wtorek, 21 kwietnia 2015

Baza wojskowa

W niedzielę rano wybraliśmy się na wycieczkę do bazy wojskowej w Austin. Raz w roku organizowany jest tam dzień otwarty, każdy chętny może przyjść, obejrzeć wojskowe sprzęty, rozmaite helikoptery, ciężarówki, zapłacić za pomalowanie twarzy swojemu dziecku i zjeść kanapkę z teksańskim BBQ. Na niebie nie było ani jednej chmurki, stopni 31, po prostu patelnia. Uwielbiam taką pogodę!

Na początku udaliśmy się na wielką łąkę, gdzie wystawione były rozmaite helikoptery oraz ciężarówki wojskowe. Weszliśmy do każdej z nich, mogliśmy nawet usiąść w kokpicie. Było bardzo ciekawie, wnętrze wyglądało jak w sterowcu w "Igrzyskach Śmierci", tyle że nie było takie ładne, w wojsku stawiają na funkcjonalność. Sufit i ściany składają się z kabli, zwojów kabli, oraz zwojów ze zwojów kabli. Colt był zachwycony maszynami, podchodził do każdego żołnierza i zadawał mnóstwo pytań, bardzo sensownych zresztą. Rozwaliło mnie "Czy w przestrzeni kosmicznej żyją kosmici?".

Potem twarz Colta została pomalowana w moro, a następnie Colt postrzelał z broni na piankowe kule. Jeff mu pomagał, reszta z nas wypoczęła w cieniu, ponieważ żar lał się z nieba. Zaraz przed południem obejrzeliśmy pokaz powietrzny, gdzie żołnierze demonstrowali akcje ratunkowe z udziałem helikopterów. Z jednej z nadlatujących maszyn zwisał gość na linie długiej na dwadzieścia metrów, helikopter w pewnym momencie zawisł w miejscu, gościa spuścili na ziemię, wtedy przypiął do siebie "poszkodowanego", wciągnęli ich obu na górę i odlecieli. Widzieliśmy też trzech spadochroniarzy, wzór na spadochronach to nie co innego jak flaga Teksasu, do tego każdy z nich w trakcie lotu wytrzasnął znikąd gigantyczną flagę USA. Amerykanie kochają swoją flagę do granic możliwości.

Jeff zjadł kanapkę z brisketem, czyli właśnie tym typowym mięsem z Teksasu, wędzonym dziesięć godzin, po czym wsiedliśmy do samochodu i chcieliśmy odjechać. No właśnie, chcieliśmy, ale nam nie wyszło, ponieważ zaparkowaliśmy w kałuży i zakopaliśmy się w błocie. Poprzedniego dnia była burza i mimo upału gdzieniegdzie wciąż było mokro. Udało nam się wyjechać, kiedy Jeff popchnął samochód, przy okazji pomalowaliśmy opony na brązowo. Przez całą jazdę na lunch do P. Terry's (ulubionego organicznego fast-foodu Jenn) słychać było wirujący pod nami muł.

Zdjęcia z wycieczki:





2 komentarze:

  1. Zapraszam do oglądania :)
    http://youtu.be/0eihKem7wOE

    W ogóle to straaaaasznie zazdroszczę ci wymiany, szczęściara :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Codziennie czytam twojego bloga do śniadania. Ja się pytam co ja będę robić jak skończysz wymianę...
    Super blog :)
    Mój blog---> klik

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku,
tutaj możesz śmiało wyrazić swoją opinię. Jednak zanim to zrobisz, weź pod uwagę, że większość informacji na tym blogu to też opinie, takie same jak twoja. Nie musisz im wierzyć, nie muszą ci się podobać, ale musisz je szanować. Amen i zapraszam do komentowania :)