niedziela, 14 września 2014

Ser wielokrotnego użytku

Wczoraj wróciłam z meczu futbolu o północy, więc nie napisałam bloga, tylko padłam półmartwa na łóżko i zasnęłam natychmiast. Tyle się wydarzyło w ciągu tego dnia, że aż dziwię się, iż udało mi się zasnąć.

Po szkole rozmawiałyśmy z Mirabelle z Johnem. Host tato przedstawił nam swój pomysł pt. "obiad tygodnia". Możemy raz w tygodniu zażyczyć sobie jakieś specjalne danie na obiad, na przykład BBQ - kuchnia teksasu, lub cokolwiek innego. Możemy też ugotować obiad, wystarczy, że zrobimy listę zakupów i host tato to kupi. Zaproponowałam już pierogi, jednak tym razem nie będę eksperymentować z organicznymi mąkami i innymi dziwacznymi produktami, które kupuje hmama, aby uniknąć katastrofy podobnej do eksperymentu naleśnikowego.

Dziś spróbowałam amerykańskich lodów kupionych w wielkim opakowaniu w hipermarkecie. Coś w stylu naszych litrowych opakowań Algidy czy innych marek. Lody smakowały iście amerykańsko! Konsystencja gęstego szamponu do włosów, skład także do niego podobny, na dodatek zero smaku. To były lody z "niższej półki", czyli najtańsze, wyprodukowane specjalne dla sieci sklepów H-E-B. Dużo ludzi je kupuje ze względu na cenę, jednak nie wiem, po co kupować coś, co nie ma smaku. Może amerykanom to smakuje? Naprawdę nie mam pojęcia. Lodów Ben&Jerry's jeszcze nie próbowałam, jednak jestem pewna, że te akurat będą dobre.

Potem odebrałam maila i całe szczęście, że siedziałam, a nie stałam. Dostałam odpowiedź od wydawnictwa Novae Res, że są chętni wydać moją książkę! Hurra! Kilka miesięcy pracy nareszcie się opłaciło! Teraz muszę rozważyć różne opcje wydawnicze, ale sam fakt, że mi odpisali, jest znakiem, że książka jest dobra, więc na pewno ją wydam :) O jeju, ale się cieszę! Od razu powiedziałam Mirabelle i Johnowi, cieszyli się razem ze mną i chcieli wiedzieć więcej. Potem pobiegłam do host mamy, aby przekazać jej radosne wieści. Zgadnijcie, jak zareagowała. Nic, zero, null, nawet śladu uśmiechu na twarzy! Jakbym była jakąś zjawą, którą ona widzi, ale jej nie słyszy. Poker face level expert. No naprawdę, czy to tak trudno się uśmiechnąć, okazać trochę uczucia? Ech... no cóż... mam to gdzieś, jakoś przeżyję. Nic nie jest w stanie popsuć mi nastroju, taka jestem szczęśliwa!

Następnie pojechaliśmy na mecz futbolu, który odbywa się w każdy piątek aż do końca sezonu, czyli gdzieś do listopada, dokładnego terminu nie znam. Ja i Mirabelle dołączyłyśmy do członków Leo Club, miałyśmy pomagać przy sprzedawaniu jedzenia. Na terenie stadionu są dwie budki z jedzeniem, większa pod trybunami, mniejsza przy wejściu. Zostałyśmy przydzielone do tej mniejszej, która była wielkości 6-8 przeciętnych kiosków. Nie było tam dużo roboty, bo było nas dziesięć osób, a klientów bardzo niewielu, ponieważ padał deszcz. Zrobiłyśmy kilka hot dogów, kiełbasek zawiniętych w tortillę, nachosów polanych serem i sosem chilli i bułek z BBQ (kawałki mięsa z sosem). Nic więcej w menu nie było, poza Snickersami, M&M'sami i Skittlesami. Bardzo miło spędziłam czas, nie musiałam się nudzić oglądając mecz, za to poznałam mnóstwo bardzo fajnych ludzi. Razem z nami pracowało kilka osób na emeryturze, jedna nauczycielka z córką, synem i mężem, oraz jeden chłopak z naszej szkoły z Leo Club. Pokazałam im mnóstwo polskich potraw na telefonie Mirabelle, jak zobaczyli żurek w chlebie to chcieli go wyciągnąć z ekranu i zjeść, tak dobrze wyglądał. Powiedziałam im, że tęsknię za polskim jedzeniem i że to, co jedzą amerykanie, nie ma dla mnie smaku. Powiedzieli, że muszą kiedyś odwiedzić Polskę! Pozwolili mi spróbować ich specjalności - BBQ, które mi nawet posmakowało, ale i tak wolę skonsumować schaboszczaka.

Mogłyśmy jeść i pić do woli wszystko, co było w budce z jedzeniem. Jeden emeryt pokazał nam zielone papryczki i powiedział, żebyśmy spróbowały. Wzięłam kawałek, pogryzłam, połknęłam. Moment później myślałam, że zionę ogniem, taka była ostra! Wyjęłam z lodówki z napojami butelkę Dr. Pepper, ponieważ nie mamy tego w Polsce, więc postanowiłam spróbować. Smakował podobnie jak CocaCola Cherry, tylko był trochę bardziej zamulający, jakby kremowy. Zostałam fanką tego napoju, choć pewnie nie będę go pić często, bo zdrowy to on nie jest. Zjadłam też nachosy i bułkę z BBQ, tak się tym najadłam, że ledwo wstałam ze stołka.

Na koniec trzeba było posprzątać. Gorące parówki i kiełbaski załadowaliśmy do worków foliowych, użyjemy ich następnym razem. Sos chilli i ser do nachosów (zapomniałam wspomnieć, że ser nie miał ŻADNEGO smaku), które były podgrzewane w wielkich prostokątnych naczyniach, przelaliśmy do wiaderek. To też się przyda następnym razem. Zastanawiam się, ile razy ten ser był już podgrzewany. Chyba lepiej nie wiedzieć. Za tydzień także będę pomagać przy przygotowywaniu jedzenia, bardzo mi się to podobało, ludzie byli przemili i fajnie się z nimi rozmawiało. Ale jedno wiem na pewno: nigdy więcej nie kupię nic w podobnej budce z jedzeniem. Nigdy. Nie po tym, co zobaczyłam.

3 komentarze:

  1. Marysiu, super ze udało Ci się z tą książką ! Jak będzie można ją znaleźć w sklepie na półce, napisz koniecznie posta :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Marysiu gratulacje!!! To wspaniała wiadomość.ze wydadzą Twoja książkę. Juz z niecierpliwością na nią czekam w księgarni.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku! Gratulacje! Czekam z niecierpliwością na książkę! :)))

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku,
tutaj możesz śmiało wyrazić swoją opinię. Jednak zanim to zrobisz, weź pod uwagę, że większość informacji na tym blogu to też opinie, takie same jak twoja. Nie musisz im wierzyć, nie muszą ci się podobać, ale musisz je szanować. Amen i zapraszam do komentowania :)