sobota, 6 września 2014

Football game! Football game? Football game... football ga... zzz... zzz... zzz... zzz...

O 18:30 wyjechaliśmy z domu na mecz futbolu amerykańskiego, żeby zająć sobie dobre miejsca na trybunach. Mecz odbywał się w szkole, szkoła ma ogromne boisko z wielkimi trybunami. Bilet kupiłam z Mirabelle w szkole podczas lunchu, kosztował 4$, a jeśli ktoś kupował go przy wejściu na mecz (czyli rodzice, znajomi, mieszkańcy Kyle), to musiał zapłacić 8$.

Już myśleliśmy, że odwołają mecz, bo wokół nas krążyły chmury burzowe i grzmiało, ale na szczęście chmury przeszły bokiem, więc mecz zaczął się punktualnie o 19:30.
To wielkie i ciemne po prawej to chmura burzowa. A za nią kolejna. Trzecia czai się za moimi plecami.
Podekscytowany tłum na trybunach, mnóstwo dzieciaków z twarzami pomalowanymi na barwy szkoły, budka z popcornem i nachosami - tak się zaczęło. Zajęłam miejsce z Mirabelle w sektorze dla uczniów na samej górze i w oczekiwaniu na mecz zrobiłyśmy sobie zdjęcie:

Jak to dobrze, że nie wszyscy są tak zacofani jak ja, i mogłam używać telefonu Mirabelle do robienia dla was zdjęć. 

Potem na bieżnię wbiegły cheerleaderki, na boisko weszły Highsteppers, a z boku  napompowano dwa gigantyczne balony: jeden w kształcie kasku, należący do naszej drużyny - Rebels, drugi w kształcie głowy orła, należący do drużyny z Georgetown. Do środka weszły drużyny futobolowe i kiedy cheerleaderki oraz Highsteppers skończyły swoje występy, z balonów wypuszczono parę jak w Tańcu z Gwiazdami i z ich wnętrza na boisko wybiegli zawodnicy. Tłum oszalał z radości, wszyscy piszczeli, krzyczeli, klaskali i tupali nogami w trybuny, które aż drżały. Emocje jak na meczu reprezentacji kraju, Amerykanie kochają futbol i każdy mecz jest nie lada wydarzeniem.
Highsteppers

Balon naszej drużyny, a za nim głowa orła przeciwników, która już opadła, bo wszyscy z niej wybiegli.

Highsteppers wychodzą na boisko.

Te ludki w czerwonym to cheerleaderki.


Z kolei ci goście w czerwonym, to nasza drużyna. Tak, jest ich chyba ze sto.
Potem zaczęła się pierwsza ćwierć meczu, trwająca 12 minut. Ale tylko w teorii, ponieważ co chwilę zatrzymywano czasomierz, kiedy jakiś zawodnik się przewrócił, zdobył punkt, czy coś innego się wydarzyło. Nie rozumiem futbolu, nie mam pojęcia, o co chodzi w tej grze. W każdym razie z 12 minut zrobiło się 30. Po tym czasie myślałam, że umrę z nudów, tak samo Mirabelle. Gra polegała mniej więcej na tym, że kilkunastu graczy z każdej drużyny ustawiało się na boisku, sędzia gwizdał, wtedy oni wszyscy w siebie wbiegali, podstawiali sobie nogi, przygniatali się nawzajem do ziemi, przewracali się i utrudniali innym poruszanie się na wszystkie możliwe sposoby. Gdzieś tam jeszcze była piłka, którą należało rzucić w odpowiednie miejsce (sama nie wiem jakie), aby zdobyć punkt. Generalnie do jakieś 10 sekund rozbrzmiewał kolejny gwizdek, zatrzymywano grę i zegar, aby zawodnicy znów ustawili się na boisku i ponownie wykonywano wszystkie opisane wcześniej czynności. W niektórych momentach gry tłum zrywał się z trybun i zaczynał wrzeszczeć, co oznaczało, że któremuś z zawodników udało się nie zostać poturbowanym i dobiec we wskazane miejsce, rzucając piłką o ziemię.



Podczas przerwy w połowie meczu wystąpiły orkiestry oraz zespoły taneczne z obu szkół. To była jedyna ciekawa rzecz podczas całego meczu. Orkiestry zrobiły na mnie duże wrażenie, w każdej było co najmniej sto osób, może i dwieście, a ludzie grali na przeróżnych instrumentach, od potężnych cymbałów do gigantycznych trąb, których nazwy nie znam. Do tego cały czas się ruszali i tańczyli, orkiestra z Georgetown zatańczyła do piosenki Happy, co mi się bardzo podobało i na pewno było to coś niecodziennego, co warto było zobaczyć, choćby jako część amerykańskiej kultury.
Orkiestra i tancerki z Georgetown


Nasza orkiestra i Highsteppers
Mecz ciągnął się w nieskończoność, w ramach zabijania nudy grałyśmy z Mirabelle na telefonie i robiłyśmy zdjęcia. Sfotografowałyśmy między innymi mnie, kiedy prawie spałam na trybunach:


O 22:30 host mama, która siedziała w sektorze dla rodziców na samym dole, ponieważ Sam nie mógł wjechać wózkiem inwalidzkim wyżej, napisała do Mirabelle SMSa "Are you having fun?" Mirabelle pokazała mi tego SMSa i wspólnie ustaliłyśmy, co napiszemy. Końcowa wersja wyglądała mniej więcej tak: "We're so tired, we are bored and we don't understand the game! It's so late!" Prawie płacząc ze śmiechu, wysłałyśmy wiadomość, po czym Lynne odpisała, żebyśmy zeszły do niej, Johna i Sama na dół. Wysłałyśmy wiadomość o treści "ok", po czym ustaliłyśmy wspólnie, co mamy robić. Musiałyśmy przecież upewnić się, że hości nigdy więcej nie wezmą nas na mecz! O jeny, chyba nigdy się tak nie wynudziłam, całe szczęście, że siedziałam z Mirabelle. Dochodząc do hostów słaniałyśmy się jak zaspane zombie, ziewałyśmy non stop i opierałyśmy się ze "zmęczenia" o barierkę, kiedy tylko się dało. A kiedy Mirabelle ziewnęła długo i bardzo przekonująco, przybiłam jej potajemnie piątkę. Nigdy więcej nie mam zamiaru iść na mecz futbolu. Dobrze, że jestem w Texasie, bo mimo 23:00 godziny było prawie 30 stopni, więc przynajmniej nie było nam zimno.

3 komentarze:

  1. Ale Ci fajnie😀 zapewne to niesamowita przygoda być w Stanach👍 Powodzenia!😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham twojego bloga... Sama chce wyjechac do ameryki... Ale juz wiem ze nie pojde na meecz futbolu ! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku, zazdroszczę ci wyjazdu do Ameryki :) A na tym zdjęciu jak już prawie śpisz masz otwarte jedno oko :D

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku,
tutaj możesz śmiało wyrazić swoją opinię. Jednak zanim to zrobisz, weź pod uwagę, że większość informacji na tym blogu to też opinie, takie same jak twoja. Nie musisz im wierzyć, nie muszą ci się podobać, ale musisz je szanować. Amen i zapraszam do komentowania :)