poniedziałek, 1 września 2014

Najlepszy dzień w moim życiu!

Eksperymenty chemiczne, błądzenie po pustkowiach Teksasu, setki przejechanych kilometrów, konsumpcja żabich udek, Oreo w najróżniejszych smakach i banan na twarzy, który nie znika mimo później godziny to perfekcyjne podsumowanie dzisiejszego dnia. Spędziłam go po prostu fantastycznie :D

Rano postanowiłam zrobić polskie naleśniki, ale host mama zamiast pokazać mi normalną mąkę, dała mi dziesięć innych. Wśród tego niecodziennego zbioru była między innymi mąka kokosowa, której zdecydowałam użyć, ponieważ jako jedyna wydawała mi się jadalna i nie smakowała jak stara fasola. Mleka od krowy też nie było, więc użyłam migdałowego, a jeśli chodzi o jajka, to amerykańskie są zupełnie inne niż polskie. Wszystkie te składniki wymieszane razem dały mieszankę wybuchową, która nijak nie przypominała ciasta na naleśniki. Zapomniałam wspomnieć, że nie mają tu także żadnego normalnego oleju, co dodatkowo pogorszyło i tak już fatalny eksperyment. Pierwszy naleśnik był gruby na kilka milimetrów, jego kształt odbiegał od koła tak bardzo, jak to tylko możliwe, do tego nie chciał się odkleić od patelni ani usmażyć na sucho. I popękał. Czy mogło być gorzej? Oczywiście, że tak :D Czytajcie dalej.

Lynne, widząc moje zmagania z Tajemniczą Mieszanką, przyłączyła się do eksperymentu. Przeczytała kilka przepisów w internecie, dodawała po kolei różne składniki do ciasta (okazało się, że jednak mają normalną mąkę -,-) i próbowała je uratować. Po dodaniu mąki, mleka, jajka, gumy ksantanowej i paru innych rzeczy, których nazwy nie zapamiętałam, naleśniki zaczęły przypominać to, czym powinny być. Każdy kolejny wyglądał lepiej i tym sposobem w końcu powstał jadalny stos naleśnikowy. Co prawda owe naleśniki były o połowę mniejsze od naszych z powodu braku cywilizowanej patelni, smakowały inaczej przez dodanie zupełnie innych składników, a ich powierzchnia była w nieregularne paski zamiast w kropki. Nie dotrwałam do końca eksperymentu, ponieważ przyjechała do nas koordynatorka, żeby zabrać mnie, Mirabelle, Jimin - exchange studentkę z Korei i Martę z Hiszpani na wycieczkę. Host mama pozostała w laboratorium chemiczno-kuchennym, próbując sprayować patelnię tym ichniejszym masłem w sprayu, co stanowczo jej odradziłam po pierwszej, katastrofalnej, próbie.

Koordynatorka Leah, która pierwotnie miała być moją host mamą, zabrała nas do wsi oddalonej gdzieś godzinę drogi od Kyle, żeby spotkać się z nową exchange studentką w naszym regionie. Siedziałam z przodu jej wielkiego samochodu, Mirabelle, Marta i Jimin siedziały za nami, a na samym tyle siedziała dziesięcioletnia córka Leah - Realynne. Kruzowanie po szerokich drogach Teksasu było cudowne! Mogłam przełączać radio na co tylko chciałam i przez całą drogę gadałam z Leah, przy okazji podziwiając zniewalające widoki na wielkie lasy, wzgórza i wzniesienia pełne kaktusów z opuncjami. GPS wyprowadził nas w pole i przez 30 mil jechałyśmy w kompletnie przypadkowym kierunku, co w sumie było fajne, bo mogłam zobaczyć więcej pięknego teksańskiego krajobrazu. Zatrzymałyśmy się na punkcie widokowym na jednym z wyższych wzgórz, widok dosłownie zwalał z nóg. Teksas jest cudowny! Wszyscy zrobili zdjęcia telefonami, więc ma kilka :)
Mirabelle, ja, Jimin, Realynne i Marta

jeden z widoków :)
Po długim jechaniu w randomowym kierunku i kruzowaniu przez lasy oraz pola dotarłyśmy do celu. Dom hostów tej dziewczyny z Hiszpanii był wielki i cudowny, a ich działka przeogromna. Serio, wielka jak sto dużych działek w Polsce. Weszłyśmy do środka i tam też było ekstra, typowy dom z Teksasu, jakie można zobaczyć na filmach. Do tego ci ludzie mieli konie, kilka wielkich pick-upów i basen. Basen!!! Leah stwierdziła, że skądś kojarzy tego host tatę, może był jakimś graczem baseballu albo kimś sławnym, nie była pewna. Marta i ta dziewczyna obie były z Hiszpanii i gadały po hiszpańsku, a ja jestem z siebie dumna, bo byłam w stanie zrozumieć kilka zdań xD Po wyjechaniu z ich posesji wszystkie zachwalałyśmy ich dom, był po prostu wspaniały. Dużo drewnianych elementów, wielka kuchnia, skóry zwierząt, duże okna. Ta dziewczyna naprawdę ma szczęście, że trafiła do takiej rodziny :)

Zatrzymałyśmy się na stacji benzynowej, żeby iść do łazienki i kupić coś do jedzenia. Ja zabrałam z domu batona musli i krakersy z masłem orzechowym, więc nic nie kupowałam, Mirabelle za to kupiła Mentosy o jakimś dziwnym smaku, nie pamiętam jakim, w każdym razie nie ma ich w Polsce ani w Chinach. Na półce widziałam całe mnóstwo słodyczy, których nie ma u nas, między innymi M&M's z masłem orzechowym oraz o smaku Birthday Cake, tik-taki cynamonowe i Twinkies (kto oglądał Zombieland, ten powinien kojarzyć to ostatnie xD).

Potem znowu trochę pobłądziłyśmy, naszym celem była restauracja. W drodze do jakiegoś miasta przejeżdżałyśmy koło bardzo płytkiej rzeki, w której była cała masa płaskich skał i postanowiłyśmy się tam zatrzymać, ponieważ to miejsce było fantastyczne. Było tam kilka rodzin i ludzie się kąpali, Leah obiecała zabrać nas tam kiedyś jeszcze raz i zorganizować piknik. Wyglądało tak:


akrobatyka zawsze i wszędzie!
Ja i Marta :)

Ja i Leah :D
Woda w rzece była ciepła,  powiedziałabym, że w temperaturze ciała! Puszczałyśmy kaczki, robiłyśmy zdjęcia, w ogóle było dużo śmiechu i świetnie się bawiłam. Na dnie leżały muszelki podobne do tych w naszym morzu, tyle że było ich z milion i niektóre były czarne. Wzięłam kilka na pamiątkę. Mirabelle stała na brzegu, bo miała spodnie 3/4 i nie chciała ich zamoczyć, mimo że był upał prawie 40 stopni i i tak by zaraz wyschły, tak samo jak spodnie Leah. Za to Marta poślizgnęła się na skale i przewróciła się, a cała jej sukienka była mokra. W ręce trzymała telefon, który trochę się zachlapał, ale dalej działał :) Zostałyśmy w tym miejscu jeszcze jakiś czas, żeby ubranie Marty się wysuszyło, potem wsiadłyśmy do samochodu i ruszyłyśmy w trasę przez szerokie teksańskie szosy.

Zatrzymałyśmy się w miejscowym supermarkecie, ponieważ Marta musiała kupić ryż, żeby wsadzić tam swój mokry telefon (ryż wchłania wodę, jakby ktoś nie wiedział ;D). Zatrzymałam się przy półce z różnymi smakami ciastek Oreo, które ubóstwiam, i kiedy Leah to zobaczyła, to natychmiast wzięła wszystkie paczki na spróbowanie :D Uwielbiam ją, jest z nią mnóstwo śmiechu i wygłupów, wiecznie żartuje i ma uśmiech na twarzy, do tego powiedziała mi, że jak mi nie zmienią planu lekcji, to sama tam pojedzie i im rozkaże, żeby mi zmienili, bo to jest mój exchange year i mam mieć a lot of fun :) Na dodatek powiedziała, że możemy z dziewczynami wybrać jakiekolwiek miejsce i możemy tam pojechać :) Wracając do ciastek Oreo, kupiłyśmy 3 smaki: Cookie Dough, z masłem orzechowym Reese's i czekoladą, białe z podwójnym nadzieniem. Te pierwsze były najlepsze, opychałam się nimi z Realynne, bo jej też smakowały najbardziej xD





Później pojechałyśmy do chińskiego bufetu, czyli takiej restauracji, w której za 10$ można jeść do woli. Mieli tu mnóstwo rodzajów kurczaka, mięsa w ogóle, chińskiego żarcia i trochę słodkich rzeczy, a nawet maszynę z lodami. Przeszłam między każdym ze szwedzkich stołów i wzięłam wszystko, bo nie mogłam się zdecydować na nic konkretnego :D Najadłam się do syta, spróbowałam między innymi krewetek (o dziwo nigdy wcześniej ich nie jadłam i okazały się nawet dobre) oraz żabich udek, które smakowały po prostu jak kurczak (i tak wolę kurczaka xD). Potem wszyscy poszli drugi raz, tym razem żeby nałożyć sobie słodkich rzeczy, więc poszłam razem z nimi, bo chciałam wszystkiego spróbować. Mieli tu budyń, owoce, banana w galaretce i parę innych rzeczy, wzięłam wszystko xD Potem poszłam trzeci raz, bo się okazało, że ominęłam jeden stół ze słodyczami xD A potem poszłam jeszcze raz, kiedy Realynne oznajmiła, że mają tu także maszynę do lodów :DDD Myślałam, że pęknę po tym jedzeniu xD Na koniec dostałyśmy ciasteczka z wróżbą, a moja brzmi tak: Niespodziewane wydarzenie przyniesie ci dużo bogactwa. Trzymam cię za słowo, moje drogie Ciastko!

Okazało się, że kelnerki w restauracji były z Chin, więc Mirabelle pogadała z nimi po chińsku, a wtedy Leah próbowała naśladować ich mowę, przez co o mało co nie zwymiotowałam ze śmiechu xD Do tego Leah zrobiła Jimin masę zdjęć, ponieważ ta powiedziała, że nie lubi, gdy się jej robi zdjęcia :D Potem wszystkie śmiałyśmy się z tych zdjęć, nie były to tylko zdjęcia Jimin, ale wszystkich, i niektóre z nich po prostu powalały na kolana. Nie będę ich tu wstawiać, Leah obiecała zostawić je tylko na swoim telefonie :D

Potem pojechałyśmy do więzienia w San Marcos, aby odebrać męża Leah. Spokojnie, on po prostu pracuje tam jako policjant xD Przesiadłam się do tyłu do Realynne, żeby zrobić mu miejsce, i pochłonęłyśmy kolejną porcję Oreo, degustując wszystkie smaki i decydując, który najbardziej nam smakuje. Obie wybrałyśmy Cookie Dough :) Leah pokazała nam także uniwersytet w San Marcos, po czym pojechaliśmy z powrotem do Kyle, a kiedy dojechaliśmy do domu, była już noc.

Podsumowując: zjadłam gazilion kalorii, przejechałam kilkaset kilometrów, prawie wyplułam moje wnętrzności ze śmiechu i bardzo polubiłam Leah. Żałuję, że nie może być moją host mamą, bo jest fantastyczna i jej dzieci są super, wszyscy wiecznie roześmiani. Moja host mama jest dość sztywna i raczej nie rozmawiamy, chyba że chce mi coś ogłosić albo o coś poprosić. Czasem próbuję z nią porozmawiać, ale temat szybko się kończy, a ona nie stara się jakoś tego rozwinąć, na dodatek nigdy nie okazuje żadnego entuzjazmu i prawie się nie uśmiecha. Na przykład jak jej dałam prezenty z Polski to nawet się nie uśmiechnęła. Dużo siedzi na facebooku, gra w gry i udostępnia wegańskie przepisy, z których wciela w życie zaledwie garstkę. Za to host tato jest fantastyczny, bardzo dużo z nim gadam i on zawsze chętnie mi pomaga. Teraz naprawia dla mnie jakiś stary rower, żebym mogła na nim jeździć. No i host siostra jest fajna :)

A to piosenka dzisiejszego dnia, którą uwielbiałam odkąd obejrzałam "Auta", która leci tutaj w radiu bardzo często i kojarzy mi się z podróżowaniem :)



13 komentarzy:

  1. Kolejny ciekawy rozdział, bardzo fajnie się czyta twoje wpisy 😃

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż przeciwieństwa się przyciągają, tak też jest chyba z host tatą i gost mamą xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Super wpis ;) Czekam na więcej <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Marysiu, jeśli uczę się angielskiego w szkole to poradzę sobie z amerykańskim w Stanach ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. obejrzyj sobie jakiś film albo serial po angielsku, jeśli go rozumiesz, to poradzisz sobie

      Usuń
  5. No to super że miałaś fajny dzień :)
    Ja dalej żądam Skypajowania, a teraz skoro zaczęła się szkoła ;( to życz mi szczęścia na biol-chemach, btw pamiętasz, że parter zaczynali remontować w szkole, no to teraz wygląda to jak klinika, brązowe drzwi (każde takie same ) i płytki na ścianach, cudnie prawda :P
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wow, zrób zdjęcia albo filmik i mi wyślij!!! życzę powodzenia, przyda ci się :)

      Usuń
  6. Teraz Leah powinna żałowac, że nie jesteś jej host-córką :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ona żałuje, ale przeprowadziła się do mieszkania i nie pozwolili jej mnie zatrzymać

      Usuń
  7. niech kupią Ci (tam w Stanach), takie oreo na urodziny. :)
    http://ecx.images-amazon.com/images/I/71JxMqNO8jL._SL1500_.jpg

    OdpowiedzUsuń
  8. Marysiu, Ty się zwracasz do swoich host rodziców po imieniu, czy jak ? ;)

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku,
tutaj możesz śmiało wyrazić swoją opinię. Jednak zanim to zrobisz, weź pod uwagę, że większość informacji na tym blogu to też opinie, takie same jak twoja. Nie musisz im wierzyć, nie muszą ci się podobać, ale musisz je szanować. Amen i zapraszam do komentowania :)