warzyw, mięso i ryż to tylko dodatki. Liam poskromił nudę w oczekiwaniu na jedzenie i wylewał wodę ze swojego kubka na blat, po czym wycierał ją serwetkami i tak non stop. Potem zaczął huśtać się na swoim dziecięcym krzesełku, odpychając się rękami od blatu i bawił się najlepiej na świecie. Ale te dzieciaki są kreatywne!

Wieczorem zaczęliśmy oglądać film "Grumpy Cat's Worst Christmas Ever" i nie dokończyliśmy, ponieważ był to najbardziej beznadziejny film w historii beznadziejnych filmów. Fabuła o niczym, gra aktorska na zerowym poziomie, brak humoru. Totalna żenada. Zawiodłam się, ponieważ ubóstwiam memy z tym kotem i razem z przyjaciółką potrafimy rozmawiać za ich pomocą (co nie jest zbyt inteligentne, ponieważ spędzamy 10 minut na Google Grafice, żeby znaleźć kolejny obrazek pasujący do konwersacji). W każdym razie NIE POLECAM. Skończyło się na tym, że obejrzeliśmy "Zombieland", jeden z moich ulubionych filmów, nieporównywalnie lepszy od nieporozumienia z kotem. Lista moich ulubionych filmów liczy kilkadziesiąt pozycji i za nic nie jestem w stanie wybrać numeru jeden, wszystkie są fajne i kompletnie od siebie różne. "Zombieland" zdecydowanie ma tam swoje miejsce, po obejrzeniu tego filmu jedną z pierwszych rzeczy, jakie kupiłam po przyjeździe do USA, były Twinkies. Nie są specjalnie powalające, ale smakowały mi głównie dzięki temu, że kochał je Tallahassee.


Kto nie oglądał filmu o Facebooku - obejrzyjcie jeszcze dziś!


4 komentarze:

  1. Marysiu, jak się czujesz ze świadomością, że za 180 dni wracasz do polski? Cieszysz się ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy amerykańskie osiedla rzeczywiscie wyglądaja tak jak w fimach na święta? (całe oswietlone, w plastikowych ozdobach)

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku,
tutaj możesz śmiało wyrazić swoją opinię. Jednak zanim to zrobisz, weź pod uwagę, że większość informacji na tym blogu to też opinie, takie same jak twoja. Nie musisz im wierzyć, nie muszą ci się podobać, ale musisz je szanować. Amen i zapraszam do komentowania :)