czwartek, 11 września 2014

Tańce po raz kolejny, słodycze na psychologii, monkeys everywhere!

Dzisiaj na historii omawialiśmy kolej transkontynentalną i o dziwo pamiętam prawie wszystko i jestem tym zainteresowana! Bardzo mi się podoba sposób, w jaki nauczyciel prowadzi lekcje. Cały czas do nas gada, wyjaśnia każde wydarzenie z osobna i każdej istotnej dacie poświęca dużo czasu. Sam podkreśla, że w historia opiera się na przyczynach i skutkach, i zawsze tłumaczy nam, z czego coś wynika. Dzięki temu nie musimy uczyć się dat, po prostu rozumiemy, co się stało w danym stuleciu, co było tego przyczyną i jakie były skutki. W ten sposób polubiłam historię, każdego ranka z przyjemnością przekraczam próg klasy A211, nauczyciel wita mnie z uśmiechem na twarzy i pyta, jak mi minęło poprzednie popołudnie i czy mam jakieś pytania. No, to się nazywa szkoła! Nauka idzie nam wszystkim jak z płatka i nie trzeba się w ogóle uczyć w domu. Serio, w ogóle, ani razu nie mieliśmy zadania domowego, na test też się nie przygotowywałam. Wszystko pamiętam z lekcji.

Na matematyce doświadczyłam czegoś, czego zdecydowanie brakuje w Polsce. A mianowicie, nasz nauczyciel na samym początku oznajmił, że test wypadł kiepsko i powtórka do kolejnego testu także. Zapytał nas, co jest tego przyczyną, a uczniowie zaczęli wymieniać różne problemy. Potem zapytał nas, jak chcielibyśmy je rozwiązać, zapisał wszystkie rozwiązania w notatniku i powiedział, że rozważy je po południu i wspólnie dojdziemy do porozumienia. Każdy uczeń mógł się wypowiedzieć, każdy został wysłuchany, nikt nie usłyszał zdania w stylu: "twój pomysł jest do bani", czasami jedynie "w naszym wypadku to niewykonalne, ale podoba mi się twój sposób myślenia". Jedni proponowali zadania domowe tylko we wtorki i w czwartki, inni chcieli dostawać pakiety z zadaniami na początku tygodnia i zwracać je tydzień później, pomysłów było wiele. Bardzo mi się podobała cała ta dyskusja, nareszcie jakiś nauczyciel chciał wziąć pod uwagę zdanie ucznia i mu pomóc, a nie wpisać jedynkę i nie dać dojść do słowa, pokazując w ten sposób, kto ma władzę. Pamiętam, że w Polsce duża część nauczycieli traktowała nas jak podrzędne istoty nie mające prawa głosu, tu jest zupełnie inaczej. Nauczyciel chce POMÓC. Chce NAUCZYĆ. I będzie dążył do celu, aż go osiągnie.

Na psychologii robiliśmy najlepszy eksperyment, z jakim kiedykolwiek się spotkałam. Na początku lekcji nauczycielka rozdała nam koperty, w każdej była jedna fasolka "jelly bean". Uczniowie mieli za zadanie przyjrzeć się jej, zgadnąć jak będzie smakowała, a następnie zjeść i na małej karteczce napisać cyfrę od 1 do 5 (5 - fasolka smakowała tak, jak się spodziewaliśmy, 1 - kompletnie inny smak). Moja fasolka była brązowo-bordowa, spodziewałam się czegoś pomiędzy czekoladą a wiśnią, trafiłam na czekoladę i wpisałam cyfrę 4. Potem podsumowaliśmy wyniki całej klasy i większość osób odgadła smak. Eksperyment miał na celu pokazać nam, że jeśli coś smakuje inaczej, niż nam się wydawało, to najczęściej uznamy to za niedobre.

Na lunchu Micaela zaprosiła mnie na swoje urodziny, w sumie już kiedyś o tym wspominała, ale teraz zaprosiła mnie bardziej oficjalnie. Pogadałam z host tatą i raczej będę mogła iść, choć jedziemy w tym dniu do Austin, ale wrócimy przed wieczorem.

Na teatrze kończyliśmy pisać nasze scenariusze. Moja grupa zmieniła psa w małpę, bo uznaliśmy, że małpa bardziej pasuje do lasu. Kiedy pierwszy raz powiedziałam słowo "Monkey", moim koleżankom tak się to spodobało, że kazały mi to w kółko powtarzać. Wszystkim tutaj podoba się mój akcent, jedna dziewczyna podczas gry, kiedy staliśmy w kółku na scenie, zajęła miejsce obok mnie i krzyknęła do swojej przyjaciółki "dzisiaj stoję obok exchange studentki z Polski, kocham jej akcent". To było epickie :D

Na anatomii także było ciekawie, budowaliśmy cząsteczki glukozy z kulek i patyczków. Trzeba było pamiętać, że grupa OH jest "down, up, down, down", biol-chemy wiedzą o co chodzi. Kto zbudował cząsteczkę, ten miał ją rozłożyć na czynniki pierwsze i zbudować jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz, aby zapamiętać. Później łączyliśmy dwie cząsteczki glukozy poprzez "odwadnianie", jakkolwiek się to nazywa po polsku.

Na tańcach uczyliśmy się kolejnej części naszej hiphopowej choreografii, bardzo mi się podobało, aż miałam rumieńce na twarzy, tak się zmęczyłam. Cieszę się, że zmieniłam mój plan lekcji, uwielbiam tańce i naszą nauczycielkę. Wczoraj oglądaliśmy moje filmiki na youtube i wszyscy uznali, że Maja jest słodka :)

Moja ostatnia lekcja to angielski. Dzisiaj przenieśliśmy się do klasy komputerowej i mieliśmy za zadanie napisać opowieść indiańską, podobną do tych, które omawialiśmy. "Jestem w siódmym niebie!" - pomyślałam, kiedy dostaliśmy kserówki wyjaśniające zadanie. Kocham pisać, stworzenie bajki po angielsku jest nowym ciekawym wyzwaniem. Napisałam już plan wydarzeń (po polsku, cha, cha, cha!), zaczęłam także pisać opowieść, dokończę pewnie w weekend. W każdym razie nauczyciel dał nam czas do środy, jutro będziemy dalej pracować nad tym na lekcji, resztę mamy skończyć i udoskonalić w domu. Pisanie na komputerze jest wskazane, choć rękopisy będą przyjmowane. Bardzo mi się podoba, że nauczyciele często dają nam wybór, w jaki sposób wykonamy dane zadanie. Mówią nam, co mamy zrobić, ale nie nakazują, jak mamy tego dokonać.

Po szkole poszłam na spotkanie Leo Club, czyli szkolnego klubu wolontariuszy. Host mama powiedziała mi i Mirabelle o tym klubie i musiałyśmy tam iść, bo w umowie wymianowej jest napisane, że podczas pobytu w USA mam odbębnić minimum pięć godzin wolontariatu. Na początku poszłam do tego klubu ze sceptycznym nastawieniem, byłam w Polsce na spotkaniu dla wolontariuszy i ten typ ludzi zdecydowanie nie przypadł mi do gustu. Natomiast w Leo Club było inaczej. Po pierwsze, nie było to oficjalne spotkanie, po prostu w klasie siedziała nauczycielka (z ogromnym uśmiechem na ustach, jak większość ludzi tutaj), która dała nam do wypełnienia formularze dla uczestników. Zadałam jej parę pytań, na wszystkie odpowiedziała z chęcią i entuzjazmem (jak większość ludzi tutaj), dowiedziałam się między innymi, że nic tu nie jest obowiązkowe i zawsze można nie przyjść, że uczestnictwo kosztuje 5$ + 10$ za koszulkę, co mnie trochę zdziwiło, ale oni w ten sposób zasilają fundusze szkoły, nie istnieje tu zbiórka na radę rodziców, kserówki, ani nic takiego, oraz że w piątek możemy pomagać na kolejnym Football Game w sprzedawaniu jedzenia. Sprzedaż? To coś dla mnie! Nawet jeśli nic nie zarabiam, to doświadczenie jest bezcenne. Do tego nie muszę kupować biletu na mecz ;)

W domu miałam zamiar zająć się poszukiwaniem aparatu fotograficznego, który mogłabym kupić, ale zaczęłam gadać z Lynne, więc odłożyłam to na inny dzień. Fajnie się z nią rozmawiało, nareszcie pogadałyśmy jak cywilizowana rodzina :) Bardzo dużo się dowiedziałam, rozmawiałyśmy między innymi o polskim jedzeniu, za którym tęsknię, bo amerykańskie nie ma smaku lub ma sztuczny smak wygenerowany poprzez substancję E (oczywiście są wyjątki, na przykład słodkie ziemniaki, które bardzo mi posmakowały, oraz kilka wegetariańskich posiłków Lynne), ale większość jest gorsza niż u nas. Nie wiem dlaczego, ale moja przyjaciółka, która była kilka razy w stanach, potwierdza moje słowa. Jest kilka rzeczy, które bardzo tu lubię, na przykład zaczęłam jeść owsiankę na wodzie na śniadanie (robioną w mikrofalówce, w końcu to Ameryka!), do której dodaję owoce, od kilku dni jem rano tylko to i zamierzam kontynuować.

Wieczorem pojechałam z Kaeleigh na tańce, tym razem na "turns and leaps". Te zajęcia bardzo mi się podobały, było tylko pięć osób i bardzo fajna nauczycielka, dzięki temu mogła się skupić na każdym z osobna i poprawić nasze błędy. Dowiedziałam się między innymi, że kiedy robię skok szpagatowy z chase, to muszę ciągnąć do góry kolano, a nie stopę, bo to kolano decyduje o wysokości, na jaką wyskoczę. Chciałabym chodzić dalej na te zajęcia, ale jeszcze nie wiem, czy dam radę, bo: a) wracam do domu o 22:00, b) mogę się nie wyrobić z zadaniem domowym, a tutaj nie ma np ani bz, c) jest drogo. Muszę znaleźć sobie tu jakąś pracę czy coś w tym stylu, gadałam już z Johnem na ten temat i powiedział, że rozejrzy się i spróbuje coś dla mnie znaleźć :) On zawsze jest chętny do pomocy i wyjaśniania wszystkiego, opowiadania o zwyczajach w Ameryce, co bardzo mi pomaga. Uwielbiam z nim rozmawiać, jest bardzo miły i dobrze się dogadujemy. 

11 komentarzy:

  1. Marysiu tak bardzo Ci zazdroszczę;) fajne to życie w USA👌👍dzięki Tobie możemy sie tyle dowiedzieć jak tam naprawdę jest;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Marysiu pytałam się Ciebie czy da się zrobić przejście na przedramionach do tyłu. Powiedziałaś że nie umiesz ale...http://www.youtube.com/watch?v=MmzIf0M3wVY&list=UU9W_3jUahqq5G6m4Lqo1AWQ To sa relacje W Krośnie (oczywiście Twoje ;) ) I robisz tam przejście na przedramionach, i wracasz czyli robisz takie tik tok. czyli zrobiłaś przejście w tył na przedramionach? =D Proszę naucz tego i czekamy na filmik.Ps. Jestem Twoją fanką,a po drugie czy wiesz czy są w Częstochowie jakieś zającia akrobatyczne bardzo bym chciała abyś przyszła i zrobiła te zajęcia !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest powrót ze stania na przedramionach xD Przejście zaczynałoby się raczej od stania.

      Usuń
  3. Ps oczywiście jak wrócisz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę pobytu w Ameryce :D Ciekawe rzeczy Cię tam spotykają:D

      Usuń
    2. Ja też :-P

      Usuń
  4. To super bardzo się cieszę:D

    OdpowiedzUsuń
  5. A mówiłam, że jedzenie jest obrzydliwe. - Babuk z Niska

    OdpowiedzUsuń
  6. Możesz nagrać ten układ hiphopowy i wrzucić na Youtube lub bloga ? Uwielbiam Amerykańską Przygodę :)

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku,
tutaj możesz śmiało wyrazić swoją opinię. Jednak zanim to zrobisz, weź pod uwagę, że większość informacji na tym blogu to też opinie, takie same jak twoja. Nie musisz im wierzyć, nie muszą ci się podobać, ale musisz je szanować. Amen i zapraszam do komentowania :)