poniedziałek, 9 marca 2015

Jazda po schodach w śpiworze

W sobotę z samego ranka zabrałam się za pieczenie tortu dla Mirabelle. Przepis tutaj. Przygody zaczęły się już przy robieniu masy, kiedy wszystko mi się zwarzyło po połączeniu ciepłej czekolady z mascarpone oraz zimnej śmietany ubitej z cukrem. No trudno, nic nie mogłam na to poradzić, katastrofy nie było, masa dalej smakowała pysznie, tak kremowo i czekoladowo! Oczywiście prawidłowo wykonana byłaby o niebo lepsza, ale kto nie próbował prawdziwych polskich ciast, ten się nie zorientuje.

I właśnie w ten sposób zabiłam masę.

Następnie zrobiłam dekoracje - rozpuszczoną czekoladę włożyłam do papierowego stożka i narysowałam na papierze do pieczenia imię Mirabelle, liczbę 17 oraz motyla i serduszka. Motyla włożyłam do otwartej książki, aby skrzydła były podniesione, wstawiłam wszystko do lodówki, aby zastygło.
motyl z czekolady
Następnie zabrałam się za biszkopt. I tu znów zaczęły się kłopoty, badziewne amerykańskie jajka doprowadzały mnie do furii, kiedy żółtka nie chciały się oddzielać od mętnych białek, a gdy jakimś cudem dopięłam swego, pękały w misce i kaput. Rewelacja, już czułam, jak dobry będzie ten biszkopt. Ale to nie koniec - głupia amerykańska waga była niedokładna do tego stopnia, że kiedy połączyłam masę z żółtek i białek (o dziwo ubiły się przyzwoicie) z mąką i kakao, tego drugiego najwyraźniej było "odrobinę" za wiele, ponieważ otrzymałam twardy gniot, lekko sypki, który za nic nie chciał się rozprowadzić na tortownicy. Po paru minutach udręki załadowałam tę kosmiczną skałę do piekarnika, a kiedy się upiekła, spełniły się moje przewidywania = stworzyłam twardy latający talerz.

I właśnie w ten sposób zabiłam biszkopt.

Jeśli ktoś zajrzał do przepisu, to widział, jak wysoki powinien wyjść tort. No więc nie wyszedł taki. To, co upiekłam, było cieńsze niż 1/3 tortu na zdjęciu i nie mogło być mowy o przekrojeniu tego. Zdecydowałam, że tak być nie może i postanowiłam upiec ten durny biszkopt ponownie! Tym razem nie popełniłam tych błędów, co poprzednio, miałam tylko o jedno jajko za mało, więc użyłam proporcjonalnie mniej pozostałych składników. Hurra, udało się! Upiekłam prawdziwy biszkopt. Stwierdzam, że przepis kłamie, ponieważ wyszedł może milimetr wyższy niż poprzedni zakalec (a i tak wyrósł), nie było mowy o jakimkolwiek przekrajaniu. Postanowiłam użyć obu placków i zrobić z nich jeden tort.

I właśnie w ten sposób zabiłam przepis.
pierwszy biszkopt - zadźgałam go widelcem w akcie desperacji, jak widać nie pomogło

drugi biszkopt przed pieczeniem

moje ulubione zdjęcie wszech czasów - wyżeracze masy
Kiedy rozsmarowałam masę i zaczęłam kłaść na niej truskawki, do domu wróciła Jenn z chłopcami. Rano pojechali na imprezę urodzinową kolegi Colta, całe szczęście! Lubię piec bez świadków, sami widzicie dlaczego. Jenn powiedziała, że kiedy weszła do domu, była przekonana, że gotuję jajka, bo cały dom pachniał jajkami. Wyjaśniłam jej, że to biszkopt, a nie jajecznica. Ale mi się śmiać chciało, kiedy dziwiła się, że placek pachnie jajkami, nie mogła uwierzyć, że jest słodki, w ogóle była bardzo zdziwiona i zainteresowana procesem dekoracji ciasta. Ja nie wiem, z czego ci Amerykanie pieką swoje tak zwane ciasta, skoro nawet nie znają biszkoptu.

I właśnie w ten sposób zabiłam wiarę w pieczenie w USA.

Na szczęście choć jedna rzecz poszła dobrze: dekorowanie. Rezultat:


Generalnie byłam z siebie dumna, jak na amerykańskie warunki dobrze mi poszło. Pozostało tylko włożyć tort do, nie wiem jak to nazwać, "nosidełka" do tortów i wyruszyć na imprezę. Hości zawieźli mnie do restauracji Chilli's, opóźnił nas pociąg liczący ponad 100 wagonów i wleczący się wolniej niż w Polsce, koleżanki już na mnie czekały. Zostawiłam tort w samochodzie host siostry Lary i wróciłam do restauracji. Byłam trochę zdziwiona, że nie zjemy tortu w środku, ale to nie moje urodziny, nie obchodziło mnie to zbytnio. Zamówiłam makaron z krewetkami, bardzo mi smakował:


Następnie udałyśmy się do samochodu i wyruszyłyśmy do domu Lary na sleepover. Przeniosłam tort z siedzenia w drugim rzędzie do rzędu trzeciego, przecisnęłam się, żeby usiąść obok, po czym chciałam wziąć tort na kolana. Nie udało mi się, ponieważ przy podnoszeniu tort wyleciał z nosidełka, które okazało się wadliwe, i spadł na siedzenie do góry nogami.

I właśnie w ten sposób zabiłam tort.

Szybko podniosłam go i położyłam z powrotem na tacce, chwała zakalcowi, dzięki któremu tort się nie połamał. O dziwo masa nie przykleiła się do skórzanego siedzenia, za to okruszki ciastek były wszędzie. Pojechałyśmy na stację benzynową koło H-E-B, gdzie mieli odkurzacz i odkurzyłyśmy samochód, zostawiając go w lepszym stanie niż przed śmiercią tortu. Odkurzacz za 1$ działał tak długo, że zdążyłybyśmy 10 razy wszystko odkurzyć, dlatego zaczęłyśmy odkurzać siebie (w końcu czemu nie?): http://youtu.be/Z7_nAnyQooo



W domu zjadłyśmy tort, wszyscy zachwycali się, jaki jest dobry, niektórym nawet smakowała zakalcowa warstwa. Kiedy zjadłyśmy ponad połowę, nikt nie miał miejsca na dodatkowy kawałek, ale każdy miał chrapkę na masę i truskawki ze środka. Stwierdziłam, że to tort jest dla nas, a nie my dla tortu, więc "otworzyłam" obie warstwy odsłaniając wnętrze i wypędzlowałyśmy wszystko, co się tam znajdowało. Tort mimo wszystko oficjalnie już nie żył, więc zabiłyśmy go ponownie, czemu nie. Pozostały biszkopt spuściłyśmy w zlewie, ponieważ zlewy w USA mają wbudowany "mikser" do przemulania resztek jedzenia, nazywa się to "garbage disposal". Użyteczne narzędzie. Nagrałam wszystko telefonem, Susi w tym czasie puściła muzykę z pogrzebu. Tak wyglądała ostateczna śmierć tortu: http://youtu.be/FXYQNTj4dKk
tort wewnątrz

w trakcie destrukcji

Susi kryminalista

jak widać w środku nie ma już ani jednej truskawki


Poszłyśmy do pokoju Lary, jednak po jakimś czasie zachciało nam się pić, więc chciałyśmy zejść do kuchni. Wyszłam pierwsza, a kiedy doszłam do schodów, stwierdziłam, że chodzenie jest nudne i zjechałam w dół na tyłku. Reszta dziewczyn zrobiła to samo, dostałyśmy takiego napadu śmiechu, że gdybym się w porę nie powstrzymała, to bym zwymiotowała cały tort. Nie miałam takiej głupawki od dobrych paru lat. Morgan, siostra Lary, wytrzasnęła dla nas śpiwory i przez godzinę jeździłyśmy w nich po schodach. Powiem wam, że rozpędzało się w nich do takiego stopnia, że jazda w ogóle nie bolała. Co prawda tyłek boli mnie teraz jak po pierwszym dniu wiosennej jazdy na rowerze a pod prawym kolanem mam zdartą skórę, ale jak najbardziej było warto. To także uwieczniłyśmy na filmiku:
1) Marysia: http://youtu.be/vfJ3dNHij7c
2) Susi: http://youtu.be/4tszQbQCjBQ
3) Sophie: http://youtu.be/lrtVHY4JPf8

Tej nocy przypadła zmiana czasu, więc kiedy poszłyśmy spać, zamiast trzeciej nad ranem była czwarta. Ja i Susi zasnęłyśmy ostatnie, dostałyśmy ataku głupawki, jak tak dalej pójdzie, to wyrobię sobie sześciopak śmiechem. Zrobiłyśmy sporo selfie, co wcale nie było takie łatwe, bo lampa oślepiała nas do tego stopnia, że przez kilkadziesiąt sekund nie widziałyśmy zdjęcia na ekranie, bo nam się odbiły białe punkty na siatkówce.



24 komentarze:

  1. zalezy co kto lubi. dekoracja sliczna, ale kakowy biszkop czekoladowa masa...nie rozumiem i nigdy nie skumam czemu tyle ludzi (wiekszosc) zjada POLACZENIE czekolady i owoców, podczas gdy moim zdaniem czekolada jest tak intensywna i muląca ze owoców już nie czuć, ot zabija ich smak. jak truskawki to jasny nie nasaczany niczym biszkop i bita smietana nie poslodzona ooo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cooo? :o A może nie jadłaś jeszcze takiego dobrego tortu czekoladowego z owocami? Bo te co są w cukierniach to jakaś tragedia, sam cukier i sztuczne aromaty. Moja mama, która piecze cudowne torty i placki robi taki podobny tort do Marysi. Czekoladowy krem + truskawki = Mmmm.. Pycha! Ale oczywiście każdy ma swój gust i może Ci taki tort nie smakować :) Pozdrawiam :))

      Usuń
    2. I też zależy to od tego czy krem jest właściwie przyrządzony. Nasz zawsze wychodzi taki puszysty, absolutnie nie mulący.

      Usuń
    3. Czekolada i truskawki to przeciez najlepsze połączenie :D

      Usuń
    4. Ja lubię połączenie masy czekoladowej z bananami , pycha :)

      Usuń
    5. truskawki solo lub z bita smietana. no i w formie koktajli. tylko:) kazdy ma swoj gust:)

      Usuń
  2. Czyj to snapchat? Jeśli twój to mogłabyś podać nick? Pozdrawiam i gratuluję umiejętności pieczenia ciast :D

    OdpowiedzUsuń
  3. czy wymieńcy trzymają się tylko z wymieńcami?czy masz może jakieś przyjaciół amerykańskich?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Amerykanie, których znam, są zainteresowani oglądaniem tv a nie socjalizowaniem się z kimkolwiek. Dużo osób tez pracuje, mało ludzi się ze sobą spotyka.

      Usuń
  4. Czy ktoś zna jeszcze inne blogi takich "wymieńców" jak Marysia? Sama jakoś nie umiem znaleźć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w tym roku nie ma w poprzednich latach bylo sporo ;-) na przykład ten
      http://bumblebeestreet.blogspot.com/?m=1

      Usuń
    2. http://wymiency.blogspot.com/p/usa.html tu są blogi osób które były w stanach ale niektóre są zablokowane

      Usuń
    3. O, dziękuje bardzo:)

      Usuń
    4. Sa jeszcze:
      http://stromezboczamexico.blogspot.it/
      http://marcelawmeksyku.blogspot.it/

      Usuń
    5. A to mój blog:
      http://witaj-ameryko.blogspot.com/
      Jadę już na następny rok szkolny :)

      Usuń
  5. DOBRA WIADOMOŚĆ ! z tego co mi wiadomo to dolar jest coraz droższy więc jak zamierasz wymienic po powrocie do polski kasę to masz szczęie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za to jest druga strona medalu: kiedy wydaje pieniądze, wszystko jest drogie.

      Usuń
  6. Czy amerykańskie sklepy drukują swoje gazetki reklamowe i roznoszą do skrzynek, jak nasze supermarkety?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O,tak! Tylko jest tego 5 razy więcej! I wysyłają tony kuponów, to jest akurat przydatne :)

      Usuń
  7. Czytając Twoje posty mam wrażenie, że chyba Susi lubisz najbardziej. Mam rację ? :)

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku,
tutaj możesz śmiało wyrazić swoją opinię. Jednak zanim to zrobisz, weź pod uwagę, że większość informacji na tym blogu to też opinie, takie same jak twoja. Nie musisz im wierzyć, nie muszą ci się podobać, ale musisz je szanować. Amen i zapraszam do komentowania :)