niedziela, 12 października 2014

Spotkanie rodzinne oraz azjatycki market


Mój mózg dziś zwariował i obudził mnie o 6:00, czyli po pięciu godzinach snu. U nas słońce wschodzi o 7:30, więc było kompletnie ciemno, środek nocy. Już nie mogę się doczekać zmiany czasu, wstawanie rano to nic przyjemnego przy takich ciemnościach. Zaczęłam od napisania posta z poprzedniego dnia, w tym tygodniu nie mam na nic czasu i piszę posty rano. Potem musiałam się czymś zająć - zazwyczaj sobotnie poranki spędzam na Skypie, ale było zbyt wcześnie na wydzieranie się do ekranu (legenda głosi, że ktoś kiedyś mówił cicho, rozmawiając przez Skypa), ponieważ reszta domowników wstaje późno, więc postanowiłam zrobić laurkę urodzinową dla Lynne. Wyszło mi nawet nieźle, ułożyłam własny urodzinowy wierszyk, co nie było takie łatwe, ponieważ znalezienie rymów po angielsku to katorga - nic do niczego nie pasowało, a jak znalazłam jakieś rymujące się słowo, to nie miałam pomysłu, w jakim zdaniu go użyć.

Przed południem hości pojechali na pogrzeb kogoś z rodziny Lynne, po czym wrócili po nas i pojechaliśmy na spotkanie rodzinne do domu tej zmarłej osoby. Chyba nie wypada nazywać tego "imprezą", ale przypominało imprezę rodzinną w Polsce, oczywiście było wiele różnic. Po pierwsze, było bardzo dużo ludzi, więc nie sposób było zamienić słowo z każdym. Na zewnątrz ustawiono wielki stół, przy którym siedziało ze 20 osób, drugie tyle znalazło sobie miejsce gdzieś wewnątrz domu. Różnica nr 2: nawet nie wiem, kto był gospodarzem, ponieważ owa osoba nie musiała nic robić. Przy wejściu do domu na stoliku leżały jednorazowe talerze, sztućce i kubki, a dalej był szwedzki stół, więc każdy gość nakładał sobie co chciał i ile chciał. To samo tyczyło się deseru - kilkanaście rodzajów ciast ustawiono na stole i każdy sam sobie nakładał. Potem trzeba było znaleźć sobie miejsce i zjeść oraz pogadać ze znajomymi. Byliśmy tam około godziny, poznałam kawałek rodziny oraz siostrę Lynne, która była bardzo miła, wyższa o głowę od mojej host mamy, za to młodsza o 8 lat. Była kiedyś w wojsku, więc wyglądała jakby zawodowo pchała kulą :) Nie porobiłam żadnych zdjęć, głupio mi było fotografować czyjś dom, ale znalazłam w Google Grafice coś, co przybliży wam obraz amerykańskich ciast:
Prawie wszystkie ciasta były tartami. Polskie piętrowe placki tu nie istnieją.

Brownie - bardzo dobre

99% ciastek w USA tak wygląda

Najlepsza tarta na świecie - pecan pie.


Upside down pineapple cake
red velvet cake 
lemon bundt cake (bundt = z dziurą w środku)

strawberry bundt cake

pumpkin bundt cake

triple chocolate bundt cake
Po spotkaniu rodzinnym pojechaliśmy do Austin do azjatyckiego marketu. Spodziewałam się małego sklepiku, a zastałam halę wielkości potężnego Tesco. Zrobiłam kilka zdjęć:

to tylko mała część sklepu
Przy wejściu Mirabelle porozmawiała z jakimiś Chińczykami, więc skorzystałam z okazji i wypróbowałam mój chiński. Na razie potrafię powiedzieć 9 zdań, cały czas się uczę. Chińczycy mnie pochwalili, więc chyba nie było tak źle.

Wędrowaliśmy po sklepie z Kaeleigh i Mirabelle przez ponad 2 godziny, exchange siostra zatrzymywała się przy każdej półce i kupiła sobie zapas jedzenia na co najmniej kilka miesięcy. Wszystko w tym sklepie było dziwne, mieli kilka alejek z rozmaitymi produktami zamarynowanymi w słoikach. Nawet orzechy ziemne w czymś utopili i zamarynowali. Lynne i John także kupili sporo produktów, w najbliższej przyszłości pewnie ugotujemy coś chińskiego. John rozmawiał długo z Mirabelle wypytując ją o chińskie potrawy i pomysły na chińskie dania, w tym czasie ja i Kaeleigh robiłyśmy piruety i ćwiczyłyśmy balet, bo się nam nudziło. W wielu sklepach w Ameryce mają fantastyczne podłogi do robienia piruetów!

Kupiłam sobie trzy rzeczy w azjatyckim markecie: bubble tea o smaku truskawkowym w puszce, zupkę chińską, którą poleciła mi Mirabelle oraz cukierki Kopiko - hości nigdy nie widzieli ich na oczy, więc nie są amerykańskie, Mirabelle nie miała pojęcia, co to jest, więc nie są chińskie. Stwierdziłam, że w takim razie są polskie, więc je kupiłam, a co mi tam! Zjem je sobie, kiedy zatęskni mi się za domem.

Moje zakupy prezentują się następująco:


8 komentarzy:

  1. Po pierwsze foch, lista rzeczy na które muszę ponarzekać przedłuża się o to co będzie się działo w tym tygodniu :P
    Po drugie żądam DOKŁADNEGO sprawozdania ze spotkania Rickiem w stylu zdjęcia, filmik też może być :P
    To nie fair, że u was już jest "Krew Olimpu" ja chcę ją tu teraz w tym momencie.
    Ty myślisz, że twój mózg jest zwariowany to ja zasnęłam po 23, przez to, że mnie głowa bolała obudziłam się o godzinie 2:00 w nocy ( już bez bólu głowy) i przez to że nie mogłam zasnąć zaczęłam czytać książkę, no i co zasnęłam ponownie dopiero po 5:30 i obudziłam się po 7, hmmm... no i kto ma bardziej zrypany mózg? :P
    Jak można nie słyszeć o Kopiko O.o ? Rozumiem, że można ich nie lubić, bo sama średnio za nimi przepadam ale nie wiedzieć co to jest, wstyd i hańba :P
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Marysiu, czy ty i Kaeleigh nie wstydzicie się robić piruetów w sklepie, bo ja np. bym się trochę wstydziła, a może tam wszyscy w sklepach robią wszystko i nie jest to dziwne :) ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Ameryce nikt nie zwraca na to uwagi, to jest kraj dziwactw. Poza tym nikogo tam nie znałyśmy, więc czym się przejmować? :D

      Usuń
  3. Marysiu, znasz jakieś blogi wymieńców którzy piszą codziennie tak jak ty, albo przynajmniej raz na trzy dni ? Bo szukam i nie mogę znaleźć.

    OdpowiedzUsuń
  4. 1. Nagrasz jakiś filmik (niekoniecznie taneczny/akrobatyczny) z Mirabelle i Kaeleigh? :) byłoby super!
    2. Jak wglydąa srapwa z toimwi pobrlmemai? Coś diazałją czy olali?

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku,
tutaj możesz śmiało wyrazić swoją opinię. Jednak zanim to zrobisz, weź pod uwagę, że większość informacji na tym blogu to też opinie, takie same jak twoja. Nie musisz im wierzyć, nie muszą ci się podobać, ale musisz je szanować. Amen i zapraszam do komentowania :)