sobota, 11 października 2014

Najlepszy dzień w życiu!

Dziś w szkole mnóstwo uczniów miało na sobie "mums", o których wspomniałam we wczorajszym poście. Ja też miałam swoją "mum". Jest to coś typowo amerykańskiego, host mama zrobiła ją dla mnie i dla Mirabelle też, kiedy robiła "mums" dla Sama i Kaeleigh, i dała mi ją rano, kiedy zeszłam na śniadanie. Ale byłam zdziwiona! Powiedziałam koleżankom kilka dni wcześniej, że nie będę nosić "mum", a tu taka niespodzianka! "Mum" przypomina kwiat, z którego zwisają wstążki, zazwyczaj w kolorach szkoły, które coś symbolizują. W sklepach pełno jest ozdób do "mums",wybór jest naprawdę ogromny. Moja "mum" prezentuje się następująco:


Tradycja noszenia na sobie wielkich kwiatów istnieje jedynie na południu USA - tak poinformował mnie nauczyciel historii, natomiast koleżanki powiedziały mi, że tylko w Teksasie. Nie wiem, w co wierzyć, jednak mam na tańcach koleżankę, która przeprowadziła się tutaj do swojej cioci na pół roku z Kalifornii i nie nosiła dzisiaj "mum", ponieważ o niczym nie wiedziała. Mi koleżanki pokazały zdjęcia już kilka dni temu, więc miałam w głowie jakiś obraz Homecomingu, za to Mirabelle nie miała o niczym pojęcia. Kiedy host mama dała jej zrobioną dla niej "mum", Mirabelle pomyślała, że to jakaś ozdoba do pokoju i zostawiła ją w domu. Całe szczęście, że miała mnie i w ostatniej chwili pobiegła do pokoju, aby przynieść swoją "mum". W autobusie pomogłam jej przypiąć ją do ubrania i wyjaśniłam, co to jest.

Niektóre osoby miały naprawdę potężne "mums". Tego dnia wszyscy uczniowie ubrali się w czerwono-niebiesko-białe ubrania, ponieważ to są barwy szkoły, a dzisiejszy dzień tematyczny właśnie do nich nawiązywał. Szkoła także była udekorowana w tych kolorach. Do tego korytarz wypełniony był dzwonieniem, ponieważ jedną z wstążek na "mum" często bywa dzwoneczek. Oto moja koleżanka Lexa, która miała największą "mum", jaką udało mi się zobaczyć. Niektórzy ją przebili, mając trzy "mums" jednocześnie!
Lexa i jej "mum"
Drzwi do jednej z klas :)



W amerykańskiej szkole nie ma zasad w stylu "dozwolone jest maksymalnie dwa sprawdziany w tygodniu" itp. Możemy mieć i 7 sprawdzianów dziennie, codziennie. W tym tygodniu wszystko skumulowało się na piątek - test z historii oraz quizy z psychologii i angielskiego. Nauczyciel historii przebił wszystkich! Została mu narzucona wersja testu, którą musiał nam dać z polecenia dyrekcji, tak samo inni nauczyciele historii w 11 klasie. Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca w ławkach, rozdał nam grube pliki testów zawierające chyba z 10 kartek, po czym wygłosił instrukcje:

- Pierwsza część testu została mi narzucona, więc ku mojemu ubolewaniu muszę wam ją dać. Wybaczcie. Niektóre pytania są całkiem fair, inne są naprawdę głupie. Ale nie martwcie się, szukajcie podpowiedzi! Może coś w tekście da wam wskazówkę... A może jakaś podpowiedź znajdzie się T U T A J... (w tym miejscu wskazał obiema rękami na tablicę, jakby chciał ją pokazać osobie stojącej co najmniej kilometr dalej). Druga część testu została ułożona przeze mnie i ocena z niej będzie o wiele więcej warta. Do roboty!

Po wygłoszeniu monologu zabraliśmy się do pracy, a nauczyciel zaczął zapisywać na tablicy podpowiedzi w stylu "7. Poprawną odpowiedzią mogłoby być C", "13. Zgadujcie, a ja was poprawię". Jedno pytanie brzmiało tak:

17.
I. imię i nazwisko jakiegoś prezydenta
II. Teddy Roosevelt
III. imię i nazwisko innego prezydenta

Prawidłowa kolejność to:
a) I II III
b) I III II
c) II I III
d) III II I

Nie mówiliśmy o tych gościach na lekcji, z wyjątkiem Roosevelta, więc nauczyciel napisał wskazówkę, która brzmiała tak: "Roosevelt był ostatni".


Na psychologii mieliśmy test z części mózgu. Musieliśmy się nauczyć funkcji każdej z części i wiedzieć, gdzie owa część się mieści. Wcześniejsze wykonanie mózgu z Play-Doh pomogło, jednak nie całkiem, ponieważ nasze kolorowe twory nie do końca przypominały prawdziwy mózg i na sprawdzianie mogłam pomylić kilka rzeczy. Aby się lepiej przygotować do quizu, pobrałam na tablet aplikację 3DBrain, w której każda część mózgu jest szczegółowo opisana, więc była większa szansa, że po przeczytaniu coś zostanie w mojej głowie. Bardzo mi ta aplikacja pomogła, po półgodzinnej nauce mogłam wymienić funkcje wszystkich części mózgu.

mój mózg z Play-Doh

Quiz okazał się okrojony do granic możliwości. Dostaliśmy arkusze z wielkim przepołowionym mózgiem wydrukowanym na środku kartki i musieliśmy podpisać każdą z części słówkami z ramki. Wbrew pozorom nie było to łatwe. Podczas nauki przejrzałam wiele obrazów mózgu na Google Grafice i każdy z nich był inny, więc nie sposób było rozpoznać, która część jest która. Ale nie było tak źle, większość chyba podpisałam dobrze, a jak mi się poszczęści, to nawet wszystko :)

Na teatrze przeprowadzamy trzytygodniowy projekt. Pracujemy w parach, moją parą jest Brenda. Tydzień temu czytaliśmy na lekcji "Antygonę" (w amerykańskiej szkole wszystko robimy na lekcji, jest mało zadań domowych, a jeśli już, to służą utrwaleniu wiadomości i są proste) oraz ją omówiliśmy, a następnie każda z par wybrała sobie jeden z kilku dostępnych scenariuszy ze scenami z "Antygony" i teraz na każdej lekcji uczymy się swoich ról, a za niecałe dwa tygodnie będziemy występować. Ja już wykułam na pamięć całą moją rolę (41 wersów!), razem z Brendą przedstawiamy pierwszą scenę w sztuce, ja jestem Ismeną, a ona Antygoną. A tak uczyłam się mojej roli:


Na tańcach skończyliśmy hip hop, mieliśmy już sprawdzian z naszego tańca. Teraz przeszliśmy do baletu. Uczymy się terminologii, część jest mi znana, więc nie jest to trudne, w piątek będziemy mieć z tego test, oraz ćwiczymy przy drążkach. Uwielbiam balet, bardzo mi się podobają nasze lekcje, cieszę się, że zmieniłam podział godzin i wybrałam taniec. Ta klasa jest ciekawa, łatwa, nie ma zadań domowych, do tego co kilka dni mamy wolną lekcję, na której oglądamy filmy, a raczej film sam się ogląda, a my śpimy, jemy i gadamy.

Na angielskim mieliśmy test ze słownictwa. Na początku każdego tygodnia nauczyciel daje nam kartkę z dziesięcioma słowami, my mamy znaleźć definicje tych słów, a następnie omawiamy je wspólnie w klasie. W piątki mamy sprawdziany, mamy dziesięć zdań, które trzeba uzupełnić nowymi słowami, które na szczęście są podane w ramce, więc nie trzeba wiedzieć, jak się je pisze, trzeba tylko znać znaczenie. Co tydzień dostajemy słowa zaczynające się na kolejną literę alfabetu, teraz mieliśmy literę "e", ale czasami może być to co innego, na przykład 10 nazw środków literackich, które trzeba połączyć z definicjami. Zazwyczaj dostaję z tych sprawdzianów 100%, są ekstremalnie łatwe, jednak wiele osób jest tak leniwych, że nie chce im się nauczyć dziesięciu słówek i dostają marne oceny. Zauważyłam, że na lekcjach, które są obowiązkowe, czyli matematyka, angielski i historia, poziom jest bardzo niski. To znaczy: nauczyciele przekazują nam bardzo dużo wiedzy, tylko tym leniom nic nie wchodzi do głowy i oblewają najłatwiejsze testy. Za to na lekcjach, które się wybiera, wszyscy uczą się bardzo dobrze. Myślę, że to dlatego, że tumany wybierają łatwe lekcje, np. malowanie, gotowanie, gdzie nie ma zadań domowych i każdy dostaje "A", za to ci bardziej ambitni wolą uczyć się trudniejszych przedmiotów na poziomie AP, gdzie jest materiał z college'u.

Po powrocie ze szkoły dzień dziesiątego października MMXIV stał się najlepszym dniem w życiu dla mnie i Mirabelle. Kiedy weszłyśmy do domu, na schodach stała wielka paczka z mnóstwem chińskich znaczków przysłana od rodziców Mirabelle. Kiedy to zobaczyła, o mało co nie spadła ze schodów, tak się ucieszyła, a ja razem z nią. Zaczęłyśmy się śmiać i krzyczeć, pobiegłyśmy na górę skacząc i się ciesząc. Zanim weszłyśmy do pokoju, zajrzałyśmy do biura Jonha, gdzie pracował przy komputerze i zapytałyśmy go, czy możemy pojechać któregoś dnia do Austin, ponieważ Mirabelle bardzo tęskni za chińskim jedzeniem i chciałaby kupić sobie coś w chińskim sklepie, oraz chciałybyśmy pojechać do galerii handlowej. Powiedział, że postara się to załatwić, więc być może w ten weekend pojedziemy na zakupy, jeszcze nie wiem. P.S. Mamy wolny poniedziałek, obchodzimy "Columbus Day".

Potem poszłam do mojego pokoju, a tu patrzę, koperta na drzwiach. Otwieram, czytam, rozkminiam... a tu takie coś mnie wita:

Juhu, jadę na spotkanie z Rickiem Riordanem! Okazało się, że John wpisał mnie na listę oczekujących i w środę dostał e-mail z informacją, że w sklepie mają dodatkowe bilety, więc załatwił mi wejściówkę! To mój najlepszy dzień w życiu! AAAAAAAA!!!!!!!!!! W poniedziałek spotkam najlepszego pisarza wszech czasów, moje życie znów ma sens!!! Przez następne piętnaście minut skakałam jak kangur po całym domu i wytworzyłam ogrom kwantów gamma, promieniując radością. Mam nadzieję, że nikt nie będzie miał przeze mnie choroby popromiennej, tyle energii wytworzyłam :)

Potem przygotowałyśmy się z Mirabelle do Homecoming Dance. Zrobiłam jej naprawdę śliczną fryzurę, jestem z siebie dumna, ponieważ pierwszy raz robiłam coś takiego, a wyszło świetnie. Zresztą sami zobaczcie:

warkocz opada z drugiej strony

Najpierw pomagałyśmy przez kilka godzin pracując w budce z paszą. Lubię tam pracować, ludzie są bardzo fajni i non stop żartują, co uwielbiam, a czego mi bardzo brakuje w domu, jednak nadrabiam zaległości rozmowami na Skype :) Po przyjściu do budki i zostawieniu plecaków na półce, zapytałam się jednego gościa, gdzie jest najbliższa łazienka. On na to: "Najbliższa łazienka? Oj, to strasznie daleko! Chodź, pokażę ci." Przygotowałam się na długi marsz na drugi koniec stadionu, a on mi pokazał drzwi ukryte 4 metry dalej xD

Zrobiłam zdjęcie wnętrza budki na waszą prośbę. To jest 1/3 budynku, na zapleczu jest magazyn z napojami i przekąskami oraz kilka lodówek:

O 22:30 na sali gimnastycznej rozpoczął się Homecoming Dance. Powiem wam, że to było lekkie dno. Spodziewałam się czegoś o wiele większego, jakiegoś wielkiego amerykańskiego balu rodem z filmów, a zastałam to:
Widzicie jakichś ludzi? Ja też nie.
Po kilkunastu minutach policzyłam, ile przyszło osób. 60. Aż. Czyli jakieś 2,5% całej szkoły. No i połowa siedziała przy stolikach. No nie, u nas na dyskotekę szli wszyscy oprócz mnie i paru osób, a tu przyszłam ja i parę osób -,- Ale wykorzystałam okazję na maksa (na tyle, na ile się dało, biorąc pod uwagę nudność tego wydarzenia), poznałam jedną koleżankę, pogadałam ze znajomymi, zjadłam pizzę, zatańczyłam kilka tańców razem ze wszystkimi, kiedy leciały piosenki mówiące co trzeba robić, np. tupnij lewą nogą, obróć się, podskocz dwa razy, itp. W sumie to było nawet fajnie :)

Z Cindy - exchange student z Ekwadoru.

Ktoś się pytał, jak wygląda łazienka w szkole, więc zrobiłam zdjęcie. A tak btw, to NIGDY nie ma kolejki. Przenigdy. Zazwyczaj wszystkie kabiny są wolne.


12 komentarzy:

  1. Marysiu czy będziesz jeszcze robić jakieś akrobatyczne odcinki zwariowanych?

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się ciesze że miałaś taki super dzień! Czekam na nowe filmiki!

    OdpowiedzUsuń
  3. a co było w paczce od rodziców Mirabelle ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z wrażenia zapomniałam zapytać xD

      Usuń
    2. szczerze mówiąc, wyobraziłam sobie ciebie skaczącą jak kangur po domu xD
      To jest komiczne !
      C

      Usuń
  4. Oj, ale się uśmiałam, podziwiam twoją umiejętność przedstawiania
    przedstawiania
    tematu, super :)

    OdpowiedzUsuń
  5. a w USA serio nie ma podatków?
    na jakiej ulicy mieszkasz?
    pozdrawiam marysiu *o*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Są. Wszędzie są. Tylko nie aż tak wysokie jak w Polsce, np. vat w Teksasie to 8,2%.
      2. Nie mieszkam na ulicy xD (ale i tak nie mogę powiedzieć)

      Usuń
  6. A czy możesz pokazać dom w którym mieszkasz i wgl jak on wygląda z zewnątrz i wewnątrz ewentualnie swój pokój ? Czy Hrodzice się nie zgodzą ?

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku,
tutaj możesz śmiało wyrazić swoją opinię. Jednak zanim to zrobisz, weź pod uwagę, że większość informacji na tym blogu to też opinie, takie same jak twoja. Nie musisz im wierzyć, nie muszą ci się podobać, ale musisz je szanować. Amen i zapraszam do komentowania :)